Gdy gończe wiosny tropią zimy ślady,
Gdy młode słońce cieniuje dąbrowy,
Kiedy napełnia i gaje i sady
Szept świeżych liści i dżdżów szmer perłowy,
Kiedy się słowik miłośnie rozmarzy,
I w śpiewie imię Ityla podzwania,
I trackich statków wspomina żeglarzy,
I długą, niemą tęsknotę czekania, —
Przybądź ty wtedy z napiętym swym łukiem,
Dziewico piękna, co świt krzeszesz z nocy!
Przybądź z wichrami i z rzek wielkich hukiem,
Z szumem wód rwących w swej ukaż się mocy!
O, ty najszybsza, śpiesz wiązać sandały
Na blask i białość i chyżość twej nogi,
Bo drży już zachód, i wschód płonie biały,
W koło rozstajnej dnia i nocy drogi!
A gdzież ją znajdziem? Jak mamy ją witać?
Jak jej kolana objęciem otoczyć?
O, gdyby serce jak żar mogło chwytać,
Jak płomień w górę, jak zdrój ku niej skoczyć!
Bo ta, co gaśnie jasność i co pała,
Jest jako szata, co lgnie do jej ciała,
A tchy południa i zachodu chyże,
Są jej, jak pieśni grających na lirze.
Niema już zimy, ni słot, ni zniszczenia!
Przeszła już pora i śmierci i winy,
I dni mdlejących i tryumfu cienia,
I długich tęsknic samotnej dziewczyny...
Wspomnienie smutków czas uniósł skrzydlaty,
Zabite mrozy, poczęte są kwiaty,
A tam, gdzie ptasząt kryjówka miłosna,
Pączek po pączku rozwija się wiosna.
Trzcina swe puchy otrząsa w strumienie
Przechodnia stopę wikła bujna łąka,
Żarzą się życia młodego płomienie
Z liścia na kwiecie i na owoc z pąka.
I liść i owoc od złota aż płonie,
I kłosy szumią srebrzyściej niż lira,
A u stóp dębu w zielonej koronie,
Depcze żołędzie kopyto satyra...
I Pan w południe, i Bachus w noc ciemną,
Szybsi niż kozłów pierzchliwe gromady,
Tańczą, rozkoszą przejmując tajemną
I Bassarydy i leśne Menady...
Jako uśmiechem usta rozchylone,
Tak się śmiejący na drzewie liść kłoni,
To ukazując, to kryjąc w zasłonę
Schowaną Nimfę i bożka w pogoni...
Z włosem bachantki splątanym bezładnie,
Bluszcz na brew spada i słoni jej oko,
Dziki winograd osuwa się zdradnie,
I pierś obnaża dyszącą głęboko,
I społem w skręty zielone ujmuje
Łanię, co pierzcha, i łowca, co szczuje.