Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM LI
O DALSZEM SPRAWOWANIU RZĄDÓW PRZEZ SANCZO PANSĘ

Nastąpił świt po nocy, w czasie której gubernator krążenie po wyspie odprawiał; przez tę noc marszałek dworu oka nie zmrużył, będąc zaprzątniony myślami o piękności i osobnym wdzięku przebranej panienki. Resztę nocy spędził marszałek na pisaniu do księstwa o wszystkiem, co Sanczo myślał i czynił. Zadziwiony był zarówno jego czynami, jak i rzeczeniami, gdyż w jednych jak i w drugich zawierały się oznaki bystrego umysłu i głupoty pospołu. Wkońcu pan gubernator podniósł się z łoża; wówczas zgodnie z przepisem Pedra Rezia, lekarza, dano mu na śniadanie trochę konserw suchych i cztery łyki zimnej wody. Sanczo radby był zamienił to wszystko na kawał chleba i winne grona. Widząc jednak, że jest przymuszony, pogodził się z losem, nie bez wielkiej boleści na dnie duszy i żołądka. Doktór Pedro Rezio starał się go przekonać, że potrawy letkie, w małej ilości podawane, umysł ożywiają, co jest najpożyteczniejsze tym, którzy na urzędach znakomitych są osadzeni, gdzie więcej sił rozumu potrzeba niż ciała. Dzięki tym sophizmom Sanczo głód cierpiał, tak iż w głębi serca przeklinał swój urząd i tego, kto mu go dał. Z tem wszystkiem, mimo głodu i konserw suchych, tegoż dnia przystąpił do sądów. Pierwszą rzeczą, która mu się nadarzyła, były pytania do rozeznania, zadane mu przez pewnego cudzoziemca, w przytomności marszałka i innych osób. WPanie — rzecze — wielka rzeka przedziela na dwie części jedną majętność. Niechże Wasza Wielmożność słucha pilnie z swojej łaski, bo jest to rzecz wielkiej wagi i trochę do zrozumienia przytrudna. Przydam, że na tej rzece znajduje się most, zaś u jego wylotu stoi szubienica i dom trybunalski, w którym osadzeni są czterej sędziowie, aby rozsądzali ściśle, według prawa ustanowionego od pana tej rzeki, mostu i majętności. Prawo to jest takowe: Kto przechodzi przez most od brzega do brzega, winien pierwej zeznać pod przysięgą, skąd i dokąd idzie. Jeżeli powie prawdę, niechaj go przepuszczą wolno, ale jeżeli skłamie, niechaj będzie obwieszony na tej szubienicy, bez odpuszczenia. Gdy to prawo i jego surowy warunek już powszechnie wiadome się stały, wielu przez most tam i nazad przeszło; jeżeli z ich zaprzysięgłych obwieszczeń poznano, że prawdę mówili, sędziowie wolno ich przepuszczali. Trafiło się jednak pewnego razu, iż gdy kazali złożyć przysięgę pewnemu człekowi, ten zaprzysiągł, iż szedł tylko po to, aby być obwieszony na szubienicy, co tam stała. Sędziowie jęli roztrząsać przysięgę, mówiąc: do siebie: „Jeżeli wolno go puścimy, okaże się, że fałszywie przysięgał, za co, według prawa, winien umrzeć, jeżeli go jednak powiesimy, przysięga jego, że szedł, po to, aby na szubienicy zawisnąć, prawdziwą się stanie, zaczem winien być wolno odpuszczony. Teraz sędziowie pytają WPana gubernatora, co mają uczynić z tym człowiekiem? Trwając w niepewności, posłali mnie do WPana z prośbą, aby Wasza Miłość, która przez rozgłos powszechny słynie z bystrego umysłu, zechciała wyrazić swoje zdanie w tej zawikłanej i trudnej sprawie.
Sanczo, wysłuchawszy wszystkiego, co ten człek powiadał, taką dał odpowiedź:
— Mówiąc prawdę, panowie sędziowie, którzy cię tu przysłali, mogli się byli bez tego obejść, gdyż jestem człekiem, co ma więcej rozgłosu, niźli bystrości. Jednak powtórz mi jeszcze raz zapytanie tak, abym je dobrze ujął, może być, że utrafię w samo sedno. Jeszcze dwa razy powtórzył przybyły to, co był przedtem zapowiedział. Wreszcie Sanczo rzekł: — Według mego mniemania, sprawę tę można rozeznać w tem mgnieniu oka, a to tym sposobem: Ten człek przysiągł, że go obwieszą na szubienicy; jeżeli umrze okaże się, że przysiągł prawdziwie, a zatem winien być według prawa uwolniony i przejść przez most. Jeżeli jednak życia nie postrada, popełni kłamstwo, a przeto należałoby go obwiesić.
— Jest tak właśnie, jak to WPan gubernator wyraża, odparł wysłaniec — co się zaś tyczy dokładności i mądrości, z jaką sprawa ujęta została, nie trzeba tu nic przydawać ani odejmować.
— Powiem zatem — rzecze Sanczo — aby jedną część tego człeka, co prawdę rzekła, wolno przepuścić, drugą zaś, co zełgała, powiesić. Tą modłą warunek przejścia przez most będzie uiszczony najściślej.
— Na to, WPanie gubernatorze — odparł przybyły — trzeba, aby ten człek został na dwie części, jedną kłamliwą, a drugą prawdziwą, podzielony. Nie może się to stać jednak, bez odjęcia mu życia. W ten sposób, nie dopełni się niczego, z wymagań prawa, które musi być koniecznie uiszczone.
— Posłuchaj mój poczciwcze — rzecze Sanczo — albo ja jestem głupcem, albo też on ma tyle przyczyny — aby umrzeć, jak aby żyć i przez most przejść. Jeżeli tedy prawda go uwalnia, to kłamstwo go potępia. Jeżeli tak jest, jak jest w samej rzeczy, mniemam, że winieneś powiedzieć sędziom, co cię tu przysłali, iż jeżeli równy powód jest stracić go, jako i wybawić, tedy niechaj go puszczą, gdyż zawsze na większą pochwałę zasługuje dobry, niż zły uczynek; taki wyrok własną moją rękąbym podpisał, gdybym pisać umiał. To, co powiadam, nie z mojej głowy wychodzi, przyszła mi bowiem na pamięć przestroga, którą mi mój pan, Don Kichot, między innymi udzielił tego wieczora, nim się od niego odłączył, dla sprawowania urzędu na wyspie; to jest, że gdy sprawiedliwość ma sprawę wątpliwą do rozeznania, abym się zawsze do litości skłaniał. Bogu najwyższemu chwała, że sobie o tem w tej godzinie przypomniałem.
— To prawda — odparł marszałek — co się mnie tyczy, to myślę, że sam Likurg, który nadał prawa Lacedemończykom, nie wydałby lepszego wyroku, niż wielki Sanczo Pansa. Niech się na tem zakończą posłuchania tego rana. Pójdę rozkazać, aby panu gubernatorowi dano na obiad wszystko, czego jego apetyt zażąda. — Tego właśnie mi trza — odparł Sanczo — byleby bez wykrętów! Niechaj mi jeść dadzą, później zaś sprawy największych zawiłości i zatrudnień mogą mi się sypać na głowę, w tem oka mgnieniu wszystkie je rozwikłam.

Marszałek dopełnił danego przez się słowa, bowiem wyrzuty sumienia nie zezwoliły mu na morzenie głodem tak mądrego gubernatora, zwłaszcza, że miał twardy zamysł tejże nocy z nim skończyć, wypełniając zadanie, na jego barki włożone. Gdy Sanczo, który tego dnia posilił się obiadem, wbrew aphorizmom i regułom doktora Wynochastąd, wstawał od stołu, wpadł do sali umyślny, niosąc list od Don Kichota do gubernatora. Sanczo rozkazał sekretarzowi, aby pismo na stronie przeczytał, zaś na przypadek, jeśli nic ważnego, ani tajnego w niem nie znajdzie, później w głos wszystko powtórzył. Sekretarz, spełniwszy wolę Sancza i list odczytawszy, rzekł w te słowa: — Można pismo bez nijakich zatrudnień przeczytać, bowiem to, co pan Don Kichot do Waszej Miłości pisze, zasługuje, aby było wydrukowane złotemi literami.
LIST DON KICHOTA Z MANCZY DO SANCZO PANSY, WIELKORZĄDCY WYSPY BARATARJA.

Właśnie, gdym oczekiwał wieści o twej niedbałości i głupich postępkach, dostałem, przyjacielu Sanczo, uwiadomienie o twej roztropności. Gorący dank składam za to niebu, które z prochu biedaków podnosi, zaś głupców w ludzi mądrych i rozważnych przemienia. Mówią mi, że rządzisz, jakbyś był człowiekiem i że, będąc nim, czynisz pozór bydlęcia, taką bowiem się odznaczasz pokorą. Pragnę jednakoż, abyś wiedział, Sanczo, że nieraz jest rzeczą potrzebną wielce, przez wzgląd na dostojeństwo urzędu, pokorę swego serca poświęcać. Pozór osoby, na wielkie urzędy wystawionej, winien być nawszem zgodny z tem, czego od niej żądają, nie zaś na miarę tego, k‘czemu podła i niska kondycja ich wiedzie. Nie myślę, wierę, wcale, abyś miał być piórkosiem i błyskotkami się obwieszał. Bądź zawsze godnie przyodziany, pamiętając o tem, że pniak przystrojony na pień wcale nie wygląda. Skoro jesteś sędzią, nie trza ci się ubierać jak żołnierz, bądź zawsze odziany, stosownie do urzędu, jaki sprawujesz, zawsze koło siebie chędogi i czysty.
Chcąc pozyskać serca swoich poddanych, dwie rzeczy przed innemi uczynić musisz. Pierwsza jest, abyś był porównu dobry dla wszystkich (już ci kiedyś o tem namieniałem), druga, byś dbał o żywności obfitość, bowiem nic bardziej ludzi ubogich do kolery nie przywodzi, jak głód i drożyzna.
Wielu edyktów nie wydawaj, a jeśli już wydać je musisz, dbaj aby słuszne były, przedewszystkiem zaś, pilnie wypełniane, bowiem prawa, które w zachowaniu nie są, niczem się nie różnią od praw, co ich na świecie niema. Przeciwnie wcale, świadczą jeno o tem, że książę, mający dość mądrości i władzy, aby je ustanowić, nie posiada mocy, któraby im poszanowanie zapewniła. Prawa, które napełniają strachem, a zarazem przestrzegane nie są, mają nijakie podobieństwo do belki — króla żab. Na początku strachały się jej wielce, potem jednakoż wielką pogardę do niej żywić zaczęły, i drwiny z niej strojąc, wskakiwały na nią uciesznie.[1]
Bądź ojcem dla cnotliwych i ojczymem dla występnych. Nie wolno ci ani zbytnią surowością, ani też zbytnią dobrodusznością się odznaczać. Dzierż się pośrodku między temi krańcami. Na tem właśnie cała mądrość się zasadza.
Odwiedzaj więzienia, jatki i targi. Przytomność wielkorządcy w takich miejscach nie jest bez wielkiego znaczenia. Pocieszaj więźniów nadzieją rychłego rozpatrzenia ich sprawy. Bądź postrachem rzeźników, wówczas, gdy oszustwa na wadze praktykują, a takoż dla tej samej racji i przekupek.
Nie pokazuj się nigdy (choćbyś i nim był przypadkiem, chocia, jako tuszę, nim nie jesteś) człekiem pysznym, rozpustnikiem i żarłokiem, gdy bowiem poddani twoi i ci, co cię otaczają, skłonność twą poznają, zaraz swoją baterję wrażą w tę stronę skierują, tak iż skończysz nędznie w otchłani zguby.
Czytaj i odczytuj, myśl i przemyślaj rady i nauki, jakie ci dałem na piśmie przed twym wyjazdem na wielkorzędstwo. Znajdziesz z nich, jeśli tylko przestrzegać ich będziesz, pomoc w każdej chwili, gdy trza będzie przemagać trudy i trudności, które, na każdym kroku, na gubernatorów czekają.
Napisz do swych dobroczyńców i wdzięczny się okaż. Niewdzięczność jest córką pychy i jednym z największych grzechów. Człek, będący wdzięcznym dla tych, co mu dobro wyświadczyli, daje poznakę, że i Bogu wdzięczny będzie, za jego łaski, każdego dnia świadczone.
Księżna pani wysłała pokojowca z szatę dla ciebie, a takoż z sukniami dla Teresy. Każdej chwili czekam jej responsu. Szwankowałem nieco na zdrowiu z przyczyny ataku kotów na moje nozdrza. Nic to jednakoż, jeśli mam bowiem czarnoksiężników, którzy mnie prześladują, nie brak mi i takich, co mnie bronią.
Donieś mi zali marszałek, który przy tobie bawi, ma niejaką wspólność z uczynkami grabini Trifaldi, co podejrzewałeś, a takoż o wszystkiem, co się zdarzyło, daj obszerne uwiadomienie. Droga jest krótka, zwłaszcza, że chcę niedługo wzgardzić tem życiem, pełnem wczasu — jakoże do niego się nie urodziłem. Pewne nowe zatrudnienie, jak mniemam, będzie przyczyną utraty łaski książęcej. Chocia wielce mi na niej zależy, przecie się zbytnio tem nie martwię. Muszę poczynać sobie tak, jak tego po mnie moja profesja wymaga i z nią, a nie z ukontentowaniem księstwa się liczyć, zgodnie z ową maksymą: Amicus Plato, sedmagis amica veritas. Piszę ci owo powiedzenie po łacinie, gdyż jak tuszę, nauczyłeś się tego języka, od czasu, gdy jesteś wielkorządcą. Polecam cię Bogu, aby cię chronił i strzegł.

Twój przyjaciel
DON KICHOT Z MANCZY.
Sanczo wysłuchał pilnie całego listu. Wszyscy, którzy jego zawartość poznali, mieli pismo za mądre i wielce je zachwalali. Wielkorządca zaraz od stołu się podniósł i zawoławszy na sekretarza, udał się z nim pospołu do swojej komnaty. Tam, bez żadnej odwłoki, postanowił zaraz panu swemu, Don Kichotowi odpowiedzieć. Rzekł tedy do sekretarza, aby nic nie odejmując, ani nic nie przydając, napisał to, co mu powie. Sekretarz wolę gubernatora wypełnił i napisał list, który tak powiada.
LIST SANCZO PANSY DO DON KICHOTA Z MANCZY

Tak jestem różnemi sprawami pochłoniony, że nie mam czasu, aby się w łeb podrapać, albo paznogci sobie uciąć; dla tej przyczyny ogromnie wielkie mi urosły, czemu chyba sam Bóg zaradzi. Mówię to, ukochany mój panie, aby Wasza Wysokość nie niepokoił się, że aż do dziś nie dałem uwiadomienia o tem, jak mi się wiedzie na tem wielkorządstwie, gdzie większy głód cierpię, niż wówczas, gdyśmy we dwóch błąkali się po pustaciach i lasach.
Jego Dostojność, książę i mój pan, pisał do mnie któregoś dnia, ostrzegając mnie, że jacyś zdrajcy zakradli się na wyspę w tym celu, aby mnie uśmiercić, aliści ja do tych pór nie odszukałem żadnego, krom jednego doktora, który ani chybi jest przez mieszkańców wyspy opłacany, po to, aby zabijał wszystkich gubernatorów, tu przyjeżdżających. Nazywa się ów medyk Pedro Recio, rodem z Wynochastąd. Azaż, Wasza Miłość, znając już to imię, nie przyzna mi racji, iż obawiam się, abym nie umarł w jego rękach? Ów doktór powiada, że nie leczy chorób, które już ciało nękają, jeno, że je uprzedza i wstręty im czyni zanim się pojawią. Medykamenty, któremi się posługuje, to post i jeszcze raz post, dopóki człek nieszczęsny pozoru szkieletu nie przybierze, tak jakby słabość nie była większem złem, niźłi gorączka.
Wreszcie każe mi zemrzeć z głodu, ja zasię już umieram z wściekłości. Myślałem, że pojadę na to wielkorządstwo, aby jeść do syta gorące potrawy i pić zimne trunki a takoż zażywać wczasu na tkaninach z Holandji i na puchach przewybornych, tymczasem przybyłem tu, aby pokutę odprawiać, niby jakowyś pustelnik. Jakoże wcale mi to po myśli nie jest, pragnę, aby mnie stąd djabeł porwał, gdzieś na cztery wiatry.
Do tych pór nie podjąłem jeszcze żadnego haraczu, ani też nie widziałem intraty, należnej z prawa. Nie wiem, czemu to przypisać, gdyż powiadano mi przecież, że wszystkim gubernatorom, na tę wyspę przybywającym, mieszkańcy, jeszcze przed przybyciem, dają lub pożyczają siła pieniędzy i że ten obyczaj jest pilnie przestrzegany, na wszystkich wielkorządstwach.
Którejś nocy, obchodząc miasto, napotkałem piękne dziewczę, w przebraniu mężczyńskiem, oraz jej brata w białogłowskim stroju. Marszałek mój zakochał się w panience i zaraz umyślił z niej małżonkę swoja zrobić, ja zaś wybrałem otroka na zięcia dla siebie. Będziemy gadali dzisiaj z rodzicem tych dwojga, który się zwie Diego della Liana i jest szlachcicem oraz tak starym chrześcijaninem, jak tego tylko żądać można.
Odwiedzam place targowe, tak jak mi wasza Dostojność radził. Wczoraj zdybałem przekupkę, która sprzedawała świeże orzechy. Sprawdziłem, ze w półćwiartce świeże orzechy ze staremi i zgniłemi w pomieszaniu leżą. Odebrałem jej orzechy, aby je dać dzieckom, uczącym się pilnie w szkołach, które już będą umiały dobro od zła odróżnić, jej zasię zakazałem pokazywać się na targu przez dni piętnaście. Mówiono mi, że wielce rozumnie zarządziłem. Muszę Wam rzec, Wasza Miłość, że tutejszy lud uważa, iż nie ma gorszych stworzeń niźli te przekupki, bowiem wszystkie są białogłowami bez wstydu, duszy i umiarkowania. Ja takoż tak mniemam, sądząc po tych, które w innych miastach widziałem.
Jestem niepomiernie uradowany, że Jej Miłość Księżna pisała do Teresy, posyłając jej upominek, o którym Wasza Dostojność wspomina. Postaram się odwdzięczyć, gdy stosowna pora potemu przyjdzie. Niech Wasza Dostojność ucałuje księżnie ręce i rzeknie jej odemnie, że nie włożyła swej dobroci w worek dziurawy, jak się o tem sama później dowodnie przekona.
Nie chciałbym, aby Wasza Miłość miał jakieś przykrości i spory z naszymi dobroczyńcami, bowiem wiem, że gdy się z nimi niezgoda zacznie, wszelkie zło na mnie się skrupi. Krom tego, nie byłoby rzeczą szlachetną i zacną, gdybyście Wy, panie, co mnie wdzięczności uczycie, okazali się sami niewdzięcznymi wobec tych, którzy wyświadczyli Wam tyle dworności, zgotowawszy tak wspaniałe w swym zamku przyjęcie.
Nie mogę pojąć, co powiadacie o podrapaniu Was przez koty. Mniemam, że jest to jedna z owych sztuczek, które złośliwi czarnoksiężnicy tak często Wam płatają. Dowiem się o wszystkiem szczegółowie przy naszem pierwszem spotkaniu. Chciałem Wam posłać jakiś upominek, ale sam nie wiem co — może kilka rurek od encmy. Na tej wyspie bardzo kształtownie je wyrabiają, razem z pęcherzami. Jeśli wielkorządstwO przy mnie pozostanie, postaram się przesłać Wam coś tą albo inną modłę.
Jeśli moja Teresa Pansa list napisze, niech Wasza Dostojność umyślnemu zapłaci i pismo mi przyśle. Spragnion jestem wieści o moim domu, żonie i dzieckach. A teraz mech Bóg zachowa Waszą Miłość przed wszystkimi złośliwymi czarnoksiężnikami, mnie zasię wydobędzie w dobrem zdrowiu i spokoju z tego wielkorządstwa. Powątpiewam, aby się tak stać mogło. Ostawię je razem z życiem, po kuracji doktora Piotra Redo rodem z Wynochastąd.

WASZEJ MIŁOŚCI POKORNY SŁUGA
SANCZA PANSA, GUBERNTOR
WYSPY BARATARJA

Sekretarz zamknął pismo i wyprawił bez zwłoki posłańca. Tymczasem zebrali się żartownisie, aby naradzie się, jak Sanczę z urzędu złożyć i z wyspy wygnać. Ranek tego dnia spędził Sanczo na wydawaniu rozkazów, do dobrego rządzenia wyspą należących. Postanowił zatem, aby nie było już przekupniów żywności i aby wino, bez nijakich zatrudnień, zewsząd sprowadzać było można, pod tą jednak kondycją, by wymieniony był kraj i strona, skąd ono pochodzi, a to w celu ustanowienia ceny, zgodnie z jego zacnością i sławą, zaś wino z wodą mieszane i fałszywem imieniem zwane, karze śmierci podlegać miało.
Gubernator obniżył cenę na wszystkie rodzaje butów, zwłaszcza zaś trzewików, które zbytnio drogie mu się wydały. Określił zapłatę dla służebnych, którzy wodzy swej pofolgowawszy, uganiali się po polach chciwości. Wielkie kary naznaczył na tych, którzy dniem i nocą piosenki rozwiązłe i pełne lasciwji śpiewali. Rozkazał, aby żaden ślepiec nie ważył się wierszyczkami cudów opiewać, chyba gdyby dowiedzione zostało, iż to, o czem śpiewa, prawdą jest rzetelną, — zdało mu się bowiem, iż większość tych cudów, o których ślepi śpiewają — są fałszywe i zmyślone, ku krzywdzie prawdziwych.
Naznaczył alguazila biednych nie poto, aby prześladował tych, co w samej rzeczy w niedostatku się nurzają aliści, aby badał, czy istotnie są ubodzy, bowiem, pod pokrywką rzekomej choroby czy ran zadanych wielu złodziejów i pijaków się ukrywa[2]. Mówiąc węzłowacie, tyle słusznych praw ustanowił, że do dziś przestrzegane są one w tem miejscu, a zowią się „konstytucją wielkiego gubernatora, Sanczo Pansy“.




  1. Znana jest bajka Ezopa o żabach, które prosiły Jowisza, aby im dał króla. Bóg posłał im kawał drewna. Otrząsnąwszy się z przestrachu i straciwszy do swego władcy wszelki szacunek, poprosiły o nowego, godniejszego króla Wówczas Jowisz posłał im węża.
  2. O niezliczonych, zbrodniczych sztuczkach żebraków zorganizowanych w specjalnych korporacjach, których celem było naciąganie bliźniego, można powziąć wyobrażenie, czytając: „Discursos del amparo de pobres y reducción de los fingidos“ — Krzysztofa Perez de Herrera.
    W „Vida del Buscón“ Queveda Pablo de Segovia staje się żebrakiem, udającym kalekę tak znakomicie, że przechodnie, tknięci litością, nigdy nie odmawiają mu jałmużny. Przypomnieć należy także rzekomego ślepca w „Łaziku z Tormesu“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.