Potworna matka/Część czwarta/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Julia Tordier czekała na Włoskę w jego gabinecie i rozmyślała, gdzie on mógł wyjść. Oczy jego padły na dziennik. Uderzył ją artykuł: Burza sobotnia.
Przeczytała. Wzrok jej dziko zabłysł.
Tristan nie skłamał! Ta dziewczyna nie żyje!... Lecz jeżeli Włosko to czytał... domyślił się... Może pojechał do Petit-Bry przekonać się... pozna Joannę Bertinot... Ważna sprawa, o której chce ze mną mówić, czyż to śmierć Joanny.
W tej chwili wszedł Włosko.
Kochana pani Tordier — rzekł, idąc do niej — przebącz, zaręczam, że to nie moja wina.
— Długo czekałam, chciałam już odejść.
— Siadaj pani, proszę. Mamy dużo do pomówienia. Najpierw chciałem się dowiedzieć, jak się pani udało małżeństwo panny Heleny i Prospera Rivet.
— Stało się, jak chciałam... wszystko dobrze poszło.
— A siostrzeniec pani, Lucjan Gobert?
— Mało mnie obchodzi. Czy to są owe ważne sprawy, o których pan chciał mówić?
— Nie zupełnie, lecz przyjdziemy i do nich. Czy nie obawia się pani skandalu, wytaczając proces kryminalny siostrzeńcowi, teraz kiedy córka pani już zamężna, i mogą przy śledztwie wyjść na jaw powody, o których tylko pani i ja wiemy?
— Czy tą radę mi pan daje?
— Zawsze ci dobrych udzielam, pani Tordier. Jeżeli Lucjan Gobert jest w więzieniu, matka jego nie żyje, jeżeli córka pani jest ofiarą, a pani wśród tych wszystkich nieszczęść używa w pełni szczęścia z pięknym Prosperem to dlatego, że według moich rad postępowała. To też dziś mam prawo powiedzieć: powstrzymaj się, nie idź dalej.
— Co znaczy, że boisz się, że strach ci narazić majątku, jaki podstępem zdobyłeś. Boisz się, żeby, szperając w mojej przeszłości, ciebie tam nie znaleziono. Ty jeden możesz mnie oskarżyć o morderstwo, ale strzeż się, bo ten kto korzysta ze zbrodni, jest sądzony na równi, jak wspólnik morderstwa!
— Słyszałem to już od pani. Lecz ze strachu pani nie oskarżę, tylko przez litość.
— Przez litość dla mnie? — krzyknęła Julia.
— Być może.
— Jedyną pomyłkę jaką uczyniłam, jest ta, że panu zleciłam poinformowanie mnie o dziewczynie, którą chciałam wziąć do służby, o Joannie Bertinot i o jej ojcu.
— Zgadła pani.
— A pan domyślił się, że Joanna Bertinot ma związek z moją przeszłością... jeżeli tylko metryka, którą mi dostarczyłeś jest fałszywą.
— Metryka jest w tej szufladzie, czy mam ją pokazać?
— Nie potrzeba! Joanna Bertinot nic mnie nie obchodzi... a gdyby nawet tak było. Opuszczenie córki... cóż to znaczy? Chcąc poszukiwać matki, potrzeba dowodów. Zobaczymy... Nie obawiam się Joanny Bertinot, ani nawet jej ojca, gdyby żył... nie boję się zemsty niczyjej... lecz mojej zemsty trzeba się obawiać!
— Dowiodłaś, kochana pani, że niczego się nie boisz, dowodem Joanna Bertinot, którą kazałaś sprzątnąć.
— Ja! ja! — zawołała Julia. — Zwariowałeś, panie Józefie Włosko!
— Czytaj pani! — rzekł Włosko podając jej dziennik.
— Co mnie to obchodzi, powtarzam, że pan zwariował. Po cóż kazałabym ją zabijać?
— Bo Joanna była twoją córką, bo kochała Helenę swoją siostrę, bo ciebie nienawidziła.
— To fałsz!...
— Wie pani dobrze, że to prawda... A! teraz pani boi się, drży pomimo zwykłej bezczelności. Przez tę nową zbrodnię, mam cię rzeczywiście w ręku.
— A ma pan dowody?
Włosko wyjął z portfelu papier i przeczytał głośno:

Ja niżej podpisany, oświadczam, iż zamordawałem Joannę Bertinot, z rozkazu wdowy Julii Tordier, i za której śmierć mi zapłaciła“.

Tristan“.

Garbuska z pianą na ustach zerwała się z siedzenia.
— Kto ci broni oskarżyć mnie natychmiast.
— Wszyscy myślą, że Joanna zabiła się przypadkiem.
Pozwolę w to wierzyć... a zbrodnia ta, i pierwsza ujdzie ci bezkarnie.
— A widzisz, boisz się... A teraz ja ci dam dobrą radę: Używaj majątku, który mnie zawdzięczasz, a do mnie się nie wtrącaj... Idźmy każdy swoją drogą i nie spotykajmy się więcej... Sługa pańska, panie Włosko.
Julia Tordier wyszła z gabinetu, pozostawiwszy Włoskę osłupiałego, z powodu cynizmu zbrodniarki.
Spojrzał na zegar... wskazywał wpół do ósmej. Poszedł do oczekującego powozu i kazał wieźć się na bulwar Saint-Denis, do Maira, gdzie Prosper na niego czekał.
W dziesięć minut był już razem z dawnym przyjacielem.
— Niech cię diabli porwą! — mówił były komisant. — Czekam z obiadem, a jak wilk głodny jestem!
— Jedzmy zatem.
Zasiedli przy stole w osobnym gabinecie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.