Przejdź do zawartości

Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
WYPADEK.

Już prawie od trzech tygodni rzeczy stały na stopie opisanéj w przeszłym rozdziale, gdy jedynego poranku Tristan ujrzał wchodzącego Willema.
Komisant był bardzo blady, co dowodziło, że musiał doznać nie małego wzruszenia; ledwie wszedł do pokoju współzalotnika swego, natychmiast pochylił głowę i zachwiał się, czy ma do Tristana wyciągnąć rękę, z bojaźni aby ten jéj nie odepchnął.
Tristan odgadł uczucia biednego chłopca, i sam nie mogąc pokonać przyjaznego ku Willemowi popędu, rzucił się w otwarte ramiona przyjaciela.
Zbyteczną byłoby rzeczą powtórzyć, że Tristan ledwie nie został uduszonym serdecznemi uściskami przyjaciela, który po takiem wysileniu upadł na krzesło.
— A no! więc nie dla zamordowania mnie przychodzisz tutaj? odezwał się Tristan.
— O! mój drogi przyjacielu! wyciągając do Tristana rękę, odezwał się Willem, czyż przebaczyłeś mi?
— Nie miałem nigdy urazy do ciebie.
— Czy może być? czyż ty prawdę mówisz?
— Przysięgam ci, że najszczerszą prawdę mówię.
— Ileż czuje boleści, że byłem względem ciebie tyle niesprawiedliwym!
— Powiedz lepiéj że byłeś bardzo rozkochanym, biedny przyjacielu; już więc nie jesteś nim kiedy przychodzisz uściskać mnie po przyjacielsku?
— Wiem już wszystko.
— Któż ci to opowiedział?
— Sam pan Van-Dick.
— Jak to, ze wszelkiemi okolicznościami i szczegółami?
— Tak jest.
— Co też to za dziwny i szczególny człowiek!
— A no! mój drogi Tristanie! nie powiedziałem ci, nieprzewidziałżem, że Eufrozyna zakocha się w tobie?
— Może sobie powiększyłeś w wyobraźni jéj przewinienie, odrzekł Tristan, chcąc Willemowi w braku przekonania, choć małe ździebło nadziei wrzucić w serce, widział go bowiem bardzo strapionego.
— Oh! wszystko już skończone! wiem o całém twojém szlachetnym postąpieniu w całéj téj sprawie, mój najdroższy przyjacielu. Ale cóż zrobiłeś z listem moim?
— Podarłem go zaraz.
— Dzięki ci, dzięki wspaniałomyślny człowieku! I biedny Willem ciężko westchnął.
— Nie! nie! dodał jeszcze ze łzami w oczach, przechadzając się wielkiemi krokami i jakby odpowiadając na radę którą mu sumienie dawało, nie przebaczę jéj nigdy, bo z jéj natchnienia, najnikczemniéj sobie względem ciebie postąpiłem; kochałem ją a o tobie wątpiłem!
I Willem dotąd łzy wstrzymujący, wybuchnął z całą boleścią; rzucił się na łóżko Tristana, zasłonił sobie twarz chustką i najserdeczniej szlochać zaczął.
Jakakolwiek bądź jest przyczyna boleści, jeżeli ta jednak znajdzie się w tak poczciwéj natury sercu, jakiem było serce Willema, byłoby okrucieństwem, nieludzkością i nikczemnością, nie starać się przynieść jéj ulgi wszelkiemi jakie tylko mogą być sposobami.
— No zobaczmy mój drogi Willernie, odezwał się Tristan zbliżając się do przyjaciela, zobaczmy kochany przyjacielu; nie płacz tak bardzo bo nie uwierzysz jaką mi boleść twoje łzy sprawiają; twoja zgryzota jest jakby mojém oskarżeniem.
Willem obtarł łzy i podniósł głowę.
— Muszę ci się wydawać bardzo śmiesznym, ale cóż chcesz, to dla ulgi po długo wstrzymywanych łzach, i dla złagodzenia cierpienia, pozwoliłem sobie użyć tego lekarstwa: lecz już koniec na tém, dodał przybierając ile w mocy jego było, spokojną postawę, miałem pełne łez serce, wylałem je i lżéj mi teraz. Przebacz mi, żem cię wybrał na świadka, tak niedorzecznéj boleści.
— A któréj bez wątpienia jestem przyczyną.
Willem ścisnął rękę przyjaciela.
— No! zobaczmy! opowiedz mi jak to się wszystko stało? zapytał przyjaźnie Tristan siadając obok Willema.
Willem po drugi i ostatni raz jeszcze obtarł oczy.
— Kiedyżeś wrócił? zapytał Tristan.
— Wczoraj dopiero wieczorem.
— Cóżeś robił przyjechawszy?
— Wiesz, jaką niesprawiedliwą złością byłem na ciebie miotany; obciąłem ustne mieć wytłomaczenie zaszłéj z tobą sprawy, bo Eufrozyna i pewną oględnością mi ją opisała w liście, i skutkiem tego zażądałem zaraz zejścia się z nią tego samego wieczora.
— A pan Van-Dick co ci powiedział?
— Ucałował mnie z najszczerszym uśmiechem, prawie nawet śmiejąc się, jeżeli mam prawdę powiedzieć.
— No! mów daléj.
— Eufrozyna przystała na rendes vous, którego tak gorąco od miesiąca wyglądałem, bo jak się domyślasz, całém sercem kochałem tę kobietę, i od któréj, zdawało mi się że miesiąc będąc oddalony, nie żyłem, tylko w smutnym śnie byłem pogrążony. Przyszła nakoniec północ i poszedłem do jéj pokoju. Zdradziecka kobieta przyjęła mnie jak zwykle bywało, a wśród przysiąg wiernéj miłości i pieszczot, potwierdziła mi wszystkie o tobie oszczerstwa w liście do mnie umieszczone. Nienawiść moja ku tobie, wzmogła się w miłości dla Eufrozyny, i po téj ostatniéj żądanéj nocy, ostatniéj niestety tego rodzaju! jedną tylko myślą, jedną żądzą pałałem, to jest, abym cię mógł ujrzeć i bić się z tobą.
— Wielkie z ciebie dziecko!
— O! prawda, że wielkie, ale ty nie wiesz jak to się mąci w głowie, gdy tchnienie kochanéj kobiety mózg nam owieje. Rano, zeszedłem do pana Van-Dicka, i dowiedziawszy się już przez listy Eufrozyny żeś z domu wyjechał, lecz nie wiedząc dokąd, bo ona sama jeszcze o tém nie wiedziała, zapytałem go się o miejsce twego pobytu. Wtenczas to pan Van-Dick powiedział, mi, żeś mu poleciłaby cię przedemną usprawiedliwił, i opowiedział mi wszystkie twoje z Eufrozyną kłótnie. Skamieniałem, usłyszawszy coś wycierpiał, i jak najprędzéj przybiegłem aby cię przeprosić, a na ukaranie moje przedstawiłem ci obraz, mojéj niedorzecznéj wprawdzie zgryzoty, ale zawsze bardzo bolesnéj i niepodobnéj do pokonania.
— Biedny przyjacielu! niepocieszony jestem że ci to wszystko pan Van-Dick rozpowiedział, gdyż wołałbym był dostać od ciebie pchnięcie szpadą, niż widziéć cię tyle nieszczęśliwym.
— O! ja się muszę uleczyć z téj nieszczęsnéj namiętności, i najpierwéj zacznę od tego, dodał Willem ze łzą w oku, która mu potém spadła po licach, zacznę od tego, że póki życia mego, nie ujrzę więcej téj kobiety.
— A jakże dokażesz tego, zostając ciągle w domu pana Van-Dicka?
— O! nie pozostanę dłużéj u niego, nadto wielebym cierpiał.
— Cóż z sobą poczniesz?
— Sam nie wiem.
— Wybacz mi że się pytam. mój drogi Willemie, lecz powiedz mi czy możesz mieć zkąd inąd jakie utrzymanie? albo gdzie indziéj równie dobre miejsce?
— Tak jest, mam maleńki dochód z którego będę mógł życie moje utrzymać.
— Biedny mój przyjacielu! czy niechciałbyś jednéj rzeczy?
— Jakiéj? powiedz mi.
— Oto, czy nie chciałbyś ze mną podzielić mieszkania?
— Z tobą Tristanie?
— Tak jest ze mną.
— Ah! jakżeby się na to wściekała!
— A mnie wielką by to przyjemność zrobiło.
— Nie, nie chcę, zawadzałbym ci niezmiernie.
— Ale bynajmniéj, zaręczam ci.
— A jak będziesz potrzebował przyjąć u siebie kogo obcego?
— Nie, nikogo nie myślę przyjmować.
— Nikogo? i pomimo smutku swego Willem to pytanie zrobił z miną trochę ironiczną.
— Przysięgam ci że nikogo.
— W takim razie, z chęcią przyjmuję. Ileż płacisz za to mieszkanie.
— Dla czego się oto pytasz?
— Bo chcę połowę płacić.
— Czyś zwaryował?
— W innym razie, nie przystanę na mieszkanie z tobą.
— No! no! pogadamy o tém późniéj.
— Nie, zaraz z początku chcę wiedzieć.
— Koniecznie? niezmiennie?
— Nie inaczéj.
Natenczas Tristan, powiedział Willemowi cenę opłaty, a Willem zapłaciwszy połowę, dopiero był zadowolony i uspokoił się.
— Teraz, muszę pójść rzeczy moje pozbierać i sprowadzić.
— Czy mówiłeś już potém z panią Van-Dick?
— Nie jeszcze; zrobiłbyś mi największą przyjemność gdybyś razem ze mną pójść tam raczył, ochroniłbyś mnie od tłomaczenia się, a bez ciebie nie miałbym odwagi jéj odmówić.
— Jestem na twoje usługi w każdéj chwili gotowy.
Willem przysunął się do zwierciadła, a widząc że jeszcze ma oczy od płaczu czerwone, odezwał się do Tristana:
— Ledwie będę śmiał wyjść na świat w takim stanie. Nie jestem zdolny ocenić twojéj niepojętéj dobroci, że chcesz żyć wspólnie z takim jak ja głupcem.
Dwaj przyjaciele, trzymając się pod ręce, wyszli, jeden przez drugiego pocieszony.
Przybyli do pana Van-Dicka, który ich z otwartemi przyjął rękoma. Willem czém prędzéj udał się do swego pokoju.
Pan Van-Dick pozostał z Tristanem.
— A no! chwała Bogu, zawołał kupiec, widzę żeście się pogodzili.
— Tak, kochany panie Van-Dick, jesteśmy przyjaciółmi.
— Dobrzem się, widać uiścił z twego polecenia.
— Najdoskonaléj.
— Zdaje się że tam zaszło nieporozumienie, dodał z poufną miną kupiec.
— Obawiam się abyś pan nie zgadł.
— Eufrozyna oświadczyła mi że chce podróżować.
— Ah! i pan z nią jedziesz?
— Nie, ona sama jedzie, uda się do Francyi, do owéj krewnéj Emilii, o któréj pamiętasz w tenczas wspominała.
— Prędko wyjeżdża?
— Zdaje mi się że wkrótce.
— A chwała Bogu! Tristan nie umiał powstrzymać tego wykrzyknika.
— Ja też to samo tylko co sobie powiedziałem. Ale idź pomóż temu biednemu Willemowi; drżę o niego, aby go do tłomaczenia się nie wciągnięto. A w każdym razie, nie opuszczaj domu, ze mną się nie pożegnawszy.
— Bądź pan oto spokojny.
Tristan wszedł do pokoju Willema i zastał go samego.
— Kazała mi powiedzie żebym zeszedł do niéj.
— I zejdziesz?
— Sam nie wiem.
— Otóż już się chwiejesz.
— Nie, nie zejdę.
— Czy już upakowałeś swoje rzeczy?
— Miałem je tylko zamknąć: wrócę natychmiast. I Willem pobiegł dla pożegnania się z panem Van-Dick.
— Z tobą tylko jednym byłem rzeczywiście szczęśliwym, odezwał się do Willema kupiec: truchleję na tę myśl że twój następca, nie tyle co ty wartości mieć będzie.
Willem głęboko westchnął.
— Bądź zdrów panie Van-Dick! bądź zdrów! nagle wymówił Willem, bo czuł że wzruszenie ogarniało go coraz mocniejsze.
Willem i Tristan wyciągnęli oba ręce do pana Van-Dicka, ten je serdecznie uścisnął, poczém oddalili się wspólnie.
— Mój drogi Willemie, odezwał się Tristan, teraz kiedy naszém przeznaczeniem żyć razem, powinienem ci wyznać rzecz jedną.
— Cóż takiego?
— O zmianie jaka zaszła w życiu mojém.
— Doprawdy? a czy jaka szczęśliwa zmiana?
— Dosyć szczęśliwa.
— Opowiedz że mi to wszystko.
— Mogęż zaufać twemu milczeniu?
— Wątpisz otom? ty!
— Ale, bo to wielka tajemnica.
— Czy wołałbyś nie mówić o niéj?
— Nie; prędzéj czy późniéj, musiałbyś postrzedz niektóre rzeczy, i wolę żebyś dowiedział się odemnie niżeli przypadkiem. Jak do domu wrócimy, opowiem ci wszystko.
W chwili, gdy oba mieli już przejść próg domu, służący pana Mametyna dotknął się ramienia Tristana.
— Panie! nie raczyłbyś pan w téj chwili pójść do nas? zapytał się pomięszany.
— Cóż takiego stać się mogło? zapytał troskliwie Tristan.
— Pani prosi pana abyś natychmiast przyszedł.
— Dla czego? cóż tak pilnego?
— Pan Mametyn, raptownie zasłabł; pani mnie zaraz do pana posłała i aż mnie rozpacz wzięła, żem pana w domu nie zastał.
— Idę, idę. Pomacał się po kieszeniach że ma instrumenta, i dodał: lećmy mój przyjacielu! a ty Willemie zaczekaj na mnie.
I jednym skokiem Tristan był w domu doktora.
W przedpokoju znalazł Ludwikę niezmiernie bladą.
— Spiesz się, odezwała się do niego i w imię Boga uratuj go jeżeli możesz!
— Bądź spokojna, odpowiedział Tristan, uratuję go niezawodnie.
— Ludwika z Tristanem podali sobie ręce, oni tylko byli zdolni uczuć w téj chwili te święte i szlachetne myśli i chęci swoje.
Ludwika odeszła do siebie.
Tristan pobiegł do pokoju pana Mametyna, którego bez przytomności złożono na łóżko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.