Sąd Boży (Arany, 1899)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor János Arany
Tytuł Sąd Boży
Pochodzenie Przekłady
z poetów obcych
Wydawca „Gazeta Polska”
Data wyd. 1899
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Sąd Boży.

Ciemny radwański bór głucho drży —
Tam Benö Barczi umarły leży:
Ostry puginał w sercu mu tkwi.
Na Boga! iście, któż nie uwierzy,
Toż to zabójstwa ślad jawny — świeży!

Ojciec na zamek każe go nieść...
W samotnej, wielkiej kładą go sali —

I pokrwawiony leży dni sześć,
Ani go myli, ni przebierali,
Proste mu, twarde łoże usłali...

Halabardników poczwórna straż
Zamyka wszystkim wchód do komnaty...
Matka czy siostra, choć we łzach twarz —
Niechaj gdzieindziej płacze — za katy!
Biada, kto chciałby przełamać czaty...

Kobiety w cichy skryły się kąt —
I głuszą żałość, co pierś im łzawi.
Ojciec pieczęcią na Boży sąd
Wzywa: zabójca niech się objawi:
Winny, przy którym rana się krwawi.

Zamek kirami żałoby drżąc,
Zasłania złote południa słońce;
Nad ciałem stoi sędzia i ksiądz,
I czarne krzyże i świece drżące, —
Żółtawym blaskiem migotające...

— Niech przyjdą wrogi, gdy miał ich zmarły!
I przyjdą, których ojciec pokaże.
Lecz żyły rany się nie otwarły,
Nad Benöm wrogów mignęły twarze,
Lecz żaden zbójcą się nie okaże.

— Któż więc morderca? mówcie przeklęci,
Czyżby z mojego był pokolenia?
On tu — i póki znak mej pieczęci

Nie napiętnuje zbójcy ramienia,
Na wszystkich żywych mam podejrzenia!

— Niech przyjdzie druhów gromada szczera!
Młodych rycerzy szereg wnet stawa
Smutni widokiem krwi bohatera
Co go nie bitwy porwała sława;
I przeszli: rana ciągle nie krwawa.

— Niechaj dwór cały i wiejski lud
Stanie nad trupem!.. Idą ochoczo —
Przejdą kolejno — lecz próżny trud —
Na bohatera smutne łzy toczą —
Łzy żałośliwe krwi nie wytłoczą!

— Niech przyjdzie matka, siostra jedyna! —
Siostra ma w oku połysk cmentarny,
Matka przypada z jękiem do syna,
Ale trup milczy na ten krzyk gwarny,
A w ranie krople suchej krwi czarnej.

— Niech jego luba wreszcie tu stanie,
Niech Abigiela zjawi się tkliwa!
Zbliża się... Oko utkwiła w ranie —
Idzie bez ruchu, rzekłbyś, nieżywa...
I nagle z rany krew mu wypływa.

Ona nie płacze, ona nie wzdycha —
Ale rękami skronie ugina...
Nastaje chwila straszliwie cicha
I krew we wszystkich żyłach się ścina.
— Dziewczyno, tyś mi zabiła syna!


Ona zaklęta niby przez czar
Milczy i słucha — bełkoce. — Ha!
Jam nie zabiła, choć dla mnie zmarł...
Bóg mi i niebo świadectwo da,
Lecz jam ten sztylet dała mu — ja!

Miał moje serce, dowody miał
Że między nami raj zakwitł już,
Czemuż przysięgi odemnie chciał?
„Gdy mi odmówisz, to śmierć mi wróż“
— Idź! i ze śmiechem dałam mu nóż!

I sztylet z rany dziko wyciska
I ogniem płoną jej dwie źrenice:
Śmieje się, płacze, skrą noża błyska —
W szalonym skoku biegnie w ulicę:
W zdumieniu widzi tłum latawicę.

I na gościniec biegnie i w las —
Tańczy wesoło i śpiewa w lot:
— Była dziewczyna, hej, była raz —
Robiła chłopcom tysiące psot,
Igrała z nimi jak z myszą kot!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: János Arany i tłumacza: Antoni Lange.