Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień trzydziesty szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 36. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ TRZYDZIESTY SZÓSTY.

Ruszyliśmy w pochód. Żyd wieczny tułacz wkrótce złączył się z nami i tak dalej ciągnął opowiadanie swoich przygód.

DALSZY CIĄG HISTORYI ŻYDA WIECZNEGO TUŁACZA.

Nauki mądrego Cheremona, były daleko dłuższemi od wyciągu jaki wam uczyniłem. Ogólnym ich wypadkiem było, że pewien prorok nazwiskiem Bytys, dowiódł w swoich dziełach istnienia Boga i Aniołów, i że drugi prorok nazwany Thot, osłonił te pojęcia ciemną metafizyką, która zdawała się tem wznioślejszą.
W teologji tej, Bóg którego nazywano ojcem, czczony był jedynie przez milczenie: wszelako gdy chciano wyrazić o ile sam sobie wystarcza, mówiono że jest swoim własnym ojcem i własnym synem. Czczono go także pod postacią syna i wtedy nazywano «rozumem Bożym» lub «Thotem» co znaczy po egipsku, przekonanie.
Nakoniec, ponieważ spostrzegano w naturze ducha i materyą, poczytywano zatem pierwszy za wynik z Boga i przedstawiano go pływającego po ile, jak to wam już gdzieindziej powiedziałem. Plato, który przepędził ośmnaście lat w Egipcie, wprowadził do Greków teoryę o słowie, za co uzyskał od nich przydomek boskiego.
Cheremon utrzymywał że wszystko to nie znajdowało się zupełnie w duchu dawnej religji egipskiej, że ta zmieniła się, jak w ogóle zmiana leżała w naturze każdej religji. Zdanie jego pod tym względem, wkrótce potwierdziły wypadki zaszłe w synagodze alexandryjskiej.
Nie byłem jedynym żydem który badał teologię egipską, inni także zasmakowali w niej, zwłaszcza zaś oczarował ich duch enigmatyczny, który panował w całej ich literaturze, a który zapewne pochodził z pisma hieroglificznego i z zasady egipskiej nieprzywiązywania się do godła ale do myśli w niem ukrytej.
Nasi rabinowie alexandryjscy, pragnęli takie mieć zagadki do rozwiązywania i wyobrazili sobie, że pisma Mojżesza jakkolwiek przedstawiają opowiadanie faktów i rzeczywistą historyę, były wszelako pisane z tak boską sztuką, że obok myśli dziejowej ukrywały jeszcze drugą, tajemniczą i allegoryczną. Niektórzy z mędrców naszych, wyjaśnili tę myśl ukrytą z przenikliwością która im zaszczyt w owym czasie przyniosła, jednakże ze wszystkich rabinów najwięcej odznaczył się Filon. Długie badania nad Platonem, wprawiły go w rzucanie fałszywego światła na ciemności metafizyki, ztąd też nazywano go Platonem synagogi. Pierwsze dzieło Filona, obejmowało rzecz o stworzeniu świata, szczególniej zaś zastanawiało się nad własnościami liczby siedm. W pismie tem, autor nazywa Boga ojcem, co zupełnie wchodzi w zakres teologji egipskiej, nie zaś stylu Biblji. Znajdujemy tam równie, że wąż jest allegoryą roskoszy i że historya kobiety stworzonej z żebra męzczyzny, jest także allegoryczną.
Tenże sam Filon, napisał drugie dzieło o snach, gdzie mówi, że Bóg ma dwie świątynię: jedną na tym świecie, której kapłanem jest słowo Boże; drugą zaś duszę czystą i wyrozumowaną, której kapłanem jest człowiek. W książce swojej o Abrahamie, Filon jeszcze wydatniej wyraża się w duchu egipskim, gdyż mówi: «Ten, którego pismo święte nazywa będącym, (czyli tym który jest), w istocie jest ojcem wszystkiego. Z dwóch stron, kończą go potęgi wielkiej istności, najdawniejsze i najściślej z nim złączone, mianowicie potęga twórcza i potęga rządząca. Jedna nazywa się Bogiem, druga Panem. Takim sposobem wielka istność, złączona z temi potęgami, przedstawia nam raz pojedynczy kształt, drugi raz potrójny: pierwszy gdy dusza zupełnie oczyszczona wznosi się nad wszystkie liczby, nawet nad binar tak blizki jedności i gdy przechodzi nareszcie w wyrażenie oderwane, proste i szczytne; drugi kształt, potrójny, przedstawia się duszy nie zupełnie jeszcze przypuszczonej do wielkich tajemnic.»
Tenże Filon, który tak się rozplatonował na zabój wzroku i rozumu, jest tym samym który poźniej był posłem przy Cesarzu Klaudyuszu. Używał on wielkiej powagi w Alexandryi i prawie wszyscy żydzi pogreczeni, porwani urokiem jego stylu i popędem jaki wszyscy ludzie mają do nowości, przyjęli jego naukę, tak dalece, że wkrótce byli tylko, że tak powiem, żydami z nazwiska. Księgi mojżeszowe stały się dla nich pewnym rodzajem tła, na którem przetykali według upodobania, własne allegorye i tajemnice, zwłaszcza zaś myt potrójnego kształtu.
W owej epoce, żydzi Essenieńscy, już byli utworzyli dziwaczne ich stowarzyszenie. Nie żenili się i nie posiadali żadnych majątków. Wszystko należało do ogółu. Nareszcie, ze wszech stron ujrzano powstające nowe religie, mieszaniny Judaizmu i Magizmu, mieszaniny Saneizmu i Platonizmu, wszędzie zaś massy przesądów gwiazdarskich. Dawne religie, zewsząd waliły się ze swych posad. —
Gdy Żyd wieczny tułacz kończył te słowa, znaleźliśmy się niedaleko miejsca spoczynku, porzucił nas więc i przepadł gdzieś w górach. Nad wieczorem, cygan mając czas wolny, tak dalej ciągnął swoje opowiadanie.

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Młody Soarez, opowiedziawszy mi historyę swego pojedynku z Busquerem, uczuł się zmorzony snem, zostawiłem go więc w spokoju, nazajutrz zaś zapytawszy co się dalej stało, taką otrzymałem odpowiedź:

DALSZY CIĄG HISTORYI LOPEZA SOAREZ.

Busqueros zraniwszy mnie w ramie, rzekł że z prawdziwem szczęściem chwyta tę nową sposobność okazania mi swego poświęcenia. Rozdarł moją koszulę, owiązał mi ramie, okrył płaszczem i zawiódł do chirurga. Ten opatrzył mi rany, sprowadził powóz i odwiózł mnie do domu. Busqueros kazał wnieść sobie łóżko do przedpokoju. Nieszczęsny skutek moich usiłowań do pozbycia się natręta, odstręczył mnie od podejmowania nowych i poddałem się memu losowi. Nazajutrz, dostałem gorączki jaka zwykle nawiedza rannych. Busqueros zawsze okazywał równą gorliwość i na chwilę mnie nie opuszczał. Czwartego dnia mogłem nareszcie z przewiązaną ręką wyjść na ulicę. Piątego dnia po obiedzie, wszedł do mnie służący od pani d’Avalos i przyniósł list który Busqueros natychmiast pochwycił i czytał co następuje:

«Ineza Moro do Lopeza Soarez.

Dowiedziałam się kochany Soarez że miałeś pojedynek i zostałeś ranny w ramię. Możesz sobie wyobrazić ile na tem cierpiałam. Teraz jednak idzie o użycie ostatecznych środków. Chcę aby mój ojciec zastał cię u mnie. Przedsięwzięcie jest śmiałem, ale mamy za sobą ciotkę d’Avaloz która nam dopomoże. Zaufaj człowiekowi który wręczy ci ten list — jutro już będzie za poźno.»
«Señor Don Lopez — rzekł nienawistny mi Busqueros — widzisz że w tym razie nie możesz obejść się bezemnie. Każde podobne przedsięwzięcie, z natury swojej do mnie należy. Uważałem cię zawsze za zbyt szczęśliwego że potrafiłeś zjednać sobie moją przyjaźń, atoli dziś, więcej niż kiedykolwiek, poznasz całą jej wartość. Ach, przez Ś. Rocha, mego patrona, gdybyś był pozwolił mi dokończyć mojej historyi, byłbyś zobaczył co uczyniłem dla księcia d’Arcos, ale przerwałeś mi i to jeszcze tak gwałtownym sposobem. Wreszcie nie skarżę się, gdyż rana jaką ci zadałem pozwoliła mi dać nowe dowody mego dla ciebie poświęcenia. Teraz, Señor Don Lopez, błagam cię tylko o jedną łaskę. Nie mieszaj się do niczego, póki nie nadejdzie stanowcza chwila. Tymczasem, żadnej gadaniny, żadnego zapytania! Zaufaj mi Señor Don Lopez — zaufaj!»
To powiedziawszy, Busqueros wyszedł do drugiego pokoju z powiernikiem panny Moro. Długo szeptali coś między sobą, wreszcie Busqueros, sam powrócił niosąc w ręku pewien rodzaj planu wyobrażającego uliczkę Augustyanów. «Oto jest — rzekł — koniec ulicy która wychodzi do Dominikanów. Tam będzie stał służący Dony Moro wraz z dwoma ludźmi za których mi ręczy. Ja, zaczaję się na przeciwnym końcu ulicy z wyborem moich przyjacioł którzy są także twoimi Señor Don Lopez. Nie — nie — mylę się, tu będzie ich dwóch tylko, wybór osadzi tylne drzwiczki dla wzbronienia przejścia ludziom księcia Santa Maura.»
Sądziłem że plany te, także nadawały mi prawo objawienia mego zdania i dowiedzenia się co przez ten czas będę porabiał, ale Busqueros powstał na mnie opryskliwie i rzekł: «Żadnej gadaniny, Don Lopez, żadnego zapytania. Te są nasze warunki, jeżeli ty o nich zapomniałeś, ja dobrze je pamiętam.»
Przez resztę dnia, Busqueros ciągle wchodził i wychodził. Wieczorem, nastąpiły te same obroty. Raz dom sąsiedni był za nadto oświecony, to znowu pokazywali się na ulicy jacyś podejrzani ludzie, lub nie spostrzeżono umówionych znaków. Czasami Busqueros przychodził sam, zwykle jednak przysyłał z uwiadomieniem jednego z swoich powierników. Nareszcie przyszedł po mnie i wymógł że udałem się za nim. Możesz domyślić się jak mi serce biło. Myśl, że gwałcę ojcowskie rozkazy, przyczyniała się do mego pomieszania, wszelako miłość brała górę nad innemi uczniami.
Busqueros, wchodząc w uliczkę Augustyanów, pokazał mi drzwi przy których stał wybór jego przyjacioł i dał im hasło: «W razie gdyby kto obcy tędy przechodził — rzekł do mnie — moi przyjaciele udadzą że kłócą się między sobą, tak więc chcąc nie chcąc, będzie musiał zawrócić. Teraz, dodał, jesteśmy już u celu. Oto drabina po której dostaniesz się na górę. Widzisz że mocno jest opartą o cegły. Ja będę uważał na znaki a skoro uderzę w ręce, zaczniesz wstępować.» Ale ktożby mógł sądzić że po tych planach i przygotowaniach Busqueros pomylił się w oknach. Uczynił to jednak i zobaczysz co z tego wynikło. Skoro tylko posłyszałem znak, chociaż z przewiązanem ramieniem, natychmiast zacząłem wstępować, opierając się na jednem ręku. Dostawszy się na górę, nie znalazłem według przyrzeczenia otwartej okiennicy. Ośmieliłem się więc stukać, wsparty tylko na nogach. W tej chwili, jakiś człowiek, gwałtownie uderzył mnie okiennicą. Straciłem równowagę i ze szczytu drabiny spadłem na cegły leżące na dole. Złamałem sobie w dwóch miejscach ramię już zranione, potrzaskałem nogę którą zaczepiłem między szczeblami, drugą wywichnąłem i pokaleczyłem się od karku aż do krzyżów. Człowiek który otworzył okiennicę, życzył sobie zapewne mojej śmierci, gdyż zawołał: «Ty nieżyjesz już przyjacielu?» Bałem się aby niechciał mnie dokonać i odpowiedziałem że nieżyję.
Po chwili, odezwał się ten sam głos: «Czy jest czyściec na tamtym świecie?» Ponieważ cierpiałem niewypowiedziane boleści, odrzekłem przeto że jest i że już się w nim znajduję. Następnie zdaje mi się że straciłem przytomność. —
Tu przerwałem Soarezowi i zapytałem go czy była tego wieczora, burza? «Bezwątpienia — odpowiedziałem — grzmiało, łyskało się i być może że dla tego Busqueros pomylił się w oknach.»
«Co słyszę — zawołałem zdziwiony — to jest więc nasza dusza czyscowa! nasz biedny Anguilar! To mówiąc wybiegłem jak strzała na ulicę. Dzień zaczynał świtać, nająłem muły i czemprędzej pośpieszyłem do klasztoru Kamedułów. Znalazłem kawalera Toledo leżącego krzyżem przed świętym obrazem, położyłem się obok niego, i ponieważ u Kamedułów, niewolno głośno mówić, zbliżyłem się więc do jego ucha i opowiedziałem mu całą historyę Lopeza Soarez. Z początku kawaler Toledo leżał niewzruszony, po chwili jednak obrócił się i rzekł mi do ucha: «Kochany Avarito, jak ci się zdaje? czy żona ojdora Uscaritza kocha mnie jeszcze i czy została mi wierną?»
«Niezawodnie — odpowiedziałem — ale cicho, nie gorszmy tych zacnych pustelników. Módl się pan jak zazwyczaj, ja tymczasem pójdę powiedzieć że skończyliśmy już naszą pokutę.» Przeor usłyszawszy że kawaler pragnie wrócić do świata, pożegnał go, niemniej jednak chwaląc jego pobożność.
Jak tylko wydobyliśmy się z klasztoru, kawaler natychmiast odzyskał dawną wesołość. Mówiłem mu o Busquerze, powiedział mi na to że znał go, że był to szlachcic z orszaku księcia d’Arcos, uchodzący za najnieznośniejszego człowieka w całym Madrycie. —
Gdy tak cygan mówił, jeden z jego podwładnych przyszedł zdawać mu sprawę z dziennych czynności i już go więcej nieujrzeliśmy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.