Pollyanna/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. ok. 1932
Druk Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Juszkiewicz
Tytuł orygin. Pollyanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.
Czerwona róża.

Mniej więcej w tydzień po wizycie Pollyanny u pana Pendltona odbyło się następne zebranie Towarzystwa dobroczynności. Dzień był wietrzny i dżdżysty, a kiedy Mateusz koło godziny trzeciej po południu odwiózł pannę Polly z posiedzenia do domu, Pollyanna, zobaczywszy ją, wydała okrzyk zachwytu.
Panna Polly była lekko zaróżowiona, a włosy, potargane przez wilgotny wiatr, potworzyły ładne loki w tych wszystkich miejscach, gdzie się szpilki rozluźniły.
Pollyanna nigdy jeszcze nie widziała swej ciotki taką.
— O, ciocia też ma, też ma! — wołała radośnie, skacząc wokoło panny Polly, która wchodziła do salonu.
— Co mam, ty nieznośna dziewczyno?
Lecz Pollyanna wciąż skakała dokoła.
— Nigdy się nie spodziewałam i nigdy tego nie widziałam! Ach! To naprawdę ładnie wygląda!
— Pollyanno! Co to znaczy? — pytała panna Polly, pośpiesznie zdejmując kapelusz, aby poprawić rozwichrzone włosy.
— Nie, nie, ja proszę... ciociu! — głos Pollyanny z wesołego stał się błagalny. — Nie trzeba! Ja właśnie o nich mówię, o tych ślicznych lokach! Jakie one cudne!
— Głupstwa mówisz — niecierpliwie zawołała panna Polly. — Powiedz mi lepiej, coś ty sobie myślała, idąc na zebranie Towarzystwa dobroczynności i prosząc w tak niedorzeczny sposób o tego małego żebraka?
— To nie głupstwo — mówiła Pollyanna, pozostawiając bez odpowiedzi pytanie ciotki. — Ciocia nie ma pojęcia, jaka jest teraz ładna! — Ach, ciociu, proszę mi pozwolić uczesać się, jak to robiłam z panią Smith, i przypiąć do włosów kwiat! Takbym chciała widzieć, jakby to wyglądało!
— Pollyanno!
Panna Polly mówiła głosem suchym, bardziej może suchym tym razem, gdyż nie chciała zdradzić pewnej radości, którą jej sprawiły słowa Pollyanny! Bo kogóż wogóle interesowały jej włosy? kto chciał widzieć ją piękną?
— Pollyanno, nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie. Dlaczego w tak niedorzeczny sposób zwróciłaś się do pań o tego chłopca?
— Wiem, ciociu, że było to niedorzeczne, ale nie myślałam tak, dopóki nie przekonałam się, że one wolą widzieć swoje nazwiska wydrukowane na papierze, niż wychowywać tego chłopca! Napisałam więc do moich pań: może one coś zrobią! Przecież od nich Dżimmi jest daleko! A teraz, czy mogę ciocię uczesać?
Panna Polly przesunęła ręką po twarzy; czuła, że ogarnia ją znane jej, od czasu przybycia Pollyanny uczucie niemocy.
— Ależ Pollyanno. Gdy te panie opowiedziały mi dziś, jak wtedy postąpiłaś, wstyd mi było za ciebie! Spodziewałam się, że...
Lecz Pollyanna, skacząc znów dokoła ciotki, zawołała:
— Ciocia nie zabroniła mi uczesać się! Kto milczy, ten się zgadza... Tak, jak wtedy było z tą galaretką dla pana Pendltona! A teraz proszę zaczekać... zaraz przyniosę grzebień.
I wybiegła z pokoju.
— Ależ, Pollyanno, Pollyanno — protestowała ciotka, idąc bezwiednie za siostrzenicą do jej pokoju na pierwsze piętro.
— Ach, ciocia nawet przyszła do mnie — wołała dziewczynka, witając ciotkę na progu swego pokoju. — Tak będzie lepiej... już mam grzebień... proszę siadać... o, jak to będzie wspaniale!
— Ależ Pollyanno, ja...
Panna Polly nie dokończyła zdania, bo ku wielkiemu swemu zdziwieniu zobaczyła, że siedzi już na małem krzesełku przed lustrem, a na włosach poczuła niecierpliwe, lecz wprawne paluszki Pollyanny.
— Jakie śliczne ciocia ma włosy! I jakie gęste! Uczeszę je tak ładnie, że wszyscy będą podziwiali!
— Pollyanno — mówiła tymczasem stłumionym głosem panna Polly. — Wogóle nie rozumiem, dlaczego pozwalam ci robić te wszystkie głupstwa!
— Przecież cioci będzie przyjemnie, kiedy wszyscy będą na ciocię patrzyli z zachwytem. Ja sama tak lubię patrzeć na wszystko piękne!
— Ależ...
— Często czesałam moje panie z dobroczynności, ale żadna z nich nie miała tak pięknych i obfitych włosów, jak ciocia! Ach, mam jeden pomysł, ale teraz nie powiem... to sekret... Widzi ciocia, że już prawie skończyłam! A teraz muszę na chwilkę wyjść z pokoju; tylko niech ciocia mi obieca, że się stąd nie poruszy i że nie będzie podglądała! Dobrze?
I wybiegła z pokoju.
Panna Polly nic nie odpowiedziała, ale postanowiła natychmiast zmienić niedorzeczne dzieło paluszków siostrzenicy na zwykłe uczesanie. Zamiast tego jednak, bezwiednie spojrzała do lustra i to, co zobaczyła, wywołało lekki rumieniec na jej twarzy, a gdy poczuła, że się rumieni, zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Zobaczyła w lustrze twarz, aczkolwiek niebardzo młodą, lecz ożywioną, zobaczyła różowe policzki, świecące się oczy i piękne czarne włosy, które, nieco wilgotne jeszcze, tworzyły pod wpływem czarodziejskich paluszków Pollyanny prześliczne loki.
Panna Polly była tak zaskoczona zmianą swego wyglądu, że zapomniała zupełnie o postanowieniu zmienienia uczesania jeszcze przed powrotem Pollyanny, gdy poczuła, że zawiązywano jej oczy.
— Pollyanno, Pollyanno, co ty znów robisz? — zawołała.
W odpowiedzi usłyszała dźwięczny śmiech dziewczynki.
— Właśnie to, czego nie chcę, żeby ciocia teraz widziała. A ponieważ bałam się, że ciocia jednak zobaczy za wcześnie, więc zawiązałam jej oczy. Chwileczkę tylko proszę się nie ruszać, a zobaczy ciocia wszystko!
— Ależ, dziecko moje, proszę natychmiast rozwiązać i zdjąć z oczu chusteczkę! Co ty robisz? — dodała, czując, że coś miękkiego i delikatnego spadło na jej ramiona.
Pollyanna wciąż śmiała się radośnie. Drżącemi rączkami zarzuciła teraz na ramiona ciotki szal koronkowy, śliczny, chociaż pachnący lawendą i zlekka pożółkły od długich lat spoczynku.
Kilka dni temu Pollyanna przypadkowo odkryła ten szal w jednym z kufrów na strychu, podczas gdy Nansy przekładała rzeczy, a dziś przyszło jej na myśl ubrać w niego ciotkę.
Następnie, wziąwszy pannę Polly za rękę, przeprowadziła ją, wciąż jeszcze z zawiązanemi oczami na werandę, gdzie widziała rozkwitłą czerwoną różę.
— Co ty robisz, Pollyanno? Dokąd mnie prowadzisz? — wołała, sprzeciwiając się panna Polly — ja nie chcę...
— Tylko na werandę, ciociu! W mgnieniu oka wszystko będzie skończone — odpowiedziała Pollyanna, zrywając różę i wkładając ją we włosy ciotki.
— Już! — zawołała wreszcie, zdejmując chusteczkę z oczu panny Polly. — A teraz niech mi ciocia powie, czy nieładnie ją wystroiłam?
Panna Polly przez chwilę patrzała na siebie, potem spojrzała dookoła, lecz nagle wydała okrzyk przerażenia i pośpiesznie cofnęła się do pokoju. Zdziwiona Pollyanna skierowała wzrok w tę stronę i zobaczyła na ulicy konia i powóz. Oczywiście natychmiast poznała człowieka, który trzymał lejce i zawołała uprzejmie:
— Panie doktorze! Panie doktorze Chilton, czy przypadkiem nie mnie pan szuka?
— Właśnie ciebie! Zechcesz może zejść!
A tymczasem w sypialnym pokoju panna Polly, czerwona z gniewu, wyciągała szpilki, przytrzymujące szal.
— Jak mogłaś, Pollyanno — mówiła z wyrzutem w głosie. — I pomyśl tylko, że mnie w tem przebraniu widziano!
Pollyanna stanęła zmieszana.
— Przecież ciocia wyglądała tak pięknie, tak naprawdę pięknie!
— Pięknie! — powtórzyła z pogardą panna Polly, odrzucając na krzesło szal i zaczęła przyprowadzać „do porządku“ uczesanie.
— O ciociu, proszę... Niech ciocia tak zostawi.
— Zostawić tak, jak jest? — odparła panna Polly z oburzeniem — nie, moje dziecko, przenigdy!
I w mgnieniu oka znikło arcydzieło paluszków Pollyanny!
— Ach, jaka szkoda! Ciocia była taka ładna! — mówiła prawie ze łzami w oczach Pollyanna, wychodząc z pokoju.
Doktór czekał na nią w powozie.
— Zapisałem choremu lekarstwo i przyjechałem po nie — rzekł, uśmiechając się. — Jedziemy?
— Pan pewnie ma na myśli receptę do apteki! O, ja to umiem! Dawniej często przynosiłam z apteki lekarstwa dla pań z dobroczynności!
Doktór znów się uśmiechnął.
— Tymczasem chodzi o pana Pendltona, który chciałby cię dziś widzieć, a ponieważ deszcz przestał padać, więc przyjechałem po ciebie. Czy zechcesz pojechać? Odwiozę cię zpowrotem przed szóstą.
— Bardzo chętnie, proszę pana — odpowiedziała Pollyanna — tylko muszę wpierw otrzymać pozwolenie cioci Polly.
Za chwilę wybiegła z kapeluszem w ręce, lecz minkę miała poważną, prawie smutną.
— Naturalnie, ciocia pozwoliła — zaczął rozmowę doktór, gdy powóz ruszył.
— Owszem — westchnęła Pollyanna — boję się, że nawet jest zadowolona z tego, że wyszłam z domu!
— A to dlaczego?
Pollyanna westchnęła powtórnie.
— Myślę, że nie chciała widzieć mnie przy sobie. Powiedziała nawet: „no idź już sobie, idź! Chciałabym, żebyś już była daleko!“
Doktór uśmiechnął się zlekka, lecz nic nie powiedział. Zdawało się, że się nad czemś głęboko zamyślił i dopiero po chwili spytał:
— Czy to twoja ciocia była z tobą na werandzie?
Pollyanna znów ciężko westchnęła.
— Tak i właśnie od tego się zaczęło! Ubrałam ją w bardzo piękny koronkowy szal, zrobiłam ładne uczesanie, włożyłam różę we włosy! Wyglądała tak pięknie! Czy pan doktór widział, jak pięknie wyglądała?
Ale doktór odpowiedział dopiero po pewnej chwili.
— Tak, Pollyanno, wyglądała pięknie!
— Naprawdę? Ach, jak się cieszę — zawołała uszczęśliwiona dziewczynka — powiem jej to po powrocie!
Lecz ku wielkiemu jej zdziwieniu doktór natychmiast zawołał:
— Boże uchowaj, Pollyanno! Proszę cię, nie rób tego!
— A dlaczego, panie doktorze? Myślałam, że byłoby panu przyjemnie...
— Ale jej mogłoby być nieprzyjemnie! — przerwał doktór.
Pollyanna zamyśliła się.
— Możliwe — powiedziała po chwili. — Teraz domyślam się, że uciekła do pokoju tak prędko dlatego, że zobaczyła pana. A potem była strasznie rozgniewana, że ją widziano w tem przebraniu!
— Spodziewam się! — powiedział doktór.
— Jednak nie rozumiem dlaczego — nie mogła się uspokoić Pollyanna — wyglądała przecież tak pięknie!
Doktór Chilton nie odpowiedział i nie mówił już nic aż do końca drogi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Władysław Juszkiewicz.