Posażna panna/Część II/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Bąkowski
Tytuł Posażna panna
Podtytuł część II, rozdział XI
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

— Już jesteś z powrotem? zawołał Plichta, witając wchodzącego Spisowicza. Co nowego? tylko prosto z mostu!
— Zdaje się, że wszystko poszło dość dobrze. Postąpiłem sobie bardzo odważnie i prędko —
— Co? oświadczyłeś się? A niechże cię uściskam!
— Nieee! to nie! Ale wyjawiłem moje zamiary Armanowi —
— Dobre i to!
— Który okazał się przychylnym moim zamiarom —
— To było pierwej po nim widać.
— Zostawił decyzyą pannie Adeli —
— Naturalnie! Trzeba było zaraz pójść do niej i —
— Jesteś za prędki.
— Zresztą takie konkury na dystans kosztują za wiele.
— Niech kosztują, ile chcą, byle doprowadziły do celu.
— Zawsze im prędzej, tem lepiej! W każdym razie mam nadzieję, że jakoś to będzie.
— Ja także.
— Więc opowiadaj porządnie.
Sędzia opowiedział więc szeroko i długo swoje wizyty, wycieczki na Wysoki Zamek, do Stryjskiego Parku, do Inwalidów, wreszcie ostatnią stanowczą rozmowę z Armanem.
Plichta słuchał ciekawie, dodając od czasu: bardzo dobrze! Tylko trzeba było pomówić z panną rozsądnie! Czemu się jej nie oświadczyłeś? Na co to zwlekać! Tak, albo siak, byle skończyć! A cóż tam porabia pan Koziełek?
— Osieł! krzyknął sędzia.
Zdziwił się Plichta temu wybuchowi spokojnego zwykle sędziego i zapytał:
— Skądże stałeś się dla niego tak surowym?
— Wyobraź sobie!... ten... ten łacinnik zaczął mi się zwierzać, że... że — kocha się w pannie Adeli!
— Ha! ha! i cóż ty na to?
— Oburzyłem się!
— I co?
— Powiedziałem mu krótko: bądź pan zdrów! czy coś podobnego i odszedłem oburzony.
— A to filolog ma gust dobry!
Sędzia mruczał pod nosem coś, jakby słowo: bałwan! a Plichta śmiał się serdecznie, dogadując przyjacielowi, aby się spieszył, żeby mu przypadkiem filolog nie zabrał panny z przed nosa. Sędzia oburzał się strasznie, wreszcie, aby przerwać te przymówki, zwrócił rozmowę na inny przedmiot. Wyobraź sobie, że nie miałem nawet czasu zobaczyć sądu, tabuli krajowej!... A pamiętasz Guzowskiego?
— Pamiętasz Guzowskiego? zapytał Plichtę. Kazał ci się kłaniać.
— A! ten hebes! Czemże on jest?
— Jest w jakimś banku. Szyk pierwszorzędny, uprzejmy jak dawniej. Zmiarkował widocznie moje zamiary, bo na odjezdnem wspomniał, że pisząc do mnie wspomni zawsze o Armanach.
— No! od niego nie dowiesz się wiele, bo wiadomo, że prochu nie wymyślił. Ale prawda! Dla zakochanego dosyć jest, gdy się dowie, że jego bóstwo było tam i tam, że było blade, lub rumiane, albo że kichnęło, lub miało zieloną parasolkę! Tyle, to nawet Guz potrafi napisać, chociaż nie ortograficznie! Za nim otrzymasz od niego wiadomości, podawaj się o urlop, abyś za miesiąc mógł pojechać i załatwić stanowczo kwestyę wejścia pod pantofel, pod śliczny pantofelek panny Adeli! Początek dobry, powinno wszystko pójść dobrze!
Sędzia nabrał otuchy i wniósł podanie o nowy urlop w interesach familijnych, tymczasem wzdychał do swego ideału zdaleka i począł się rozczytywać, obok kodeksów, także w poezyach, zamyślał się głęboko wśród czytania aktów prawnych, a stąd piękne i czytelne dawniej referaty sądowe, zastąpił teraz kreślonymi, poprawianymi i licznie »żydami« ozdobionymi. W tydzień otrzymał list od Guzowskiego z przyjacielskim wylewem uczuć i wiadomością, iż widział pannę Marzyńską, cudnie wyglądającą, idącą do kościoła z siostrą; w przypisku zachęcał Guzowski przyjaciela do prędkiego odwiedzenia Lwowa i »życzliwych« osób. Następnie otrzymał sędzia list od Armana z podobnem zakończeniem — ale sędzia jechać nie mógł, bo nie dostał urlopu, urzędował więc jak na szpilkach...
Pan Floryan Guzowski szedł sobie pewnego dnia ulicą, gdy nagle dojrzał niedaleko pana Herscha Kahane, który od pewnego czasu przestał się kontentować zapewnieniami pana Floryana, »iż niedługo zapłaci«, lecz domagał się oddania zaraz długu, grożąc skargą. Pan Floryan chciał uniknąć spotkania z niecierpliwym panem Kahane, a widząc się w bliskości mieszkania Armanów, wstąpił do nich. Pan Kahane stanął osłupiały, straciwszy nagle z przed oczu ściganego dłużnika.
Panie musiały się widocznie bardzo nudzić, bo ucieszyły się wielce wizytą. Guzowski miał zapas wiadomostek i plotek bieżących, plótł o nich bez końca, zszedł na projektowane zabawy, na komitety, których jest członkiem, i nie przeczuwając nawet, jaką przyjemność sprawia paniom, nawiasowo nadmienił, że byłoby to wielką przysługą dla komitetu, gdyby panie raczyły przyjąć udział w zabawie kwiatowej dla pogorzelców, że, gdyby miał nadzieję, iż panie opuszczą samotność dla gwarnej zabawy, pojawiłby się w urzędowym charakterze członka komitetu z najgorętszem zaproszeniem.
— Dla pogorzelców! ach! dla tak szlachetnego celu nie możemy się wymówić, zawołała pani Armanowa. Jeżeli mąż nie będzie miał nic przeciw temu —
— Naturalnie, że nie będzie miał nic przeciw temu! zawtórował Guzowski. Dlaczegóżby? Zatem chwytam panie za słowo!
Nazajutrz pojawił się pan Guzowski z drugim nader młodym człowiekiem, zapraszając panie urzędowo imieniem urządzającego komitetu do sprzedaży kwiatów w festynie na pogorzelców. Arman był nieco z tego niekontent, ale na przedstawienia żony, że Adelcia musi się przecież zabawić, rzekł w końcu: Ha! to pójdziemy! Nudził się też okrutnie na festynie, aż znalazł jakiegoś uczonego, z którym zapuścił się w naukową dyskusyę, a panie tymczasem, otoczone młodzieżą, zdobyły sobie szturmem uznanie ogólne. W tydzień zaproszono je do komitetu pań kwestujących dla powodzian, następnie do współudziału w teatrze amatorskim na miejscowych ubogich, dalej do komisyi dam dla ulżenia nędzy, słowem weszły w modę, a Arman z początku oponujący, znudzony prośbami i namowami kobiet, rzekł w końcu: Róbcie wreszcie, co chcecie, ale mnie zostawcie w spokoju! Odtąd coraz więcej gości bywało w salonie państwa Armanów, coraz częściej pojawiali się rozmaici komitetowi z rozmaitemi zaproszeniami, a w niedługim czasie piastowała pani Anna godność wiceprezesowej towarzystwa »Miłosierdzia nad ubogimi«, a panna Adela siedziała nieodzownie przy każdej kweście.
Arman czasami im towarzyszył, później coraz rzadziej, pocieszając się myślą, że zjawienie się sędziego sprawi może wyłom w tej sytuacyi. Powoli, powoli przyzwyczajał się do samotności, do zimnych obiadów, do wieczerzy bez żony i Adelci; siedział w swej bibliotece nad książkami, a pani Anna bawiła się tymczasem »dla przyjemności Adelci«. Pan Lolo, spostrzegłszy, iż oko macierzystej opieki nie strzeże go tak pilnie, jak dawniej, rozpoczął kształcenie sięna własną rękę poza domem, a nad Stasiem i Jasiem objął wyłączny kierunek wzdychający pan Koziełek.
Sędzia ucieszył się, gdy mu Guzowski doniósł w liście, że panna Adela posiadła godność sekretarki towarzystwa »Opieki chorych« i zapragnął koniecznie zobaczyć piękną sekretarkę. Chodził więc tak długo we fraku i białych rękawiczkach po przełożonych, aż wreszcie dostał na tydzień urlop »w niecierpiących zwłoki interesach familijnych«. Tegoż samego dnia wsiadł do wagonu, a Plichta rzekł doń na odjezdnem: Tylko zakończ teraz stanowczo! To się wlecze zbyt długo. Bądź tylko odważny i pomów z panną Adelą, a bodajem połknął rozpalony do czerwoności trybuszon, jak mi za tę radę nie podziękujesz!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Bąkowski.