Przejdź do zawartości

Strona:PL V Hugo Pracownicy morza.djvu/501

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomniałoby się nie jedno, ale dziś na nic się to już nie zdało. Historja sięga czasu, gdy śnieg padał. A potem jednego razu, gdy przechodziłem, zdawało mi się, że pani uśmiechnęłaś się do mnie. W ten sposób się to tłumaczy. Co do wczorajszego dnia, nie miałem czasu pójść do domu i przebrać się, wracałem od pracy, byłem cały obdarty, nastraszyłem cię pani, zasłabłaś, źlem zrobił — nie wchodzi się tak do ludzi; proszę pani, nie gniewaj się na mnie za to. Zdaje się, że już wszystko powiedziałem, co miałem powiedzieć. Odjeżdżasz pani. Będziesz miała przyjazną pogodę. Wiatr jest wschodni. Żegnam panią. Nie weźmiesz mi pani za złe, żem cię zatrzymał przez chwilę?
— Myślę o owym kufrze, powiedziała Deruchetta. Dlaczego jednak nie schowasz go pan dla swojej żony, gdy się ożenisz?
— Pani, rzekł Gilliatt, prawdopodobnie nie ożenię się.
— Szkoda, bo pan jesteś dobry. Dziękuję panu.
I Deruchetta uśmiechnęła się. Gilliatt odpowie dział uśmiechem.
Potem dopomógł Deruchecie wsiąść do łodzi.
Nim upłynął kwadrans, już łódź z Ebenezerem i Deruchettą wpłynęła do przystani, w której stał na kotwicy Cashmere.

V.
Wielka mogiła.

Gilliatt szedł nad wodą, nagle skręcił do St
. Pierre-Port, potem wzdłuż brzegów morza zaczął iść ku St. Sampson, unikając spotkań z ludźmi i gościńców zapełnionych przechodniami z jego przyczyny.