Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część trzecia/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

— Kto to taki ten piękny Prosper?
— Prosper Rivet? Skończony łotr! Udawacz, blagier... nicpoń... Kogokolwiek zapytać o niego, nie usłyszysz dwóch dobrych zdań o tym gagatku!
— Pani Tordier musiała mieć jakiś powód, dając mu córkę.
— Z pewnością, że miała.
— Jaki?
— Jakto, panie, pan, który wydaje się domyślnym, i nie zgadujesz?
— Daję słowo, nie.
— Kiedy tak, to muszę panu kropki nad i postawić! Wiedz pan, że jeżeli ta potworna i już nie młoda Garbuska zmusiła córkę do poślubienia tego pięknego Prospera, bez grosza, bez pozycji, obciążonego długami, to tylko dlatego, że sama ostrzy ząbki na swego byłego komisanta, i że robiąc go swoim zięciem, znalazła jedyny sposób mieć go pod ręką. Czy to dość jasne i dobrze wykombinowane?
— O! bardzo jasno, nawet zbytnio! Lecz trudne do uwierzenia?
— A jednak najprawdziwiej prawdziwe, idę o gruby zakład. Wszyscy to wiedzą i o tym mówią. Można umrzeć ze śmiechu jak ta garbata wywracała do niego oczy, jeszcze za życia Tordiera, a wzdychała, że wiatrak by mogła poruszyć. Stary Tordier ślepy był na wszystko... albo może nie śmiał się odzywać. Lepiej zrobił, biorąc paszport na tamten świat, bo na tym nie miał szczęścia!
A na co umarł?
— Niewiadomo? Niewielki był zuch z niego, lecz i tak nikt się nie spodziewał, żeby tak nagle zdmuchnął swą lampę. Że Garbuska mu dopomogła, to by mnie nie zdziwiło! Strasznie jej pilno było dostać pięknego Riveta za zięcia! A! biedna panna Helena będzie miała twardy orzech do zgryzienia. Jeszcze jedna więcej, co nie urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą!
— Lecz — zauważył agent — na to wszystko niema dowodów... ostatecznie to tylko gadanina, przypuszczenia.
— Jest coś więcej... bo dowód...
— A! a!... Jakiż więc?
— Garbuska nie dała córce feniga posagu, lecz znalazła sposób zrobienia swego zięcia pierwszym wierzycielem na całej swojej własności, włączając w to dom przy ulicy Anbry.
Challet nie był w stanie pokryć najwyższego zdziwienia.
— To nie może być! — wykrzyknął.
— A jednak tak jest!... Jest tam nawet i wykręt dla zamydlenia oczu, nie zbyt jednak dowcipny. Wszystkie te posiadłości niby mu sprzedała za gotówkę, lecz skąd by on wziął tyle tysięcy i setek na zapłacenie, on, który nie ma ni psa ni kota, i siedzi w długach po uszy.
— Czy ta niby sprzedaż była wiadoma?
— Pryncypałowi, notariusz Tordierowej, u którego spisała akt, powiedział z pewnością, że zmienił właściciela. Teraz, panie, Rivet bogatszy jest, niżby się zdawało! Chociaż wziął córkę bez posagu, wie on że dobrze mu się uda matkę ograbić!
To, czego Challet nasłuchał się od rana, umacniało w nim podejrzenia zrodzone w jego umyśle i w umyśle sędziego śledczego.
Jeden tylko punkt został niejasny, odnoszący się do śmierci Jakóba Tordier, a mianowicie: morderstwo dra Reyniera.
— Mało to bywa zbrodni, spełnianych w skrytości? — móowił sobie w duchu.
A głośno dodał:
— A co to było z doktorem Reynierem?
— O! dobry doktór i człowiek uczciwy... — odparł Janek. — Został zamordowany na ulicy, jednocześnie prawie ze zgonem Tordiera.
— Dziwny zbieg okoliczności!
— Ha! Nie wszystko jest przypadkiem w tym życiu... — filozoficznie wygłosił uczeń. — Gdyby dziś rano ktoś był powiedział, że nadkręcę grzbietu dwunastu ostrygom i opcham się homarem, zakrapiając winem szampańskim!... byłbym mu powiedział, że głupiec.
— Zdarzają się takie niespodzianki!... W jakiej aptece brali Tordierowie lekarstwa?
— O; tego to nie wiem! Tyle ich jest w okolicy Halli!
Challet nie pytał więcej. Widocznie uczeń Jerzego Troublet powiedział wszystko, co wiedział.
Zapłacił rachunek, na progu restauracji pożegnał się on z Julkiem i, przypuszczając, iż w Joinville nie będzie nic, co by interesować go mogło, poszedł do siebie na ulicę de la Harpe zredagować raport.
Dnia następnego Julia Tordier, której nikczemną duszą miotała namiętność dla Prospera Rivet i nienawiść dla Lucjana, zapragnęła zasięgnąć wiadomości o powodach obecności siostrzeńca w kościele Saint-Merri i zanieść przed, sędziego skargę na skandal, wywołany przez rysownika.
Przy śniadaniu odezwała się umyślnie tonem wyzywającym:
— W południe wychodzę.
Helena z przerażeniem spojrzała na matkę.
Prosper czuł się obowiązanym zapytać:
— Dokąd idziesz, teściowo?
— Do pałacu sprawiedliwości... do kancelarii sędziego śledczego.
— Nie dostałeś przecież wezwania.
— Nie, lecz chcę się dowiedzieć, dokąd to pan Gobert będzie nas ścigał swymi groźbami i obelgami! A także z jakiej racji go uwolniono!... ja jestem stroną skarżącą, nie mają więc prawa puszczać tego łajdaka na swobodę, bez mego pozwolenia! Ja im pokażę, z kim mają do czynienia!
— Ten dureń dostał w twarz moją rękawiczką! — wykrzyknął Prosper.
— To mu nie ujdzie!... — podjęła jędza. — Chociaż ten jegomość ma protektorów, ja mam za sobą prawo i dam dowody!
Helena, kipiąca głuchym gniewem od początku rozmowy, nie mogła się powstrzymać dłużej.
— I czego jeszcze chcesz, matko, po tym co uczyniłaś? — rzekła z odwagą, do której nie sądziła się zdolną. — Wszak dopięłaś swego? Czy ci się nie udało narzucić mi nazwisko, które dziś noszę? Czego żądasz jeszcze od Lucjana? Czy mało przez ciebie ucierpiał? Nie dosyć jeszcze zadałaś mu tortur?
— A to ty będziesz go broniła, bezczelna!... i w obecności twego męża! — syknęła Julia, zgrzytając zębami.. — I ty to znosisz, Prosperze?
Były komisant junacko pokręcił wąsa, następnie palnął pięścią w stół, aż szklanki podskoczyły, i wrzasnął:
— Ja tego nie zniosę, do stu piorunów! Jesteś moją żoną, rozumiesz, pani Rivet! I jeżeli dla świętego spokoju toleruję twoje cudactwa, którym nawet przemocą mam prawo położyć koniec, to przepuścić nie mogę, abyś w mojej i w matki obecności broniła osobistości, od której ostatecznie uwolnią nas sądy.
Podniecona słowami zięcia, Garbuska poczęła pięścią naciśniętą wytrząsać przy twarzy córki.
— Jeszcze jedno słowo w obronie tego nędznika, — krzyknęła — a palnę! jeśli cię oszpecę, tym gorzej dla ciebie!
Oczy Heleny wezbrały łzami.
— Zamknij natychmiast swoje krany! — grubiańsko odezwał się komisant. — Lubię wodotryski, ale tylko w Wersalu!
— Idź wypłakać się w swojej ciupie, a nam daj święty spokój! — dodała pani Tordier.
Nieszczęsne dziewczę wstało i, zakrywszy twarz rękami, wyszło z jadalni.
— Dobrze zrobiłeś stawiając się ostro! — przemówiła jędza. — Mężczyzna winien pokazać swoją przewagę! — Gdyby można było na śmierć ją zadręczyć, ubyło by kłopotu! Zostalibyśmy tylko we dwoje. To by było dobrze! Prawdziwy raj! Prawda, Prosperze?
Były komisant, w miejsce odpowiedzi, nalał sobie wina i duszkiem wychylił.
Po skończonym śniadaniu, Julia wyprowadziła zięcia, którego nigdy nie zostawiała sam na sam z Heleną i wyruszyła do pałacu Sprawiedliwości.
Sędzia śledczy od samego rana konferował z Challetem, który, zdawszy mu raport piśmienny, dopełniał go jeszcze mnóstwem szczegółów, zasłyszanych u właścicielki kawiarni i u Julka.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.