Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


4. Miłość. Rozpacz.

— No, daléj mój gościu: elegię na takt szalonego alegretta! Pereant qui crastina curant! krzyknie Gerwid, a ja wystałem z krzesła, i przechadzając się po pokoju, rzekłem:
— Cha! niechże i tak będzie, z resztą nie może być inaczéj, bo się czuję pijanym. Więc jestem w szkołach Wojewódzkich, nie prawdaż? Zawcześnie na świat przybyłem i wszystko w mém życiu przedwcześnie poczynałem i kończyłem. Bah! otóż w szesnastym roku życia, kończąc szkoły, pokochałem się na zabój w najpiękniejszéj pannie, jaka wówczas istniała na świecie, powiadam ci na świecie, a nie w mieście, w obwodzie, w województwie, w królestwie lub na ziemi. Polki słyną z piękności, ta górowała nad najpiękniejszemi, jak owa Kalipso nad swemi nimfami. Wysoka, wysmukła, włosy blond, ale bałwaniące się i aż do stóp! W oczach safir, puszcza i lew! na alabastrowych licach życie, uśmiech i duma, usta zaś... Boże! czemuż mi je dała raz skosztować? a czemuż potém wyrzekły: zuchwałe popsute dziecko! Ale to wiedziała, że już do niéj należę na wieki, i tego chciała, żebym do niéj należał na wieki, i żeby z mego serca płonął dla niéj ogień westalski, nawet kiedy ona będzie żoną innego, matką dzieci innego....... Skrzydlaty Gerwidzie czyś ty kochał?
— Jestem starym kawalerem moja duszko, odpowie Gerwid z westchnieniem.
— Więc kochałeś i nie zapomniałeś, żeś kochał. Kochałeś, byłeś zawiedzionym i dla tegoś się nie ożenił, i dla tego wiesz żeś kochał. Żonaci czestokroć zapominają, że kochali. Dzieci, są to kliny, które miłość do kobiety wybijają mężczyźnie z serca. Tak mówię, bo jestem pijanym, wściekłym, bo kocham Malwinę do dziś dnia, bo nie jestem jéj mężem. Ach! i ona mnie kochać musiała, bo mi dała ukraść ten całus, mnie cokolwiek młódszemu od niéj, bo mi powierzyła tajemnicę tego całusa, nie lękając się żebym ją zdradził, pomimo tortur, które mi potém prawie swywolnie zadawała, może umyślnie, by się paść widokiem męczarni moich. Nie! nie dla tego! umyślnie na to, by się roskoszowała widokiem mocy méj duszy. A potém, w chwili gdy miała pójść za niego, za tego co się mienił być przyjacielem moim.... wiesz co się stało skrzydlaty Gerwidzie, co siedzisz jak Pitia na swym trójnogu i wlepiasz we mnie ślepie, drgając twarzą, jak stary zając; wiesz co się potém stało? Otóż nie powiem ci jeszcze nic z tego, aż zapalisz przedemną dwie trociczki, aż się zbydlę twoim tleniem jak cztery..... Do tysiąca rac kongrewskich i batalionów! słuchaj! Z uniwersytetu wysłała mnie do wojska, na wojnę, aby mogła pójść za niego, co stchórzył i pozostał w domu. Ale był hrabią, i bogatym, i wyrosłym, dużym.... Ja nic o tém nie wiedziałem, ale powiadam ci nic! Zgiełk, wrzawa, marsz, kontrmarsz, bitwa, paf! leżę na ziemi z zdruzgotaną kością u nogi. Szpital, operacya, tyfus. Rekonwalescencya po lazaretach rozumie się. Żadnej wiadomości ani z domu, ani od Malwiny. Szpital w Montpellier. O! dobrzy lekarze! Co począć z sobą? Dyable! na medycynę chodzić, naturalnie. Półpiąta roku pracy, a żadnéj wiadomości z tamtąd. Chiński mur Dobrodzieju! Z beretem doktorskim na głowie, z próżnią w kieszeni, daléj do mieściny Delfinatu na praktykę. Żadnego tam człowieka, tylko jeden: Benjamin Elleviou, nieszczęśliwy, miły, słabowity i tęskny, sam nie wie do czego, na honor sam nie wie do czego, do kobiety, któréj nigdy nie widział oczyma ciała, tylko oczyma duszy widzi co noc we śnie. Tak mi się zwierzył nareszcie, i utrzymuje, że tak pięknéj kobiety nie ma na świecie. Cha! Benjaminie Elleviou! pokaże ci piękniejszą, niż twego urojenia płód. Miniaturę méj Malwiny zawsze na piersiach nosiłem. Spojrzyj na ten obraz! On krzyczy, to ona! to ona, snów moich wcielenie! Pada, omdlewa, konwulsyi dostaje. On pyta: gdzie ona? „W Polsce, jeśli żyje; lecz może nie żyje, bo od lat pięciu, gdy księżyc w pełni, ona mnie się ukazuje z Ignasiem, z Edwigerem, z Swidwą, a nawet z Panem Andrzejem, po stan w kuntuszu.“ On krzyknie; „pisz do nich!“ „Ileż razy pisałem, nigdy żadnéj odpowiedzi.“ „Pisz! list prześlę pocztą, odpowiedź będzie niezawodnie, jeśli choć kto z twoich przy życiu pozostał.“ Piszę i otrzymuję odpowiedź. Gerwidzie! jeszcze dwie trociczki tu przedemną! Tak jest! ona umarła na chwilę przed ślubem, w sukni ślubnéj, jaką się przedstawiała mnie w snojawie i Benjaminowi we snach. Benjamin uszczęśliwiony wkrótce potém umiera, mówiąc, że na księżycu spotka się z Malwiną. Mnie obwiniają o przyczynę jego śmierci, unikają mnie jak wampira. Ja sam myślę, że jestem wampirem, albo przynajmniéj aniołem śmierci. Bieda! głód, tak, głód ojcze Gerwidzie, głód w Delfinacie, pomiędzy cudzoziemcami, którzy pragną żebym sobie poszedł precz, bom zabił dobrego Benjamina. Zawlokłem się na grób jego w nocy, i tam Panie! nie wiem czy z rozpaczy, czy z głodu — umarłem. Teraz tu jestem, i szukam tych wszystkich, co umarli i których ja kocham. Muszą tu być Gerwidzie, wskaż mi do nich drogę, boś ty czarnoksiężnik i wiedzieć musisz wszystko co się u was dzieje, kiedy ci znane tajniki odległéj planety ziemskiéj. Ach! zlituj się! gdzie moja miniatura? gdzie Malwina?
Wycieńczony padłem na krzesło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.