Przypadki Robinsona Kruzoe/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Daniel Defoe
Tytuł Przypadki Robinsona Kruzoe
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1868
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Ludwik Anczyc
Tytuł orygin. The Life and Strange Surprizing Adventures of Robinson Crusoe
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Dostaję się do Londynu. — Poznanie się moje z kapitanem innego okrętu i co z tego wynikło.

Stolica Anglii wydała mi się ogromném miastem, zwłaszcza że oprócz Hull i Yarmouth, nie widziałem innych miast w życiu. Olśniony wspaniałością pałaców, długością ulic, wielkością kościołów, błąkałem się przez pierwsze dwa dni, przypatrując się wszystkiemu z niezmierném zadziwieniem. Lecz pobyt tam drogo kosztuje i po tygodniu, wydawszy dwie z pięciu gwinei, przeraziłem się bardzo co daléj będzie. W tak krytyczném położeniu, obudziły się jak zwykle wyrzuty sumienia i teraz stanowczo postanowiłem wrócić do domu. Miałem ja wuja proboszczem w Hull, człowieka dobrego i lubiącego mię bardzo. Umyśliłem użyć jego pośrednictwa, a że ojciec poważał go wielce, byłem więc pewny, że mi przebaczenie u rodziców wyjedna. Zresztą odbyłem już podróż do Londynu, mogłem się z tém pochwalić przed znajomemi, tając niebezpieczeństwa, jakich w mojej wycieczce doznałem.
Ponieważ na podróż pieszą, a témbardziéj na wozie, niewystarczyłoby mi pieniędzy, umyśliłem więc na Tamizie poszukać jakiego statku, ażeby się zabrać do domu. Przybywszy nad brzeg rzeki ujrzałem mnóstwo ludzi zajętych ładowaniem i wyprzątaniem okrętów.
Kogo się tu zapytać o odpływający statek, myślałem sobie; a nuż trafię na jakiego łotra, który mię okradnie i na koszu osadzi... trzeba być ostrożnym. I począłem pilnie się przypatrywać flisom i marynarzom, aż nareszcie wpadł mi w oko mężczyzna pięćdziesięcioletni, bardzo łagodnych i miłych rysów twarzy. Stał on oparty o dom celnéj komory i uważałem iż mi się od kilku chwil przypatruje z zajęciem. Zbliżyłem się tedy ku niemu i pozdrowiłem go grzecznie kapeluszem.
— Czyś kogo zgubił mój chłopcze, — zagadnął nieznajomy, odpowiadając na mój ukłon. — Uważam że błądzisz z miejsca na miejsce, jak gdybyś kogo szukał.
— Panie — odpowiedziałem z ukłonem, — raczcie mi powiedziéć, czy nie wiecie o jakim statku, któryby do Hull odpływał?
— Do Hull?... hm, to będzie trudno; dziś ani jeden w tamtą stronę nie płynie i zdaje mi się że dopiéro za kilka dni stary Dick puści się tam z ładunkiem towarów. Zaczekaj więc do soboty i przyjdź tutaj, a ja cię zarekomenduję.
— O łaskawy panie — odrzekłem nieśmiało, — ja tak długo czekać nie mogę, gdyż wydałbym wszystkie pieniądze i brakłoby mi na zapłacenie przewozu.
— A cóż cię tak gwałtownie do Hull pociąga; myślę że taki młody chłopak i tutaj znalazłby utrzymanie: cóż tam będziesz robił nieboraku?
Zachęcony przyjaznym tonem i współczuciem, z jakiém do mnie nieznajomy przemawiał, opowiedziałem mu otwarcie wszystkie moje przygody.
Marynarz wysłuchał mię uważnie, a potém rzekł:
— Hm! hm! a więc wyrwałeś się sowizdrzale z domu bez pozwolenia rodziców, to wcale niedobrze; ba, ale cię trochę wymawia w mojém przekonaniu ta twoja chętka do żeglowania. Każdy młody ma swoje szaleństwa... ja ci znowu tego tak za bardzo złe nie mam, bo widzę że mógłby być z ciebie tęgi marynarz. Gdy powrócisz teraz do domu, ojciec cię pewnie porządnie zburczy; ja na jego miejscu wyłatałbym ci skórę. Do kroćset masztów, toby ci wcale nie zaszkodziło. Ale żart na stronę, tak wracać nie możesz, wszyscyby cię wyśmieli i bardzo słusznie.
— Cóż więc mam robić? — wyjąknąłem, czerwieniąc się jak wiśnia.
— Wiész co, kochaneczku, spodobałeś mi się od razu; jesteś miłym chłopcem i mogą z ciebie być ludzie. Ja takim samym byłem urwiszem, a przecież wyszedłem na porządnego człowieka. Nie odradzam ja ci wcale żebyś do ojca nie wracał, ale być tylko w Londynie i powrócić z niczém, to jakoś będzie bardzo licho wyglądać. Jeżeliś zaczął się awanturować, to już z próżnemi rękami wracać nie wypada. Słuchaj mię więc: za trzy dni odpływam do Afryki, ku wybrzeżom Gwinei, gdzie dużo gwinei łatwo zarobić można. Jeżeli chcesz, wezmę cię z sobą. Mam dzięki Bogu znaczny majątek, dobrą żonę, ale ani jednego dziecięcia. Otóż na tę podróż przybiorę cię za syna i na twój rachunek zaryzykuję czterdzieści funtów szterlingów[1]. Zakupię za nie rozmaitych towarów stalowych, bawełnianych i szklannych. Jeżeli handel pójdzie dobrze, czego się niezawodnie spodziewam, zarobisz ładny pieniądz. Naówczas oddasz mi wyłożoną summę, a powróciwszy z zyskiem do rodziców, dowiedziesz im żeś przez te parę miesięcy darmo chleba nie jadł. Podróż nie będzie cię nic kosztować, gdyż przewiozę cię tam i napowrót zadarmo; przez drogę obznajmię cię trochę z żeglarstwem, a ręczę ci, że ojciec nietylko da się przebłagać, ale widząc żeś skorzystał i pieniężnie i naukowo, może nawet pozwoli ci poświęcić się marynarce.
Usłyszawszy te słowa, zgodne z najgorętszemi życzeniami mojemi, o mało nie rzuciłem się do nóg kapitanowi. Projekt jego trafiał mi zupełnie do przekonania, albowiem miałem teraz czém usprawiedliwić moje nieposłuszeństwo i dogodzić chęci podróżowania. Z ochotą więc przystałem na wszystko, a w trzy dni potém, korzystając z pomyślnego wiatru, opuściliśmy ujście Tamizy.







  1. Funt sterling ma wartości około 7 pruskich talarów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Daniel Defoe.