Posażna panna/Część II/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Bąkowski
Tytuł Posażna panna
Podtytuł część II, rozdział XII
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Za pierwszem przybyciem do Armanów nie zastał sędzia nikogo w domu. Nie zostawił biletu, lecz po godzinie zadzwonił znowu.
Arman powitał go z prawdziwą radością, nietylko z powodu życzliwości, jaką żywił dla niego, ale także z powodu nadziei, iż bytność sędziego zatrzyma żonę i Adelcię w domu, a może w następstwie oderwie od gwarnego świata. Długo potrząsał ręką sędziego, mówiąc:
— Cieszę się niesłychanie widząc pana. Dawno się już spodziewałem!
— Nie mogłem w żaden sposób prędzej przyjechać. Nie mogłem dostać urlopu, bo jeden z kolegów zasłabł; musiałem go w urzędowaniu zastępować. Pragnąłem sam najgoręciej być tu znowu!... Jakże zdrowie szanownej pani? panny Adeli?
— Zdrowe, dziękuję panu za pamięć, hm, niestety niema ich teraz w domu. Będą się cieszyć z przyjazdu pańskiego, hm! Siadajże kochany sędzio, musiałeś nie spać w wagonie hm! straszna męka taka podróż... zmęczenie... śliczna pogoda.
Arman zagadywał podróżą i pogodą, ponieważ usiłował tymczasem przypomnieć sobie, gdzie jest dziś żona z Adelcią i kiedy będą w domu. Napewne nie mógł sobie przypomnieć, ale coś mu chodziło po głowie: festyn czy kiermasz jakiś... straciłem rachubę tych wszystkich facecyj... gdzież one u licha?... może znowu jakie posiedzenie na szlachetny cel? dalibóg!... nie wiem. Zakłopotanie jego wzrosło, gdy sędzia zapytał o żonę i Adelcię.
— Hm! mruknął znowu Arman, wyszły gdzieś na miasto... te dobroczynne zajęcia, uważasz pan, hm! zmuszają czasem wyjść na miasto! hm. Zdaje mi się, że gdzieś kwestują. Hm! zaraz, zobaczę w gazecie... aha! Popołudniu kiermasz ludowy na Wysokim Zamku! z loteryą fantową! aha! tam mają być popołudniu. Przypominam sobie. Pojedziemy tam, to je odszukamy... nie wiem jak z obiadem, hm! Gdzieś są proszone... to jutro, kochany sędzio, będziesz łaskaw do nas na obiad — a popołudniu przyjdę do hotelu... pojedziemy na kiermasz!
Sędzia wrócił nie w humorze do hotelu i siadł do obiadu.
Przy sąsiednim stoliku siedziało kilku mężczyzn, których rozmowa zelektryzowała sędziego. Nie potrzebował podsłuchiwać, bo mówili aż za głośno na restauracyę, wybuchając od czasu do czasu śmiechem, choć sędzia nie widział żadnego do tego szczególniejszego powodu.
— Trzeba naładować mieszek na popołudniu, mówił jeden z sąsiadów.
— I grubo, odparł drugi. Co krok karota na wielką skalę. Losy, bufety, kwiatki, programy! ha! ha!
— Kto będzie przy kwiatach?
— Kto? pytasz się? oczywiście, że panna Marzyńska!
— Ha! ha! i dwaj starce przy niej! to weszła w modę!
— A tobie się nie podoba? co? ładna, bo ładna, temu nikt nie zaprzeczy!
— Szkoda, że golizna.
— Szkoda. Ale stary Kruczyński pali się ostatnim płomieniem!... skacze koło niej, o ile mu podagra pozwala, aż miło patrzeć!
— Ha! ha! Miłowski także nadskakuje, ale niema wiele monety, to nie wysadzi Kruczyńskiego.
— Wątpię, czy ona zechce Kruka, stary niedołęga!
— Ale bogaty! ho! ho! ten dusi mnogo grosza!
— Dusiciel boa! ha! ha!
Sędzia porwał się od stołu i chciał zrobić awanturę, ale namyślił się, że niema tytułu prawnego do tego, wsadził więc z gniewem kapelusz na głowę, poszedł do siebie wzburzony, i uspokoił się dopiero wtedy, gdy pojechał z Armanem na ów kiermasz, na którym miał ją zobaczyć.
Przy stoliczku zakrytym kwiatami i tacą z pieniądzmi siedziała pani Anna z Adelcią otoczone licznem towarzystwem. Sędzia poprosił o kwiatek, Adelcia podała nie podnosząc oczu, gdyż była zajętą wyjęciem róży, dopiero gdy sędzia położył na tacy piątkę, spojrzała na hojnego dawcę i poznała go. Zarumieniła się nieco i powitała go. Do rozmowy nie było czasu, bo musiała dokoła sprzedawać kwiaty. Sędzia stanął z boku z Armanem przy pani Annie i musiał się zapoznać z panami Kruczyńskim i Miłowskim, asystującymi jej.
Pan Kruczyński miał koło sześćdziesiątki. Zmarszczoną twarz zdobiły wąsiki widocznie z siwych na blond przemalowane. Włosy, prawdopodobnie z tejsamej przyczyny miały zielonkawy połysk. Miłowski, w podobnym wieku, był przeciwnie czarny jak kruk, nie było na nim widać ani jednego siwego włoska, co właśnie budziło podejrzenie, że był farbowany. Obaj panowie odznaczali się lekką, dowcipną, choć często pieprzną konwersacyą, zaczepiali w rozmowie o Paryż, Londyn, Neapol, widocznie jedli chleb nie z jednego pieca i płci pięknej nie od wczoraj hołdowali.
Nagle zwróciła się panna Adela do sędziego:
— Panie sędzio! proszę poprosić zaraz pana Guzowskiego, żeby mi natychmiast przysłał więcej kwiatów, bo wkrótce braknie!
Sędzia pobiegł na oślep, dopiero ubiegłszy kilkanaście kroków przypomniał sobie, że jest w nieznanem prawie miejscu i nie wie, gdzie szukać pana Guzowskiego. Ale rozkaz Adelci spełnić trzeba! pomyślał, i szedł od stolika do stolika, tu zapłacił guldena za los, który zaraz rzucił na ziemię, tu guldena za filiżankę herbaty, tam guldena za przepowiednię wyciągniętą przez kanarka z kosza jakiejś damy, aż wreszcie dopytał się z pomocą jakiegoś posługacza o Guzowskiego. Wyciągnął go z pudła, w którem sprzedawał bilety na karuzel dziecinny i dostawił do panny Adeli.
— Nareszcie! zawołała. Całą godzinę czekać musiałam! Jaki pan niezręczny!
Sędzia zmartwił się tą niesłuszną naganą, lecz wymówek jego nie słuchała piękna kwiaciarka, zajęta swym handlem.
Pod wieczór wyczerpnęły się kieszenie kupujących, stolik uszedł oblężenia, a sprzedające poszły na przechadzkę. Panna Adela szła naprzód z panami Miłowskim i Kruczyńskim, za nimi sędzia z panią Anną i jej mężem. Panie rozmawiały swobodnie równocześnie z wszystkimi, kłaniały się na wszystkie strony, a mimoto miały jeszcze dość czasu zauważyć każdą ładniejszą toaletę, skrytykować każdego przechodnia. Sędzia uważał, jak młodzież oglądała się za Adelcią, i dosłyszał, jak jeden szepnął do drugiego: Zuzanna między starcami!
Przy pożegnaniu rzekł Arman:
— Jutro czekamy sędziego z obiadem!
— Jutro?! zawołała pani Anna. Że też nie zapytałeś mię pierwej! Na jutro przyjęłyśmy zaproszenie na obiad do prezesowej, pojutrze zaś mamy posiedzenie komisyi szpitalnej, a —
— A więc pojutrze prosimy sędziego! rzekł kategorycznie Arman marszcząc brwi.
— Tak! pojutrze będzie nam bardzo przyjemnie — ach! gdybym była wiedziała, że będziemy mieli tak miłego gościa!... dodała pani Anna dla udobruchania męża, który miał bardziej, niż kiedykolwiek dotąd, niezadowoloną minę... Byłabym odmówiła prezesowej!
— O! nigdy nie przystałbym na to, aby panie ze względów gościnnej uprzejmości miały — zaczął sędzia, ale przerwała mu pani:
— Ależ właśnie będzie dla nas przyjemnością obecność pana sędziego, prosimy bardzo pojutrze o trzeciej!
Arman wypogodniał trochę z powodu okazanej przez żonę uprzejmości dla swego protegowanego, ale sędzia doznawał pewnego niesmaku, jak gdyby wprosił się, lub gwałtem przez Armana wciągnionym został na ów obiad.
Nazajutrz nie zobaczył nigdzie swojego ideału, bo ideał był przy toalecie, u prezesowej, na posiedzeniu komitetu i u przyjaciółek. Drugiego dnia szli razem na przechadzkę, ale po drodze przyłączali się co moment rozmaici znajomi, tak, że ciągle obracał się sędzia w licznem towarzystwie obcych mu ludzi. Arman, równie jak on, był z tego niezadowolony, postępował obok bezradny, milczący.
Na proszonym obiedzie czuł się sędzia swobodniejszym w ścisłem, dobrze sobie znanem kółku, psuł mu humor jeden tylko p. Koziełek, który usiadł wraz z młodem pokoleniem naprzeciw i gapił się zapamiętale na pannę Adelę. Silił się jednak sędzia na wesołość, w czem mu dzielnie dopomagały wesołe panie domu. Grał potem z panną Adelą na cztery ręce, i rozważał podczas tego, że przecież czuje się jakoś dalszym od niej, niż niegdyś...
Gdy wrócił do hotelu, chodził wielkimi krokami po pokoju i rozmyślał dalej:
— Plichta ma słuszność, że należałoby to raz zakończyć, bo dłuższe oddalenia onieśmielają i odwlekają. Zaczynam, jakby na nowo! ale właśnie dlatego nie mogę teraz powiedzieć jej... muszę się więcej zbliżyć, częściej ją widywać. Przeklęcie krótki urlop! Żebym miał na głowie stanąć, to za dwa tygodnie muszę tu być znowu, choćby na parę dni! muszę!... Piąta godzina... za dwie godziny zobaczę ją w teatrze... cóż mi z tego, kiedy ten przeklęty Kruczyński pewnie znowu z tym drugim starcem przy nich usiędzie! Podagryk, ledwo łazi, a wszędzie być musi, gdzie są one!
Jak przewidział, tak się stało: Kruczyński i Miłowski towarzyszyli Armanom cały wieczór. Zemścił się na nich sędzia następnego dnia, przypomniał bowiem na przechadzce Adelci, jak po górach w Zakopanem chodzili, i nuż z nią drapać się na wyścigi w górę! Z początku darli się za nimi staruszkowie, ale podagryczny Kruczyński ustał po kilku krokach, a Miłowski zaraz po nim zakrztusił się okrutnie, i obaj dali za wygraną. Sędziemu zrobiło się ich żal, boć ostatecznie oni oddawali hołd jego ideałowi, a że mimowolnie mu przeszkadzali, cóż oni temu winni? Stanął więc wkrótce, mówiąc:
— Strasznie spadzisto! — zejdźmy na drogę, bo się pomęczymy!
— Na Rigi wygodniej się dziś dostanie, jak tutaj, mruczał kaszląc, Miłowski.
— Strasznie spadzisto i wysoko! dodał Kruczyński, nie sądziłem, że tu są tak trudne przejścia! Istne Alpy!
Przejścia trudne nie były, ale trzeba było mieć — zdrowe nogi....
Wszelka zmiana ma w sobie swój urok: pani Anna i Adelcia tyle nabawiły się ostatniemi czasy na rozmaitych licznych zebraniach, że te wycieczki i spacery z sędzią, jako nowa edycya rozrywki, zabawiły je wcale i zadowoliły. Sędzia stanął znowu na bliższej i serdeczniejszej stopie z Adelcią, gdy mu się skończył urlop i musiał odjeżdżać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Bąkowski.