Przykładne dziewczątka/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przykładne dziewczątka |
Podtytuł | Zajmująca powieść dla panienek |
Pochodzenie | Przykładne dziewczątka |
Wydawca | Księgarnia Ch. I. Rosenweina |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Ilustrator | Marian Strojnowski |
Tytuł orygin. | Les Petites filles modeles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cała książka |
Indeks stron |
Razu jednego Kamilka i Madzia siedziały na swych składanych stołeczkach w cieniu drzew i czytały jakieś zajmujące książeczki.
Nagle Stokrotka przybiegła zdyszana, wołając już zdaleka:
— Kamusiu! Madziu! Chodźcie prędko zobaczyć jeże! Złowiono ich cztery, jest matka i trzy małe!
Dziewczątka pośpieszyły na wezwanie! Jeże leżały w koszyku.
— Wyglądają jak kolczaste kule! Nie mają ani łap ani głowy — rzekła Kamilka, przyglądając się im zbliska.
— Zdaje mi się, że są tak skulone, iż nie widać ich łapek i główek — mówiła Madzia.
— Zaraz zobaczymy. Wyrzucić je trzeba z koszyka — odpowiedziała Kamilka.
— Ależ one będą cię kłuły! Jakże je weźmiesz do ręki? — spytała Madzia. — Poczekaj chwileczkę.
To rzekłszy, Kamilka wywróciła koszyk a małe jeże, czując ziemię pod sobą, poczęły się ruszać i wysuwać łapki, a potem głowy ku wielkiej radości dziewcząt śledzących ich ruchy. Wreszcie i matka łeb swój ukazała, ale dostrzegłszy dzieci, chwilę zawahała się, następnie wydała krzyk, nawołując swe małe i posunęła się naprzód, chcąc się skryć w krzakach.
— Jeże uciekają!.. — zawołała Stokrotka.
Jednocześnie nadbiegł stróż ogrodowy.
— Ach! Ach! moje znajdki rozbiegły się! — wołał zmartwiony. — Nie trzeba było wyrzucać je z kosza, teraz dużo będę miał roboty, żeby je połapać.
To rzekłszy, popędził za niemi, chociaż biegły niezmiernie szybko w stronę gaiku i były już blisko ogromnego, starego dębu, który miał otwór z jednej strony, mogący służyć jako doskonałe dla małych zwierzątek schronienie. Mało już brakło do tego, żeby się w niem ukryły, gdy nagle dał się słyszeć huk strzału.
Duży jeż, trafiony celnym strzałem, przewrócił się martwy u samego wejścia do nory, co widząc małe zatrzymały się w biegu, nie wiedząc co począć.
Stróż, zastrzeliwszy matkę, pochwytał jej małe do sakwy.
Nadbiegły na to wszystkie trzy dziewczynki.
— Dlaczego zabiliście biedne stworzenie, niedobry Nikodemie? — rzekła Kamilka z oburzeniem.
— Małe jeżyki pozdychają teraz z głodu! — zawołała Madzia.
— Co to, to nie! panienko, nie dam im pozdychać, bo je zaraz pozabijam — odpowiedział spokojnie Nikodem.
Stokrotka złożyła rączki z błagalnym wyrazem:
— O, biedne malutkie! Proszę ich nie zabijać, Nikodemie.
— Trzeba koniecznie niszczyć jeże, bo to są bardzo szkodliwe stworzenia. Zagryzają małe króliki i przepiórki. Zresztą te jeżyki nie mogłyby żyć bez mleka.
— Chodźmy zaraz do mamusi — zawołała Kamilka — poprosimy ją o ocalenie nieszczęsnych zwierzątek.
Pobiegły natychmiast do salonu, w którym obie mamusie zajęte były ręczną robotą.
— Mamusiu! Mamusiu! — wołały wszystkie trzy razem. Biedne jeże! Niegodziwy Nikodem wszystkie pozabija!.. Trzeba je ratować jak najprędzej!
— Co? Co wy mówicie? Kogo mamy ratować? Dlaczego Nikodem jest niegodziwy? — pytała pani Marja.
— Trzeba iść zaraz!... Nikodem nas nie słucha!... Biedne zwierzątka!..
— Mówicie wszystkie razem, nie sposób was zrozumieć, moje dzieci — rzekła pani Rosburgowa — Madziu, mów sama, bo wydajesz się najmniej podniecona i zadyszana.
— Nikodem zabił dużego jeża, a teraz chce zabić trzy małe — odpowiedziała dziewczynka. — Powiada, że jeże są szkodnikami i duszą małe króliki.
— Jestem pewna, że to jest wymysł Nikodema i że jeże żywią się tylko bezużytecznemi stworzeniami, — wtrąciła Kamilka.
— Dlaczegożby Nikodem miał kłamać, moje dziecko? — zapytała pani Marja.
— Bo on chce pozabijać biedne małe jeżyki!.. — odpowiedziała Kamilka najwięcej przejęta tą sprawą.
— Masz go więc za takiego okrutnika? Żeby odebrać życie niewinnym stworzeniom ogadywałby je haniebnie! — rzekła pani Marja — nie chce mi się w to wierzyć.
— Ależ tak, mamusiu. Trzeba koniecznie wyratować te małe jeżyki, one są takie milusieńkie!
— Milusieńkie? — zaśmiała się pani Rosburgowa, — to istotnie coś osobliwego! Ale trzeba nam pójść i przekonać się na miejscu, czy możliwe jest ocalić biedne sierotki.
Obie mamusie udały się z trzema dziewczynkami do ogrodu i skierowały się do gaiku, w którym dzieci pozostawiły stróża i małe jeżyki, ale nie zastały już nikogo. Nikodem i jeże znikli bez śladu.
— O mój Boże! Już na pewno pozabijane! — westchnęła Kamilka.
— Zaraz się przekonamy — odpowiedziała matka — chodźmy do chatki stróża.
Dziewczynki pobiegły przodem i otwierając drzwi chatki, zawołały pośpiesznie:
— Gdzie są jeże?
Stróż spożywał właśnie obiad wraz ze swą żoną. Powstał zwolna od stołu i odrzekł również powoli:
— Wrzuciłem je do wody. Są tam w sadzawce warzywnego ogrodu.
— Jak to źle, jak niegodziwie! — wołały dzieci oburzone. Mamusiu! Mamusiu! Nikodem potopił jeżyki!...
— Źle postąpiłeś, Nikodemie, — odezwała się pani Marja, która nadeszła w tej chwili. — Dzieci taką miały ochotę zachować je przy życiu.
— Niemożliwe, proszę pani; małe zginęłyby w przeciągu dwóch dni najdalej, a musimy niszczyć jeże w ogrodzie, bo to są straszne szkodniki.
Pani Marja zwróciła się do dziewczątek, stojących w głębokiem milczeniu.
— Cóż robić? Musicie zapomnieć już o tych jeżykach. Nikodem uczynił tak, jak mu nakazywał obowiązek, a zresztą cóżbyście z nimi zrobiły? Jak je pielęgnować? Czem wyżywić?
Dziewczynki czuły, że matka ma słuszność, ale ogromnie im żal było małych jeżów, które wzbudzały w nich wielką litość. Nie odpowiedziały już ani słowa i powróciły do domu bardzo przygnębione.
Miały właśnie zabrać się do odrobienia lekcji, gdy Zosia przyjechała na kucyku. Towarzyszyła jej służąca, która oznajmiła, że macocha Zosi ma przybyć na obiad.
Podczas kiedy Zosia witała się z Kamilką i Madzią, Stokrotka cofnęła się, jakgdyby zamierzając uciec.
— Dlaczego odchodzisz? — zapytała ją Zosieńka.
— Bo przez ciebie ukarana została Kamilka przed paru dniami, — odpowiedziała malutka. — Nie lubię cię za to.
— Zasłużyłam na karę, moja Stokrotko, bo bardzo nieładnie jest unieść się gniewem, — zauważyła Kamilka.
— To za mnie tak się rozgniewałaś na Zosię, moja Kamuchno, — zawołała Stokrotka, tuląc się do niej. — Jesteś zawsze taka dobra i nigdy się nie unosisz.
Zosia poczerwieniała ze złości, ale po chwili uspokoiła się i podeszła do Kamilki, mówiąc ze łzami:
— Stokrotka ma słuszność. To ja byłam winną, odtrącając brutalnie tę małą, gdy starała się obronić twoje poziomki. Wywołałam twoje oburzenie i dobrze uczyniłaś, żeś wymierzyła mi policzek. Zasłużyłam na to. I ty malutka, — dodała zwracając się do Stokrotki, — wybacz mi, bądź tak wspaniałomyślną jak Kamusia. Wiem, że jestem zła, ale taka jestem nieszczęśliwa!..
Na te słowa wszystkie trzy dziewczynki poczęły ściskać i całować Zosieńkę, mówiąc:
— Nie płacz! Nie płacz! My ciebie bardzo kochamy. Przyjeżdżaj do nas jak najczęściej; będziemy starały się cię rozweselić.
Zosia otarła łzy i wołała wzruszona:
— Dziękuję wam, dziękuję po tysiąc razy, moje drogie. Postaram się was naśladować i być tak dobrą, jak wy jesteście. Ach, gdybym miała taką matkę, jak wasze, byłabym daleko lepszą! Ale obawiam się ogromnie mojej macochy! Nigdy nie powie mi co mam zrobić, tylko bije mnie przy każdej okazji!
— Biedna Zosieńka! Bardzo mi przykro, że cię nie lubiłam! — rzekła Stokrotka z uczuciem szczerego żalu.
— Miałaś rację mnie nie lubić, bo byłam bardzo niegrzeczną przybywszy do was, — odpowiedziała Zosia.
Kamilka i Madzia musiały odejść, aby dokończyć lekcję geografji, a Stokrotka opowiedziała tymczasem Zosi o jeżach utopionych i zabiciu ich matki.
— Chodźmy zobaczyć, gdzie je potopiono, — zawołała Zosia zaciekawiona.
— Mamusia zabrania mi zbliżać się do wody, — rzekła Stokrotka.
— Będziemy przyglądały się zdaleka, — odparła Zosia, biegnąc we wskazaną stronę.
W sadzawce dostrzegła coś poruszającego się na powierzchni.
— Patrz! patrz! Widzę małego jeżaka który jeszcze żyje! — wołała Zosia, — zbliż się, to go zobaczysz.
— Ach prawda! Jak się męczy, biedactwo. A tamte już potonęły.
— Trzebaby pchnąć go kijem, żeby prędzej poszedł na dno, — zauważyła Zosia. Oto jest kij długi, uderz nim po głowie jeża, żeby prędzej skończyła się jego męka.
— Za nic, za nic w świecie, — broniła się Stokrotka; — nie chcę go zabijać, a przytem mamusia nie pozwala mi zbliżać się do sadzawki, bo mogłabym wpaść łatwo.
— Co też ty wygadujesz! Niema najmniejszej obawy, ale jeśli się boisz, to ja postaram się zanurzyć tego biedaka, bo mnie nikt nie zabrania.
To mówiąc, Zosia zbliżyła się do sadzawki i wyciągnąwszy rękę, uderzyła kijem jeża, który zniknął na chwilę pod wodą, poczem znów wypłynął. Zosia uderzyła go powtórnie, ale nachyliwszy się, straciła równowagę i wpadła do wody, wydając krzyk rozpaczliwy.
Stokrotka rzuciła się jej na pomoc i widząc jej rękę opartą o krzak nadbrzeżny chwyciła ją pośpiesznie i udało się malutkiej wyciągnąć Zosię do połowy, poczem podała jej drugą rączkę, ale przy tym ruchu została sama wciągnięta do sadzawki. Nie straciła jednak przytomności, przypomniała sobie jak ktoś opowiadał, że tonąc, należy mocno uderzyć nogami o dno i w ten sposób podnieść się na powierzchnię, Stokrotka zastosowała się do tej rady i jednym rzutem znalazła się nad wodą, potem uchwyciła gałąź pochyloną i przy jej pomocy wyskoczyła z niepożądanej kąpieli.
Nie widząc już Zosi, pobiegła co tchu ku domowi, wołając:
— Na pomoc! Na pomoc!
Kosiarze, pracujący w pobliżu, przybyli na krzyk dziecka. Kobiety grabiące siano również pośpieszyły ku Stokrotce, ociekającej wodą.
— Panienka wpadła do wody! — krzyczały przerażone.
— Ratujcie Zosię! Zosia się topi! — szlochała Stokrotka, wskazując sadzawkę w ogrodzie.
Jedna z kobiet dostrzegłszy białą sukienkę Zosi unoszącą się na powierzchni, zaczepiła o nią zręcznie widłami i przyciągnęła dziewczynkę do brzegu, poczem schwyciła ją na ręce.
Kamilka i Madzia, zwabione powstałym hałasem, przybiegły na miejsce wypadku, płacząc i krzycząc razem ze Stokrotką, matki dziewczynek przybyły również i za nim się wyjaśniło z jakiego powodu Zosia wpadła do wody i dlaczego Stokrotka także cała była zmoczona zajęto się przebraniem jej i wysuszeniem mokrych włosów.
Wreszcie Stokrotka opowiedziała całe zajście, a matka, tuląc ją do siebie, upominała zlekka:
— Widzisz dziecino, że miałam słuszność zabraniając ci zbliżać się do sadzawki ale postąpiłaś dzielnie rzucając się na ratunek Zosi.
Przez ten czas pani Marja z Elizą zaniosły Zosię do pokoju dziewczynek i właśnie nakładały na nią koszulkę Kamilki, gdy nagle drzwi się otwarły z łoskotem i pani Fiszini, macocha Zosi, wpadła jak piorun z jasnego nieba.
Zosia zaczerwieniła się jak wiśnia.
Niespodziewana wizyta wszystkich wprawiła w zdumienie.
— Cóż to za awantury wyprawia tu Zofja? — zapytała macocha dziewczynki. — Zniszczyła zupełnie świeżą sukienkę, jak głuptas jakiś wpadła do wody. Poczekaj, przyniosłam z sobą narzędzie, które ci rozumu napędzi do głowy!
I to mówiąc wyjęła z pod okrywającego ją szala dużą rózgę, porwała Zosię w pół i poczęła smagać z całej siły, nie zważając na krzyk dziecka, na łzy i prośby Kamilki i Madzi, na uwagi obu pań oburzonych jej srogością niezmierną. Przestała dopiero znęcać się nad pasierbicą, gdy rózga złamała się w jej dłoni. Wyszła wtenczas z pokoju a pani Marja podążyła za nią, by jej wytłomaczyć, że podobna rozprawa nie może dziecku wyjść na dobre.
— Niech mi pani wierzy, że to jest najlepszy sposób przełamania wad dziecinnych, bat to najpewniejszy nauczyciel, zapewniała pani Fiszini.
Dobra i łagodna pani Marja była całkiem innego zdania i gdyby nie żałowała biednej sierotki, wymówiłaby dom okrutnej nielitościwej sąsiadce, ale rozumiała dobrze, że w takim razie Zosia nie mogła by już przyjeżdżać i była pozbawioną wszelkiej pociechy. Poprzestała więc na przedstawieniu złych stron zbytecznej srogości, ale wszystkie jej dowodzenia rozbijały się o oschłość serca i słaby umysł pani Fiszini.
Stokrotka ze swą mamusią weszły do dziecinnego pokoju, nic nie wiedząc o scenie, jaka miała tam miejsce przed chwilą, były więc niezmiernie zdumione widząc dziewczynki zapłakane, a Zosię w koszulce, biegającą po pokoju z jękiem i krzykiem. Ciało jej zaczerwienione i rózga złamana, leżąca na podłodze, świadczyły o wymierzonej karze.
— Kamilko! Madziu! — wołała Stokrotka sama bliska płaczu. Dlaczego Zosia ma te pręgi czerwone na całem ciele?
— To macocha, obiła ją rózgą. Biedna Zosieńka!
Wszystkie trzy dziewczynki otoczyły Zosię, pocieszając ją najczulszemi słowy. Przez ten czas Eliza opowiedziała pani Rosburgowej o znęcaniu się macochy nad Zośką. Przy obiedzie wszyscy patrzyli pogardliwie na panią Fiszini, a Zosia nie śmiała podnieść oczu ani przemówić słowa i zaraz po wstaniu od stołu dzieci poszły bawić się do ogrodu. Na odjezdnem panie domowe prosiły, aby Zosię często przysyłano do nich.
— Jeżeli tylko życzą sobie panie widzieć u siebie to wstrętne stworzenie, odrzekła pani Fiszini, orzucając dziewczynkę wzrokiem pełnym złośliwości, będę najszczęśliwszą mogąc jej się pozbyć jak najczęściej. Jest tak nieznośną, że mi psuje wszystkie, moje wycieczki w sąsiedztwo. Dowidzenia, kochane panie. Siadaj do powozu, ty głuptasie! dodała uderzając Zosię po głowie.
Gdy powóz już się oddalił, Kamilka i Madzia nie poszły bawić się, ale pozostały przy matkach w salonie, rozmawiając jeszcze z ożywieniem o Zosi i o sposobach wyciągnięcia jej jak najczęściej z rodzinnego domu. Stokrotka już spała, a dwie siostrzyczki udały się też na spoczynek, rozmyślając jeszcze nad niedolą sieroty i dziękując Bogu, że im dał tak dobrą i kochaną mamusię.