Powstanie Styczniowe 1863—1864/Spiski

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Dąbrowski
Tytuł Powstanie Styczniowe 1863—1864
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III. SPISKI.
Widmo olbrzymiego spisku polskiego. Wiara w jego istnienie moskali i Margrabiego. Czy istniał? Czym objaśnić jednomyślność mas w tym czasie? Brak wodzów. Konspiracje. Koła młodzieży. Sprzysiężenie akademickie. Biali. Dyrekcja. Łatwość organizowania się dla żywiołów umiarkowanych. Stanowisko „Pana Andrzeja.“ Arcybiskup Feliński. Wyparcie manifestacji z kościołów. Zaagitowane masy. Czerwoni. Brak jedności wśród nich. Przybycie i wpływ kijowiaków. „Komitet“. „Koło“. Sokoła podchorążych w Cuneo. Stosunki na emigracji. Zorganizowanie stronnictwa białych. Ich program i działalność. Jarosław Dąbrowski jednoczy żywioły skrajne. Komitet Miejski. Organizacja Miejska. Plany powstańcze Dąbrowskiego. Ich niepowodzenie. Rozbicie organizacji miejskiej. Zmiany w Komitecie. Agaton Giller i jego program. Chmieleńszczycy. Wykrycie konspiracji oficerskiej. Zamach na Lüdersa. Autonomja Królestwa. Powrót Wielopolskiego. Biali przy nim. Intryga Majewskiego. Warszawa spokojna. Zupełne zwycięstwo Margrabiego. Zamach na W. Księcia Konstantego. Wrażenie jakie wywarł. Koniec roli spisków i demonstracji.

Z powyższych wypadków zdawaćby się mogło, że stosunki w kraju zmieniły się od kwietnia gruntownie. Ujawniła się jakby obecność jakichś tajnych grup zorganizowanych, które prowadziły celową i obliczoną na dalszą metę robotę konspiracyjną. Rezultatem tej roboty bowiem wydawały się owe imponujące manifestacje, lub też solidarna akcja społeczna w rodzaju przeprowadzenia wyborów do rad miejskich, czy też potężna akcja oświatowa, której rezultatem było stworzenie przeszło tysiąca szkółek ludowych, nie licząc mnóstwa ochron, czytelń, bibljoteczek i t. d. Nie znając więc społeczeństwa miejscowego władze rosyjskie, a i sam Wielopolski, przypuszczali, że wśród społeczeństwa istnieje jakiś potężny spisek, kierujący całym życiem narodowym w duchu rewolucyjnym i obejmujący wszystkie warstwy ludności, od episkopatu i wodzów rozwiązanego Towarzystwa Rolniczego poczynając, a kończąc na młodzieży szkolnej i tłumie ulicznym... Groza tego spisku olbrzymiego, a nieuchwytnego, ciążyła też na wszystkich czynnościach rządowych: zarówno ustępstwach, jak i represjach, które zawsze odznaczały się jakimś dzikim a równocześnie bezcelowym okrucieństwem i brakiem konsekwencji w działaniu. Sieczono młode dziewczęta inteligentne rózgami, za śpiew patryotycznej piosenki, a jednocześnie stulono trwożliwie uszy i zapominano o swej sile, gdy tłum uliczników znieważył publicznie, czy obił oficera, lub gdy kilkudziesięciu łobuzów wyprawiało „kocią muzykę“ wkraczającemu do którego z miast prowincjonalnych pułkowi piechoty lub jazdy. Aresztowano nocami, setkami deportowano do Rosji niewinnych zupełnie ludzi, a jednocześnie nie potrafiono pochwycić ani jednego ogniwa[1] jakiegoś tego przypuszczalnego spisku. W całej akcji władz rosyjskich ujawniała się na każdym kroku dzika barbarzyńska natura moskala, z zabobonną trwogą spoglądającego na stworzone przez siebie widmo straszliwego jakiegoś spisku a jednocześnie znęcającego się nad słabszą ludnością, bez miłosierdzia... Dziwacznie do tego charakteru dopasował się i reprezentujący polską rację stanu Wielopolski. Wybitny ten umysł, gruntownym wykształceniem wyróżniający się z pośród dyletanckiego ogółu polityków ówczesnych, przesiąknięty był jednak nawskróś jałowym abstrakcyjnym doktrynerstwem. Wytworzywszy sobie w ciągu lat kilkudziesięciu starannie obmyślane i gruntownie opracowane w najdrobniejszych szczegółach, oparte na wynikach wiedzy nowoczesnej „systema“ polityczne, Margrabia zużył całą żelazną swą wolę na przeprowadzenie tego „systema“ w życie przy pierwszej zdarzonej sposobności. Biorąc się jednak do tego, tytaniczny Margrabia, nie kusił się zupełnie o poznanie własnego społeczeństwa. Będąc aż do najdrobniejszych szczegółów zwolennikiem zasad oświeconego absolutyzmu, uważał je za jedynie wskazane dla wyniszczonego materjalnie i wyjałowionego politycznie i duchowo przez długoletni ucisk moskiewski polskiego narodu. Margrabia chciał ten naród „urobić“ i „wychować“, lecząc go przedewszystkiem z jego wad odwiecznych: „anarchii“, „spiskomanji“, „romantyzmu“ i t. d. Niepowodzenia swoje, wywołane, jak widzieliśmy, wyłącznie okolicznościami chwili i własną niezręcznością. Margrabia przypisywał rozpanoszeniu się spisku w społeczeństwie i spisek ten usiłował zwalczyć wszelkiemi siłami. Dla doktrynera Margrabiego — władze moskiewskie, zdemoralizowane do gruntu, nie zdolne do zapanowania nad ogółem przy najmniejszej trudności — były jednak pomimo wszystko „rządem“, którego należy słuchać. Wszelkie zaś wykroczenia przeciwko temu rządowi — były to „wybryki anarchji“, które ten rząd słusznie zwalczał i tępił, a żywioły spokojne narodu z poczucia „prawa i porządku“ powinny były ten rząd w jego walce z anarchją popierać.
Tu leżała tragedja Margrabiego, traktującego Moskwę, jako żywioł uczciwy, jako państwo w duchu prawa i kultury działające, gdy nic podobnego nie było. Moskwa, skłopotana chwilowo swojemi własnemi niepowodzeniami i wewnętrznemi rozterkami, za wszelką cenę ruch narodowy chciała stłumić i patrzyła na swoje ustępstwa, jako na zło konieczne, które będzie można przy pierwszej sposobności naprawić. Margrabiego zaś traktowano, jako narzędzie dla swej polityki i zawsze patrzono nań mocno podejrzliwie, czy przypadkiem nowy Wallenrod w nim nie siedzi. W tym jednak czasie, gdy moskale na każdym kroku starali się oszukać Wielopolskiego i gdy w urzędowej np. korespondencji Suchozaneta z carem bynajmniej nie ukrywali obaj swoich co do niego obaw i podejrzeń, Margrabia z całą szczerością popierał rząd w jego walce z polskim ruchem narodowym. Starannie też ukrywał Margrabia przed ogółem polskim swoje własne starcia z Suchozanetem lub podrzędniejszymi dygnitarzami, z obawy osłabienia uroku „rządu i prawa“, a moralnego wzmożenia spisku, jednako według jego mniemania groźnego sprawie polskiej, rządowi rosyjskiemu i wreszcie dla samego Margrabiego, który Polsce w rozumieniu swoim świetlaną przyszłość budował.
Tymczasem tego straszliwego spisku, w którego istnienie i grozę święcie wierzyli, zarówno Margrabia, jak i Moskwa, a nawet wiele osób z inteligiencji, nie mówiąc już o tłumie ulicznym, nie było wcale. Żywiołowe wybuchy manifestacji, zdolne, jak z racji pogrzebu pięciu poległych lub w d. 10 października, ogarnąć setki tysięcy osób, tak samo, jak nie mniej żywiołowe objawy poważnej pracy społecznej, były całkowicie samorzutne. Posłuszeństwo całych mas czy to Delegacji Miejskiej w ciągu całego marca, czy bezimiennym kołom, nawołującym masy pod Horodło, czy do Aleksoty, czy do kościołów, na owe nieskończone nabożeństwa, „za pomyślność Ojczyzny“, było zbiorowym dziedzictwem dawnych pokoleń, zrzeszających się w ciągu wieków posłusznie w konfederacjach wobec niebezpieczeństwa, grożącego ojczyźnie, pod sztandarem idei, drogiej całemu krajowi. Dziś idea niepodległości ogarnęła masy. Jednako odczuwał ją arcybiskup Fijałkowski czy Andrzej Zamoyski — jak i długoletni sybiracy — Ruprecht, Giller, czy Tokarzewski — jak i zapalna młodzież, jak wreszcie i owe „Zieleniarki z za Żelaznej Bramy“ czy „Ucznie szewscy“ — urządzający manifestacje kościelne. Jedną ideą przejęte masy szły żywiołowo za tym, kto tę ideę w zrozumiały dla nich sposób wyrażał i chciał je prowadzić, często widząc nawet wodzów w ludziach, którzy jak Andrzej Zamoyski, lub arcybiskup Fijałkowski, do tego żadnych pretensji, ani kwalifikacji nie mieli. Brak też owego widomego, potężnego wodza, męża stanu, mimowoli musiała zastąpić osłonięta tajemnicą konspiracji legienda. Brak woli twórczej, a kierowniczej tym celowym, nie mniej najzupełniej żywiołowym ruchom, siłą rzeczy spowodował inicjatywę szeregu luźnych grup ludzi dobrej woli, czuwanie nad obudzonym duchem narodowym uważających za swój obowiązek, bez względu na siły, któremi rozporządzały.
Siły bowiem, ukryte poza osłoną konspiracji, były niezwykle nikłe, o ile chodziło o żywioł rewolucyjny. Żywioły zato umiarkowane, całą duszą pragnące spokoju i legalnych, a pewnych, choćby bardzo ograniczonych dróg dla rozwoju życia narodowego, a przez dziwaczny zbieg okoliczności i bezwzględne doktrynerstwo Margrabiego odsunięte od wpływów na bieg polityki narodowej, od samego początku wypadków miały podstawę do mocnej organizacji bardzo szeroką i pewną. Wspaniała organizacja korespondentów i kół powiatowych Towarzystwa Rolniczego — mimo rozwiązania tegoż, pozostała. Również nie mogły bez śladu zniknąć kadry organizacji dzielnicowej Straży konstablów, zawierające w sobie kwiat mieszczaństwa warszawskiego, przejściowe organizacje delegacji miast prowincjonalnych i wiele innych instytucji, powstałych, lub choćby tylko zapoczątkowanych w miesięcznym okresie — między pogrzebem Pięciu poległych a rozwiązaniem Delegacji Warszawskiej. Przy okazji wyborów do rad municypalnych już widzieliśmy, jak łatwo było zorganizować mieszczaństwo przeciwko zamachom na strony „czerwonych“. Szlachta w członkach dawnego Komitetu Rolniczego, w jego korespondentach powiatowych, przedewszystkim zaś w samym ubóstwianym „Panu Andrzeju“, widziała bezwzględnie kierowników moralnych. Dla mieszczaństwa takimi samymi kierownikami moralnymi byli członkowie Delegacji, lub też takie osobistości, jak Kronenberg, Jurgens, Ruprecht lub J. I. Kraszewski. Porozumienie się tych ognisk opinji żywiołów „białych“ było tylko kwestją czasu i nastąpiło szybko. Na jednym ze wspólnych zebrań żywiołów szlacheckich i mieszczańsko-inteligienckich została utworzona jak gdyby podstawa stronnictwa umiarkowanie-niepodległościowego w duchu dawnych ideałów Jurgensa. Za taktykę przyjęto wykorzystanie reform Wielopolskiego dla organizowania społeczeństwa, oraz przygotowanie narodu do walki o niepodległość w porozumieniu z arystokratycznym obozem emigracji, jak również z umiarkowanymi politykami Galicji, Litwy i Rusi. Wówczas to obrano i wspólną „Dyrekcję“ z kilku osób złożoną. Andrzej Zamoyski do żadnych konspiracji należeć nie chciał, z Dyrekcją jednak komunikował się pośrednio.
Organizacji tej spiskiem we właściwym tego słowa znaczeniu nazwać niepodobna. Działalność jej szła przedewszystkiem w kierunku kulturalnym i jedynie niemożliwe warunki panowania rosyjskiego w ziemiach polskich i doktrynerstwo Margrabiego, zmuszały te nawskroś legitymistyczne i umiarkowane koła do konspirowania swych prac, mających niezwykle doniosłe znaczenie. Dość tu wymienić organizację szkolnictwa początkowego, która w październiku musiała zejść do podziemi, a stworzyła koło 2000 szkółek we wszystkich ziemiach zaboru rosyjskiego.
Jeżeli jednak „biali“, mieli możność i warunki do szerszej organizacji, którą stworzyli, to o „czerwonych“ nie można tego powiedzieć zupełnie. Tu właśnie były i temperamenty i chęci spiskowe, brakło jednak sił organizacyjnych. Przedewszystkim „czerwonych“ była garść nieliczna. Młodzież, częściowo wraz z Karolem Majewskim, który był członkiem Dyrekcji, stała po stronie Białych, częściowo zaś już latem pod przewództwem: Daniłowskiego, Janczewskiego, Unszlichta, Biernackiego, Sypniewskiego, i kilku innych zorganizowała się w samodzielne stowarzyszenie konspiracyjne, popierające umiarkowane zasady „Strażnicy“. To, zresztą, stowarzyszenie miało najwięcej cech spisku. Przedewszystkim, odrazu zorganizowało się na zasadach ścisłej konspiracji i hierarchji spiskowej. Nowowstępujący składali uroczystą przysięgę służby dla Ojczyzny, i posłuszeństwa dla zwierzchności spiskowej. Kółka poszczególne, podzielone na dziesiątki i setki, zostające pod kierownictwem dziesiętników i setników, uważały się za kadry przyszłego powstania. Stowarzyszenie to odrazu wyszło poza ramy młodzieży, rozpowszechniając się wśród rzemieślników, którzy stopniowo stali się rdzeniem całej organizacji. Postawiło ono własną drukarenkę tajną, zakupowało ze składek broń i gotowało się do powstania. Sprzysiężeni uczyli się musztry, obrotów wojennych i obchodzenia się z bronią. Stowarzyszenie, to, którym mimo liczebną przewagę żywiołu rzemieślniczego kierował „Komitet Akademicki“, nie wywierało jednak, dla braku w swoim łonie energiczniejszych jednostek, wpływu na ogół, mimo, że w chwili ogłoszenia stanu wojennego liczyło kilkuset członków.
Pozatym działało sporo innych kółek, nie związanych ze sobą, a zapoczątkowujących najrozmaitsze prace i manifestacje, lub też wydających tajne pisemka: „Pobudkę“, „Męczennicy“, przedewszystkiem zaś, mającą bezwzględną przewagę we wszystkich kołach, „Strażnicę“. Zjednoczyć jednak tych sił pomimo szeregu czynnych tam bardzo wybitnych ludzi nie udawało się ani poszczególnym działaczom w kraju, ani znakomitym wychodźcom, którzy nawet w tym celu zwołali zjazd przedstawicieli różnych kół rewolucyjnych w początku września do Hamburga.
Dopiero jesienią po ogłoszeniu stanu wojennego przyszło do stworzenia poważniejszej organizacji „Czerwonych“.
Wpłynęło na to przybycie do Warszawy kilku wyszkolonych w życiu korporacyjnem studentów kijowiaków, odgrywających wybitną rolę w życiu i ruchu młodzieży, jak Burzyński, Głowacki, Chmieleński Ignacy.
Dwaj ostatni, ludzie energiczni, wespół z Juljanem Wereszczyńskim, znanym nam już z pierwszych dni ruchu młodzieży warszawskiej, utworzyli „Komitet“. Celem „Komitetu“ miało być uporządkowanie spraw rewolucyjnych w Warszawie, oraz stworzenie jakiejś jednolitej organizacji, co wobec represji stanu wojennego wydawało się koniecznym. Komitet też zwołał przedstawicieli rewolucyjnych organizacji Warszawy i prowincji, którzy po wyczerpujących dyskusjach utworzyli „Koło“, mające być stałym łącznikiem pomiędzy robotami patryotycznemi, a faktycznie, instytucją, poruszaną przez tajny dla wszystkich jego członków, a wchodzący w jego skład Komitet[2].
Jednak i tak uporządkowany obóz Czerwonych nie wiele mógł zrobić po ustaniu manifestacji i wobec ciągłych aresztów i represji, pomimo posiadania w swoim łonie szeregu wybitnych jednostek, jak utalentowani w całym tego słowa znaczeniu poeci i publicyści: Narzymski, Korzeniowski Apollo, Leonard Sowiński, uczony technik, redaktor i wydawca „Dziennika Politechnicznego“, — Witold Marczewski, wspaniały organizator i człowiek żelaznej woli i niezmordowanej energji — Chmieleński; piękny charakter i wybitny umysł, — Leon Królikowski, dyrektor Tow. Żeglugi Parowej na Wiśle, i kilku innych. Warszawa była zbyt steroryzowana represjami, aby iść drogą bezwzględnej rewolucji, którą wskazywało „Koło“ i reprezentowane przezeń żywioły.
W życiu więc ówczesnym Czerwoni nie wiele mogli zaważyć. Nie zdołali w niczym zapobiec bezwzględnym represjom, ani rozbrojeniu ludności Królestwa, w końcu 1861 i początkach 1862 roku, ani ponownemu wywołaniu w różnych miejscowościach Królestwa rozruchów rolnych. Nie zdołali oni, co najważniejsze, nawet zorganizować oporu przeciwko otwarciu zamkniętych kościołów, którego dokonał w początkach 1862 r. nowomianowany arcybiskup Warszawski, młody stosunkowo (ur. 1822 r.) profesor Akademji Petersburskiej, ks. Zygmunt Szczęsny Feliński.
Nowy arcybiskup szczery patryota, syn poetki Ewy Felińskiej, wygnanki do Berezowa, sam uczestnik spisku Szymona Konarskiego, emigrant i powstaniec z pod Miłosławia, gdzie otrzymał ranę, serdeczny przyjaciel Juljusza Słowackiego w ostatnich chwilach życia wieszcza, już dawniej, przywdziawszy suknię duchowną, wyrzekł się polityki, poświęciwszy się całkowicie służbie Kościołowi i Teologji i należał do t. zw. „ultramontanów“.
Przyjęty nieprzyjaźnie przez episkopat Królestwa i niższe duchowieństwo, Feliński mimo to odrazu energicznie wziął się do usunięcia polityki z kościoła polskiego. Zamknięte kościoły otworzył, dopełniwszy zresztą ceremonji ponownego poświęcenia dwuch, przez wdarcie się wojska i bójki sprofanowanych: Katedry Św. Jana i Bernardynów. Następnie, po wielu trudnościach, zdołał zupełnie z kościołów wyrugować śpiewy patryotyczne, które się wznowiły podczas nabożeństw wielkopostnych i majowych, a konsystorz i seminarjum Warszawskie przekształcił na ogniska „ultramontanizmu“, sprowadzając do nich wybitniejszych kapłanów ze wszystkich dzielnic polskich, jak Dunajewski z Krakowa — późniejszy kardynał, Jażdżewski z Poznania — późniejszy wybitny parlamentarzysta, Goljan — wybitny kaznodzieja, Weloński, Chościak Popiel, — późniejszy arcybiskup Warszawski i w. in.
Zresztą, manifestacje kościelne już wówczas zrobiły swoje. Masy ludowe miejskie były poruszone do głębi za pomocą manifestacji, połączonych z najwyższym napięciem ekstazy religijnej. Społeczeństwo nasze, jeżeli z niego wyłączyć obojętny, niestety, wówczas narodowo niemal zupełnie lud wiejski, całkowicie przeistoczyło się w „Naród w żałobie“ — spojony jednym potężnym uczuciem miłości ojczyzny, biegunowo różny od obojętnie znoszącego ucisk paskiewiczowski społeczeństwa szeregu lat poprzedzających.
Myślano też o przyszłym powstaniu. Na emigracji Mierosławskiemu udało się nakoniec urzeczywistnić swoje marzenie — Szkołę podchorążych, którą otwarto w Genui, a później przeniesiono do Cuneo. Stu kilkudziesięciu młodzieży gotowało się tam na przywódców przyszłego powstania. W kraju jednak w organizacji społeczeństwa Biali wyprzedzili Czerwonych. Równocześnie nieomal z powstaniem „Koła“ i „Komitetu“, „Dyrekcja“ zwołała zjazd przedstawicieli różnych okolic ze wszystkich trzech zaborów dla opracowania programu działań, oraz utworzenia silnej i karnej organizacji. I jedno i drugie powiodło się najzupełniej. Represje i wyraźny rusyfikacyjny charakter rządów rosyjskich po ogłoszeniu stanu wojennego, dzika samowola i anarchja w postępowaniu obdarzonych nieograniczoną władzą naczelników wojennych, bezwzględność rewizji, aresztów i deportacji, która dochodziła do tego, że bywały tygodnie, w których aresztowano 270 osób, a wyroków w jednym tylko styczniu 1862 r. wydano podczas zupełnego spokoju w kraju 143 — wykluczały wszelką możliwość polityki ugody z Rosją. To też wszelkie hasła unji dynastycznej, lub powrotu do stanu z przed 1860 roku, tak dawniej wśród ziemian Królestwa, Litwy i Rusi popularne, znikły w zupełności. Nowy program Białych, opracowany przez Ruprechta i wydany w formie broszury p. t. „Kazimierz Stanisław Gromada: Zadania obecnej chwili“, za jedyny cel polityki narodowej uznawał niepodległość Polski, Litwy i Rusi w dawnych granicach, osiągniętą przez walkę zbrojną, przygotowanie której było całą taktyką polityczną. W przeciwieństwie jednak do Czerwonych, dla których rewolucja narodowa była celem, Biali wojnę z Rosją, t. j. powstanie zbrojne uważali za epizod całości polityki, zawierającej wszystkie strony życia narodowego.
Zgodnie z tym założeniem Biali dążyli do opanowania całości życia narodowego we wszystkich jego przejawach: do zawładnięcia Tow. Kredyt. Ziemskim, radami powiatowemi i miejskiemi, gminami, wszelkiemi instytucjami społecznemi gospodarczemi, szkolnictwem i całą pracą oświatową i wreszcie Radą Stanu i Dyrektorstwami Komisji Rządowych.
Koło takiego programu, odsuwającego wybuch zbrojny na daleką przyszłość, kiedy już będzie on możliwie dobrze przygotowany, Dyrekcja zgrupowała poważne zastępy szlachty, mieszczaństwa oraz inteligiencji. Zastępy te utworzyły karną organizację, opartą na kołach i zjazdach wojewódzkich oraz centralnym zarządzie z wybieralną przez ogół skonfederowanych Dyrekcją, mającą w rozporządzeniu swoim kasę stronnictwa, do której wpływy już w styczniu 1862 r. wyniosły 1½ miljona złp. Poza Królestwem, gdzie głównymi działaczami białych i wpływowymi w Dyrekcji pozostawali: Wład. hr. Zamoyski, Kronenberg, Golcz, Kurtz — obywatele wiejscy, oraz Jurgens i Ruprecht, biali mieli poważne stosunki na Litwie, gdzie w ich imieniu działali: Gieysztor, Chmielewski, Oskierko, Dalewscy, przedewszystkiem zaś energiczny i wpływowy marszałek szlachty grodzieńskiej, hr. Wiktor Starzeński. Ukrainę organizowali w myśl programu białych hr. Branicki i Horwatt. Podole — Dr. Adryan Baraniecki. Poznańskie — posłowie: Wład. Niegolewski i Aleksander Guttry, najbardziej wpływowi politycy tamtejsi. Poza wpływowemi osobistościami biali pozyskali i prasę. W ich duchu pisały najpoczytniejsze organy ówczesne: „Gazeta Polska“ (dawna — „Codzienna“) — J. I. Kraszewskiego oraz „Czas“ Krakowski. W krótkim też czasie w duchu zbliżonym do programu i polityki białych zaczęły pisać i tajne pisemka: „Szczerbiec“, „Strażnica“, „Pobudka“, „Sternik“, różniąc się jednak poglądem na „koncesje moskiewskie“ t. j. reformy, dokonywane w Królestwie, które prasa tajna zwalczała bezwzględnie.
Interesy czerwonych poprawiły się znacznie dopiero, gdy w końcu lutego 1862 roku wstąpił do „Koła“ i wybił się w krótkim czasie na czoło wszelkiej działalności jego przybyły z Petersburga na służbę do Warszawy, sztabs-kapitan sztabu gieneralnego, znany nam już spiskowiec tamtejszy, młody i energiczny Jarosław Dąbrowski.
Uchodzący za powagę w rzeczach wojskowych, co zresztą później wykazał, jako wódz naczelny Komuny Paryskiej, a i wówczas już wsławiony partyzantką na Kaukazie, Dąbrowski porwał czerwonych swoją energją i konkretnym ujmowaniem spraw.
Z pomocą kijowiaków: Chmieleńskiego, oraz należących do sprzysiężenia, utworzonego przez akademików — Kamińskiego i Matusewicza, przekonawszy wybitniejszych działaczy obu organizacji, jak Marczewskiego, Frankowskich, i Daniłowskiego, Dąbrowski w krótkim czasie zdołał połączyć w jedną organizację, zarówno sprzysiężenie akademickie, jak i różne grupy, kierowane przez „Koło“.
Obie organizacje, liczące podobno w tym czasie koło 3000 członków, zlały się w jedną „Organizację Miejską“ z „Komitetem Miejskim“ na czele, W organizacji pozostał dziesiętny i setnikowy system sprzysiężenia akademickiego, do pierwszego zaś Komitetu Miejskiego weszli jako wybrani przez ogół sprzysiężonych: Ign. Chmieleński, Wład. Daniłowski, Jar. Dąbrowski, Wit. Marczewski i Stanis. Matusewicz. Bezpośrednie kierownictwo pracami spiskowemi — cała technika bojowa i wydawnicza, kontrola działalności kół poszczególnych — miała być w ręku naczelnika miasta Warszawy, którym został Dąbrowski. Poza podziałem spiskowców na setki i dziesiątki, Dąbrowski wprowadził jeszcze dla lepszej kontroli roboty spiskowej podział miasta na cztery wydziały, podzielone na 3 okręgi każdy. Okręgowi starali się rozciągnąć organizację dziesiątków na wszystkie ulice i domy swego okręgu, kierując w tym celu setnikami, a sami komunikując się z wydziałowymi, którzy odbierali bezpośrednie rozkazy od naczelnika miasta. Taż sama organizacja dziesiętna i setkowa została zaprowadzona i w stosunkach prowincjonalnych. Porozumiewała się ona z Komitetem Miejskim za pośrednictwem Komisarzy, tworzących w razie potrzeby, jak gdyby Komitet prowincjonalny.
Ukończywszy tę organizację i doprowadziwszy ją do liczby kilku tysięcy ludzi (podobno 7000), z czego 2500 było ujęte w karby ścisłej organizacji miejskiej w Warszawie, Dąbrowski postanowił działać. Był on zbyt wytrawnym spiskowcem, ażeby łudzić się co do trwałości spisku, jeżeli go w możliwie szybkim czasie nie użyć do jakiejbądź poważnej akcji. W porozumieniu też ze spiskowcami wojskowymi, stacjonowanymi w Warszawie i Modlinie, postanowił on wywołać powstanie jeszcze latem 1862 r. Plan, przedłożony przezeń Komitetowi Miejskiemu, był następujący.
Powstańcy warszawscy, wykorzystawszy chwilę, kiedy większość stojącego w mieście i cytadeli wojska będzie za pomocą sfałszowanych przez spiskowych sztabowców rozkazów odwołana o mil kilkanaście od stolicy, mieli opanować cytadelę, której bramy otwarliby spiskowcy wojskowi i Modlin, oraz wymordować lub aresztować namiestnika i wyższych dostojników, a w końcu zdobyć arsenały i powołać lud warszawski do powstania. Równocześnie spiskowcy we wszystkich miastach mieli wymordować władze i formować oddziały partyzanckie. Chłopa pociągnąć do powstania miał Manifest Komitetu, który odrazu przeistaczał się w rząd rewolucyjny, nadający ludowi na własność posiadaną przezeń ziemię, oraz rozdający biorącym udział w powstaniu bezrolnym — ziemię z dóbr narodowych. Jednocześnie zaś Dąbrowski rozpoczął starania o pieniądze. Rokowania z Dyrekcją nie osiągnęły skutku. Wówczas Dąbrowski z Chmieleńskim zamierzyli ekspropriacię miliona rubli złotem pieniędzy skarbowych podczas ich przewożenia z Petersburga do Warszawy. Całe jednak to przedsięwzięcie nie udało się z winy Chmieleńskiego i Komitet pozostał bez pieniędzy.
Wśród członków zresztą samego Komitetu śmiały plan Dąbrowskiego wywołał popłoch. Umiarkowańsi członkowie Komitetu skomunikowali się z białymi i nie wchodzącymi do organizacji żywiołami czerwonymi i mając na swoim czele Agatona Gillera, Daniłowskiego z młodzieżą, Koskowskiego i paru innych, zbuntowali część organizacji miejskiej i obalili Komitet. Do nowego Komitetu weszli już i przedstawiciele Dyrekcji: Majewski oraz obywatel ziemski Paszkiewicz, a prócz nich Giller, Daniłowski, Koskowski i Marczewski. Chmieleński z garścią najzapaleńszych czerwieńców wystąpił wówczas z organizacji i zaczął działać na własną rękę, a Dąbrowski, znów zebrawszy koło siebie wydziałowych, okręgowych i setników, w parę tygodni obalił nowy Komitet i zaproponował inny, mający łączyć wszystkie odcienia ruchu narodowego. Z nowych wyborów weszli do Komitetu, który miał teraz reprezentować organizację nietylko Warszawy, lecz i całego kraju: Daniłowski, Dąbrowski, Giller, Marczewski, oraz, jako przedstawiciel prowincji, Bronisław Szwarce, znany nam już działacz białostocki. Projekt jednak powstania upadł zupełnie. Natomiast Komitet za wytyczną swojego postępowania przyjął ideę Agatona Gillera: zorganizowania w olbrzymi spisek całego narodu i powolnych przygotowań do powstania. Co gorsza zaś, organizacji rewolucyjnej został zadany cios bardzo poważny. Energiczniejsze żywioły z Chmieleńskim utworzyły nową organizację, biali, udaremniwszy wybuch, cofnęli się do swoich kół, a na komunikujące się z Komitetem koła wojskowe spadła katastrofa. Wskutek denuncjacji brata jednego ze spiskowców — oficerów — konspiracja wojskowa została ujawniona.
Oficerowie masowo zostali przeniesieni z garnizonów Królestwa do Rosji, wielu zostało aresztowanych, a niewielka część spisku wojskowego w Modlinie, została wyłapana i oddana pod sąd wojenny. Wyrok był surowy: oficerowie Arnholdt i Śliwicki, oraz sierżant Rostkowski, zostali rozstrzelani, żołnierz Szczur skazany na 600 szpicrut, kilku oficerów otrzymało lżejsze wyroki.
W odpowiedzi na ten wyrok, jeden ze spiskowców, kapitan Potiebnia, strzaskał wystrzałem pistoletowym szczękę namiestnikowi Lüdersowi. Pomoc jednak ze strony wojskowych dla ewentualnego powstania polskiego stała się zupełnie niemożliwa.
Organizacji Czerwonej, obejmującej obecnie już kraj z „Centralnym Komitetem Narodowym“ na czele zagroziło w tym czasie niebezpieczeństwo z innej jeszcze strony.
W początkach czerwca niespodzianie zupełnie w prasie zjawiły się komunikaty urzędowe, obwieszczające doniosłe zmiany w rządach Królestwem. Kraj otrzymał szeroką autonomję z W. Ks. Konstantym, bratem cesarskim, jako namiestnikiem i czysto polskim zarządem cywilnym, którego szefem (z tytułem Naczelnika Rządu Cywilnego) został margrabia Wielopolski. Dyrektorami Komisji rządowej mianowano na miejsce moskali lub zaprzedanych Moskwie reakcjonistów — polaków.
Wrażenie otrzymanych koncesji było w kraju ogromne. Biali za pośrednictwem Kronenberga oświadczyli gotowość popierania Margrabiego w poszczególnych wypadkach i zajęcia wszelkich stanowisk. Nastrój zapanował taki, że Wielopolski w imię dobra Ojczyzny zażądał od Dyrekcji wydania sobie Komitetu Centralnego i wybitniejszych czerwonych, gwarantując poprzestanie na kilkoletniej deportacji ich do Rosji. Dyrekcja zgodziła się, lecz Majewski, któremu wypadła główna rola w tej intrydze, zażądał spisania w tej sprawie piśmiennej umowy, na co się nie zgodzili ani, Margrabia, ani Dyrekcja. W rezultacie — Czerwoni ocaleli, a Majewski został z rozkazu Margrabiego aresztowany i na rok czasu przeszło znikł z widowni wypadków, więziony w cytadeli.
W końcu więc czerwca, Warszawa, wyzwolona nareszcie od zmory prześladowań i reakcji (w ciągu pierwszego półrocza 1862 r. aresztowano 14883 osoby t. j. nieomal 10% ówczesnej ludności miasta) daleką była od wszelkich myśli o buncie, przygotowując się do przyjęcia ulg i autonomji, które tak niespodzianie spadły na kraj i mogły mu przynieść spokój. Co więcej, wobec tego nastroju ogółu, nawet w samym obozie Czerwonych zapanowała konsternacja. W tajnej prasie co prawda zajęto względem autonomji i reform stanowisko wrogie, ale sam ton artykułów, występujących głównie przeciwko pozostawieniu stanu wojennego, co rzeczywiście było błędem polityki rosyjskiej, świadczył o niepewności ich stanowiska. Zwycięstwo „kontrrewolucji“, jak czerwoni nazywali białych, było zupełne, i aczkolwiek Wielopolski do końca życia nie mógł narodowi zapomnieć braku entuzjazmu po swoim powrocie z Piotrogrodu do Warszawy w tym czasie, widocznym było, że on właśnie, a nie kto inny w tej właśnie chwili jest rzeczywistym wodzem narodu, że w jego właśnie rękach spoczywa przyszły los kraju i całej Polski.
Z pośród czerwieńców nie stracił głowy jeden bodaj Dąbrowski. Widząc rozpadający się w gruzy cały gmach budowy swojego spisku i zamiarów powstańczych, a nie mogąc nic wskórać u Komitetu Centralnego, który zajął za radą Gillera stanowisko wyczekujące, niezmordowany ten i w najwyższym stopniu konsekwentny i bezwzględny rewolucjonista zbliżył się do kółka „chmieleńszczyków“. Pozostając wciąż naczelnikiem miasta, zaczyna on snuć projekty nowego wybuchu, połączonego z terrorem dla „otrzeźwienia“ upojonego zapowiedzią lepszego losu społeczeństwa. Z jego też natchnienia „chmieleńszczycy“ postanowili zamordować Margrabiego. Zorganizowaniem zamachu zajął się osobiście Chmieleński. Ponowny jednak wyjazd Margrabiego z Warszawy, brak sposobności zbliżenia się doń po powrocie, a następnie zamach Potiebni na Lüdersa, opóźniły wykonanie tego projektu. Tymczasem zaś po zamachu na Lüdersa, na prośby Margrabiego, W. Ks. Konstanty przyśpieszył swój przyjazd do Warszawy.
Wówczas Chmieleńskiemu przyszła myśl udaremnić wszelkie „nierządne umizgi do Moskwy“ na zawsze przez efektowne położenie trupem Wielkiego Księcia przy pierwszym kroku jego na ziemię polską. Organizować zamach na brata carskiego przy ówczesnym nastroju ogółu było niezmiernie trudno. Chmieleński jednak nie był to człowiek, któryby cofał się przed użyciem wszelkich środków, o ile chodziło o dokonanie rewolucyjnego czynu. Znalazłszy więc wśród swej organizacji zdeterminowanego młodego krawca Ludwika Jaroszyńskiego, Chmieleński pokazał mu sfałszowany przez siebie rozkaz Centralnego Komitetu zabicia W. Księcia — namiestnika i w dzień przyjazdu tegoż wysłał na dworzec kolei z poleceniem zastrzelenia go w chwili wysiadania z pociągu. Planowany jednak zamach na dworcu nie udał się i Jaroszyński dopiero na drugi dzień ranił lekko W. Księcia wystrzałem z rewolweru przy wyjeździe z teatru.
Zamach ten wywarł niesłychane wrażenie w Warszawie. We wszystkich kościołach odprawiano uroczyste modły dziękczynne, a tłumy wybitniejszych obywateli przepełniły Belweder, aby tam z Wielopolskim, biskupem Felińskim i Andrzejem Zamoyskim na czele złożyć wielkoksiążęcej parze powinszowania. Prasa, zarówno legalna, jak tajna, potępiła zamach, tak samo jak pisma zakordonowe, nie wyłączając popularnego w Królestwie „Czasu“. Potępił wreszcie publicznie zamach Jaroszyńskiego i Komitet Centralny w swoim urzędowym organie „Ruch“, którego pierwszy numer ukazał się w kilka dni po zamachu. — Wielki książę stał się odrazu osobistością popularną, a w dniu 8 sierpnia, w dniu Imienin W. Księżny — stał się fakt, niebywały od niepamiętnych czasów: z własnej inicjatywy obywatelstwo warszawskie rzęsiście uiluminowało domy i ulice miasta. Biali nawet poszli tak daleko, że z inicjatywy Kronenberga i Ludwika Górskiego zamierzali wręczyć adres politycznej treści Wielkiemu Księciu, w uroczystej deputacji, którą miał poprowadzić Zamoyski. „Pan Andrzej“ jednak na to się nie zgodził. Z tego też powodu, jak również wskutek trudności, jakie w akcji adresowej robił Wielopolski, myśl adresu upadła.
Litwa w tym czasie szła torem pracy organicznej już niemal od początku roku. Stan wojenny z jego represjami, które wywołały kilka ostrych starć ludu z wojskiem jeszcze przeszłej jesieni, uniemożliwił zupełnie manifestacje publiczne. Czerwoni spiskowcy — usunęli się w podziemia, prowadząc wytężoną agitację rewolucyjną i tworząc organizację tajną, która jednak szła bardzo powoli. Biali litewscy popierali całkowicie lojalną działalność marszałków szlachty, wśród których byli zdeklarowani moskalofile. Szlachta rzuciła się w wir prac gospodarczych i społecznych: tworzyła kółka rolnicze, gospodarstwa wzorowe, szkółki i ochronki.
Zamach Jaroszyńskiego echem głośnym odezwał się i na emigracji. I tam już czerwoni stracili większość swoich wpływów. Szkoła podchorążych w Cuneo, została na żądanie ambasady rosyjskiej zwinięta przez rząd włoski już latem. Mierosławski starzejący się, zgryźliwy, tracił coraz bardziej na wziętości — żywioły umiarkowane zyskiwały stanowczą przewagę w polityce emigracyjnej. Nadanie autonomji i wspaniałe zwycięstwo Wielopolskiego, przypisywane wpływom Napoleona III, zaimponowało arystokracji emigracyjnej, która powoli zdawała się być gotowa poprzeć Margrabiego. Po strzale Jaroszyńskiego w Hotel Lambert poważnie omawiano projekt adresu, potępiającego zamach i wyrażającego gotowość nieprzejednanej emigracji do pójścia za Wielopolskim.
Rozpaczliwym więc czynem swoim — zamachem na Wielkiego Księcia Konstantego w d. 2 lipca — spiski rewolucyjne, powoli obezwładnione przez żywioły umiarkowańsze, zakończyły całkowicie swoją twórczą rolę i okres poważnego głosu w społeczeństwie. Wraz z demonstracjami osiągnęły one wszystko, co było w tym czasie możliwe, zmuszając Rosję do znacznych, w jej rozumieniu, ustępstw na rzecz Polski i osłabiły. Odtąd już kierownictwo sprawami narodowemi przejść winno było w ręce polityków.
Losy Polski spoczywały całkowicie w rękach Margrabiego w kraju, a Hotel’u Lambert — zagranicą.





  1. Wśród całej masy aresztowań i rewizji, przedsiębranych w tym czasie, jedyną poważniejszą zdobyczą moskali była wykryta w dn. 2 marca tajna drukarnia, w której odbijano gazetkę „Sternik“.
  2. Dla scharakteryzowania „czerwonych“ działaczy ówczesnych, przytaczamy tu listę założycieli „Koła“, wraz z zaznaczeniem losów późniejszych każdego z nich:
    Apollo Korzeniowski, literat (zesłany). Wiktor Marczewski, naczelnik warsztatów kolei Wiedeńskiej (skazany na katorgę). Władysław hr. Stroynowski (dowódca w powstaniu — emigrował). Józef Oksiński (również). Bolesław Denel (poległ). Gustaw Wasilewski, student (poległ). Bronisław Szwarce (skaz. na katorgę). Ign. Maciejowski (Sewer — literat, skazany na 8 lat więzienia). Władysław Jeska urzędnik (emigrował). Franciszek Godlewski, obyw. ziemski (poległ). Jan Frankowski, uczeń szkoły sztuk pięknych (katorżnik). Stan. Frankowski, urzędnik (emigrował). Leon Frankowski, uczeń gimn. (powieszony). Tomasz Burzyński, urzędnik (katorżnik). Ign. Chmieleński, ob. wiejski (emigrował, zginął bez wieści, przypuszczalnie poległ podczas Komuny Paryskiej). Juljan Wereszczyński, urzędnik (poległ). Józef Piotrowski, urzędnik (powieszowny), Stanisław Szachowski, uczeń szk: Szt. Piękn. (emigrował). Leon Głowacki, nauczyciel gimnaz. (dostał obłąkania podczas powstania). Niełatwo więc Czerwoni ustępowali z placu boju. Niektóre źródła wymieniają jeszcze późniejszego gienereła Jeziorańskiego oraz ucznia Szkoły Sztuk Pięknych, Sikorskiego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Dąbrowski.