Sabała/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Stopka Nazimek
Tytuł Sabała
Podtytuł Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodye
Wydawca L. Zwoliński i Spółka
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

R

Religia Sabały nie różni się w zasadzie niczem od dawnej religii wszystkich górali podtatrzańskich, którzy nie uważali za coś Panu Bogu ubliżającego, gdy sobie w kościele »fajeckę« zapalił i »pàciérz na koronce mówił«. Jeżeli zaś nie palił w kościele, to sobie »na odchodném od lampasa przed wielkim ołtàrzem zapàlił i seł do pola kurzęcý«.
Wyobraża on sobie Boga, jako starego, doświadczonego gazdę, który ma pola i lasów »mnohenko«, więc też hojnie rozdaje ludziom dobrym, stara się o nich, »bo mà z cego«.
Ma ludzi i zwierzęta pod swojem panowaniem, ale władzę nad zwierzętami dał lwu, a »orłowi nad ptàctwem«.
Wszystko na świecie przez Niego stworzone, ale woli ludzi, »bo sie ś nimi może dogàdać«.
Zwierzęta, to też pierwotnie ludzie, tylko za karę tak przekształceni zostali, że do nich są bardzo mało podobni.
Osobne są na Podhalu bajki, motywujące tę zmianę poszczególnych rodzin zwierzęcych.
Tłumaczą one góralom, dlaczego krowa nie ma w górnej szczęce siekaczy, dlaczego koń nie ma rogów, a ma szczerbinę pomiędzy siekaczami, a kłami. Znajdują w nich przyczynę obdarzenia osła przez Boga długiemi uszami, psa miłością ku człowiekowi, nienawiścią ku kotowi, a tego zaś ku myszy.
Czasem gniewa się Pan Bóg na swych mądrzejszych poddanych, tj. ludzi, to też karze srogo »złemi rokami«, w których się nic nie rodzi i są postrachem dla całej ludności.
Różnica jednak pomiędzy pojmowaniem Boga przez Sabałę, a innych górali jest dość znaczna, bo on podobieństwo do bogatego gazdy doprowadził do najdrobniejszych szczegółów.
Bóg Sablika ma ubranie góralskie, a więc nosi też torbkę góralską, a w niej składàk, ma chałupę całą cyfrowaną, z ławami po pod okna bogato rzeźbionemi. Osobliwie piękny jest sosrąb.
Gospodarstwo (gazdostwo) ma duże, to też pomagają Mu w zarządzie aniołowie, »bo by se ta sàm radý nie dàł«.
Jako mądry gazda chodzi, dogląda roboty i zachęca do pracy, a ludzie nieraz całe kopy snopków znoszą na sobie, by się tylko Jemu przypodobać.
Jestto wytłómaczenie natury tego ludu, iż woli czegoś nie zaczynać, jeżeli czuje, że mu się to nie uda. Jeżeli jednak zacznie, to dokonać musi koniecznie, żeby go mieli »na drobne kąsecki posiekać«.
Wytrzymałość, energia i siła górali muszą imponować każdemu, kto się z nimi bliżej stykał, widział dźwiganie olbrzymich tramów, łamanie kamieni, pracę w polu, lub nawet włóczenie po górach napchanej torby i tańczenie z nią, pomimo najdłuższej drogi.
Matkę Boską przedstawia sobie Sabała, jak to już z jego ofiarowania pacierza widać, jako nadzwyczaj miłosierną, dobrą i sprawiedliwą gaździnę, która wszystkiemu roztropnie na czas zaradzić umie i nawet trudny podział sprawiedliwie uskutecznić potrafi.
Jest tu tak względem Boga, jakoteż i względem Matki Jego ta naiwna poufałość, znamionująca niskie wykształcenie.
Sabała opowiadał, że miał raz widzenie.
Zobaczył Matkę Boską, idąca grzbietem Gewontu i »wyskającą«. To znowu wołała na niego, dążącego popod regle:
— Janicku, ho, ho, ho......
On zaś odzywał się Jej:
— Paniénko Maryjo! hop, hop, hop....
Przypomina to zupełnie wyskanie pasterzy i pasterek, gdy chcą się przekonać, gdzie który pasie.
Sabała nie był uważany przez górali za wierzącego człowieka.
Z tego jednak, co powiedziałem i co z własnych jego opowiadań się okaże, widać, że acz na swój oryginalny sposób, był on głęboko wierzącym chrześcijaninem.
Kiedy się wdarli z nieboszczykiem Chałubińskim na jakiś wysoki szczyt (podobno Krywań), »prasnon ciupage i kapelus i zacon pàciorze mówić. My téz sýćka za nim, bo ta do nieba było nie prec«.
Tak o nim opowiadał młody przewodnik Tomek Ladziego.
Cała tajemnica niepopularności Sabały wśród górali leży w tem, że oni szybkiem tempem w ostatnich czasach daleko postąpili, tak dzięki takiemu duszpasterzowi, jakim był ks. Józef Stolarczyk, jako też w ogólnem wykształceniu i ogładzie — dzięki szkole i stykaniu się z gośćmi.
Sabały chwytało się to bardzo mało. Trudno go chyba posądzić o brak zdolności.
Po części przyczyniło się do tego i to, że on opowiadał gościom o dawnych zwyczajach i obyczajach góralskich, szorstkich, bo pierwotnych, a oni tak rychło i tak uporczywie wstydzą się tego, co było i starają się, co jest zresztą wadą ogólnie ludzką, nadać wszelkiemi środkami i sposobami naturalny ton swojej emancypacyi.
Zasady etyczne miał także odrębne od dzisiejszych górali, choć nie we wszystkiem. Były one takie, jakie zaczerpnął w swojej młodości i zatrzymał w swoim konserwatywnym umyśle.
Prawie zupełnie pokrywały się ze zbójeckiemi. Prawda, że wśród innego otoczenia i warunków zblednąć musiały, ale nie wygasły, jak nie wygasł ogień jego gwałtowności, który go nie opuścił aż do śmierci.
Według Sabały, może człowiek za młodu wydziwiać, bałamucić baby, popuszczać sobie wodze i nie bać się nikogo, ani niczego na świecie, ale gdy się ożeni, przepadło wszystko.
Wtedy musi pozostać wiernym jednej.
Sabała był dobrym mężem i wzorowym ojcem, a tylko do małego wzrostu i ograniczenia swojej żony przymawiając, opowiadał:
Ja ta — prosem piéknie — màm doma takom babinku, coby jom do tórbki sowàł. A kieby jom, strzez Boże, oreł porwàł, to jom na Krzýwań zaniesie i nika nie odpocnie!
Alboteż:
Moja tarà sie nie starà, skąd niesem, ino co niesem — haj.
Jak cłek zbijàł, — filozofował Sabała — to nic. Ino nie zjédz sàm, daj biédnym, a na kwàłe Boskom téz co obróć.
Podstępem napadać wstyd, ale mylić ślad i zjawić się jasno w biały dzień tam, gdzie się przeciwnik najmniej spodziewa, oznaczało rozum w głowie.
Chwalił zawsze tych, co potykali się oko w oko z Liptakami, a nie dawszy ognia, mierzyli się silnemi ramionami.
— Wte wàrtało zginąć. — Było to bardzo możliwe, bo do tej walki trza było dwok, a do ozyjścia sie i udobrowania ino jednego. Ino w głowak była ta dwojakość, co nàpierwej mieli oba dwie, a pote to nios jedén trzý.
Oburzał się zawsze, gdy kto, zostawszy poturbowany przez drugiego, włóczył się po sądach, lub brał »dutki«, jako odszkodawanie i mówił:
— Jak ziandar przyńdzie, haj, to go wyzéń. Co on ma sie do twojego miésać. Jak winowatemu darujes, toś hłop i tak sie patrzy, ale jak cie przepytà. Krew to nie wódka, cobyś jom dudkami u zýda zapłaciéł — haj — ale znowa krwiom — haj.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Stopka Nazimek.