Przejdź do zawartości

Pracownicy morza/Część trzecia/Księga trzecia/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Dla twojej żony, gdy się ożenisz.“

Gdy wyszli z kościoła, już Cashmere zaczął robić przygotowania do odjazdu.
— Przybywacie w sam czas, rzekł Gilliatt.
I poszli ścieżkę do Havelet.
Państwo młodzi szli naprzód, Gilliatt postępował teraz za niemi.
Ebenezer i Deruchetta byli jak lunatycy. Rzekłbyś, że nastała tylko zmiana w ich obłędzie. Nie wiedzieli co czynię; spieszyli się machinalnie, o niczem nie pamiętali, nie umieli skleić dwóch myśli, i tylko czuli, że są razem. W zachwycie — nie myśli się, jak się nie pływa w wartkim prądzie potoku. Z głębi ciemności wpadli nagle w Niagarę szczęścia. Możnaby powiedzieć, że poddawali się wniebowzięciu. Nie mówili do siebie, zanadto rozmawiając duszami. Deruchetta przyciskała do serca ramię Ebenezera.
Stąpania Gilliatta przypominały im czasami, że był z niemi. Byli głęboko wzruszeni, ale nie wyrzekli ani słowa; zbytek wzruszenia wyraża się w osłupieniu. Ich wzruszenie było rozkoszne, ale gnębiące. Byli zaślubieni. Podziękowania odkładali na później, zobaczę się jeszcze z Gilliatem, przyznawali, że dobrze uczynił, ale zresztą nic więcej. Z głębi serca dziękowali mu gorąco, ale bezwiednie prawie. Deruchetta pomyślała sobie, że później, kiedyś, wypadnie jej niejedną rzecz rozjaśnić. Tymczasem przyjmowali, co było. Czuli swoją zależność od tego człowieka porywczego i stanowczego, który narzucił im prawie szczęście. Rozpytywać go, rozmawiać z nim, było niepodobieńswem; zbyt wiele wrażeń tłoczyło się na ich dusze. Trzeba im wybaczyć to zanurzenie się w przepaściach raju.
Czasami wypadki spadają jak grad i ogłuszają. Nagłość przygód, spotykających ludzi spokojnych, czyni je niezrozumiałemi dla tych, którzy od nich cierpią, lub z nich korzystają. Niepodobna się opamiętać. Czujesz się zdruzgotanym, nie pojmując powodu, lub wzniesionym do nieba, nie rozumiejąc przyczyny. Deruchetta mianowicie od kilku godzin doznała wielkich wzruszeń: naprzód olśnienia, gdy Ebenezer wszedł do ogrodu; potem zdawało jej się, że ją dusi zmora, gdy mess Lethierry powiedział, że ów potwór Gilliatt będzie jej mężem; potem ciężkie zmartwienie, gdy anioł rozwinął skrzydła i chciał odlecieć; teraz była radość, radość niewysłowiona na tle zagadkowem; i potwór daje jej anioła, Deruchecie. Z konania przychodzi do wesela; ów Gilliatt, wczorajsza katastrofa, dziś jest zbawieniem. Zresztą, z niczego nie zdawała sobie sprawy. Było to oczywistem, że Gilliatt od rana o niczem innem nie myślał tylko o zaślubieniu ich; zrobił wszystko, odpowiedział za mess Letthierry’ego, widział się z dziekanem, zażądał dyspensy, podpisał żądaną deklarację; tym tylko sposobem ślub mógł się odbyć. Deruchetta jednak nie rozumiała tego; zresztą choćby zrozumiała jak się to stało, nie pojmowałaby dlaczego.
Zamknąć oczy, w duchu podziękować, zapomnieć o ziemi i o życiu, pozwolić temu poczciwemu djabłu, by ją uniósł do niebios — to tylko mogła zrobić. Objaśnienie było rzeczą zbyt długą, podziękowanie — zbyt małą. Milczała więc słodko w poniżającej szczęśliwości.
Pozostało im tyle tylko myśli, ile było potrzeba, by wiedzieć dokąd iść mieli. Bywają pod wodą części gąbki, które pozostają białe. Ebenezer i Deruchetta mieli tyle jeszcze przytomności, że mogli odróżnić morze od lądu, a Cashmera od innych okrętów.
Po kilku minutach byli już w Havelet.
Ebenezer wszedł pierwszy do łodzi. Deruchetta, w chwili gdy wstępowała za nim, uczuła, że ją zlekka ciągną za rękaw. Był to Gilliatt, który dotknął, fałdu jej sukni.
— Pani, rzekł, nie byłaś przygotowaną do odjazdu. Pomyślałem sobie, że może potrzebować będziesz sukien i bielizny. Znajdziesz pani na pokładzie Cashmera kufer z tem i niewieściemi rzeczami. Kufer ten zostawiła mi matka. Przeznaczyła go dla kobiety, którą zaślubię. Pozwól pani ofiarować go sobie.
Deruchetta nawpół rozbudziła się z marzenia, i obróciła twarz do Gilliatta. Ten, głosem cichym zaledwie słyszalnym, tak mówił dalej:
— A teraz, nie myślę pani zatrzymywać, ale chciałbym się wytłumaczyć. W dniu, w którym stało się owo nieszczęście, byłaś pani w sali na dole i powiedziałaś pewne słowo. Nie przypominasz ich sobie, rzecz bardzo prosta. Nie jesteśmy obowiązani do przypominania sobie wszystkich słów, które się powiedziało. Mess Letthierry był bardzo zmartwiony. Niewątpliwie parowiec był ładny i świadczył wielkie usługi. Zdarzyło się nieszczęście na morzu, kraj cały był wzruszony. Naturalnie, że o tem wszystkiem już zapomniano. Nie tylko ów okręt zginął między skałemi. Nie można wciąż myśleć o jednym przypadku. Chciałem jednak powiedzieć, że gdy nikt nie odważył się tam iść, ja poszedłem. Mówiono, że to niepodobieństwo; nie to było niepodobieństwem. Dziękuję pani, że raczysz słuchać mię cierpliwie. Pojmujesz pani, że udając się tam, nie miałem zamiaru cię obrażać. Zresztą dziwne to rzeczy. Wiem, że pani pilno. Gdyby był czas jeszcze, gdyby można było pomówić, może przypomniałoby się nie jedno, ale dziś na nic się to już nie zdało. Historja sięga czasu, gdy śnieg padał. A potem jednego razu, gdy przechodziłem, zdawało mi się, że pani uśmiechnęłaś się do mnie. W ten sposób się to tłumaczy. Co do wczorajszego dnia, nie miałem czasu pójść do domu i przebrać się, wracałem od pracy, byłem cały obdarty, nastraszyłem cię pani, zasłabłaś, źlem zrobił — nie wchodzi się tak do ludzi; proszę pani, nie gniewaj się na mnie za to. Zdaje się, że już wszystko powiedziałem, co miałem powiedzieć. Odjeżdżasz pani. Będziesz miała przyjazną pogodę. Wiatr jest wschodni. Żegnam panią. Nie weźmiesz mi pani za złe, żem cię zatrzymał przez chwilę?
— Myślę o owym kufrze, powiedziała Deruchetta. Dlaczego jednak nie schowasz go pan dla swojej żony, gdy się ożenisz?
— Pani, rzekł Gilliatt, prawdopodobnie nie ożenię się.
— Szkoda, bo pan jesteś dobry. Dziękuję panu.
I Deruchetta uśmiechnęła się. Gilliatt odpowie dział uśmiechem.
Potem dopomógł Deruchecie wsiąść do łodzi.
Nim upłynął kwadrans, już łódź z Ebenezerem i Deruchettą wpłynęła do przystani, w której stał na kotwicy Cashmere.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.