Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część II/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Poeta i świat
Część Część II
Rozdział VIII
Pochodzenie Poeta i świat
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Życie.

Lutni moja, ty ze mną, bo twe wdzięczne struny
Cieszą umysł strapiony.
A troski nie uspione
Prędkim wiatrom podają na morze Czerwone!
Kochanowski, Ks. II. VII.

Nie będę wam opisywał kilku dni szczęśliwych pierwiosnku życia Marji i Gustawa. Nie były one jeszcze takie, jak im się wydały z daleka: ciężyło wspomnienie gniewu rodziców, przekleństwa ojca; zamknięci sami z sobą wyczerpawszy rozkosze, pieszczoty, rozmowy, spojrzeli po kilku dniach w jasną przyszłość i zobaczyli ją szarą, długą, smutną. Marja dla siebie widziała w niej jeszcze tysiące odmian, zatrudnień, uczuć, dom, dzieci, cały świat kobiecy. — Ale poeta, biedny poeta! uczuł okropny mróz na sercu i z rozbijającym się urokiem miłości, która schodziła z nasyceniem, ujrzał po kilku dniach w Marji już nie anioła, lecz prostą kobietę, piękną, przywiązaną do niego namiętnie, ale poziomych uczuć i myśli. Smutny spuścił głowę, widząc jak się oszukał, i jak, co się pod maską miłości wydawało aniołem, było tylko człowiekiem. Marja po ziemsku przyjmowała poetyczne jego zapały, miłość jego eteryczną przyjmowała nie rozumiejąc i nie pojmując jego charakteru, nie mogąc często pojąć myśli, z zimnem posłuszeństwem słuchała tylko biernie słów jego, przyjmowała cześć, która ją otaczała, i rozumiała, że tak być powinno, nie wiedząc dlaczego. Często pokazywała się między nimi ogromna różnica charakteru i upodobań: kiedy Gustaw chciał błądzić po księżycu, słuchać słowika i dumać z nią na przechadzce, ona przypominała mu godzinę wieczerzy lub spoczynku, rozbijając jego myśli niebieskie i złudzenia swojemi ziemskiemi prawdami, swoją ziemską, zimną rzeczywistością. Kiedy jej mówił o dawnej dziecinnej miłości, ona mówiła, że woli teraźniejszą; często wśród dumań poety, przybiegała go rozerwać drobnostką jaką domową, często gdy głośno marzył o świecie i niebie, przerywała rozmową o sukience, o spodziewanych dzieciach, o jedzeniu i t. p. To prędko przekonało Gustawa, że poeta chcący zostać poetą na zawsze, nie powinien się pętać w małżeństwo, kochać tylko z daleka, tylko na krótko, żeby nasycenie i zbliżenie do rzeczywistego, materjalnego życia, nie zabiło jego najdroższych urojeń. Przekonał się biedny, że niema aniołów na ziemi, chociaż ich skrzydła przyprawia czasem ludziom chwila miłości, chwila odurzenia, w której nikną wszystkie wady ludzkie, oświecone zapałem: przekonał się, że szczęście poety zawsze w dumaniu i nadziei, nigdy w dotykalnej rzeczywistości szukać nie powinno.
Lecz te uwagi przyszły za późno, bo już ciężar materjalnego życia całem swojem nieznośnem brzemieniem zwalił się na niego, i wprędce Marja jego dzieciństwa, Marja jego ulubiona, stała się pospolitą Marysią z kluczami u pasa, w czepeczku nocnym i przydeptanych trzewiczkach. A te rozkosze z daleka tak błyszczące, długie, prędko spowszedniały i wybladły.
— Więc marzenia nas zwodzą? więc szczęście jest tylko w marzeniu? — pytał sam siebie Gustaw, — więc rzeczywistość, którą kupujem na wiarę marzenia, zawsze nas oszukuje? Nie — odpowiedział sam sobie — marzenia w tem tylko nas zwodzą, że nam pokazują długiem to, co tylko trwa chwilę. I taki jest zwykły chód szczęścia... długie marzenie, krótka chwila rzeczywistości, a potem wieki wspomnień i żalu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.