Podróż poślubna (Lord Lister)/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Podróż poślubna
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.01.1938
Druk drukarnia Wydawnictwa „Republika”, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Sobowtór

Na pokładzie „Rotterdamu“, dużego transatlantyckiego okrętu znajdowało się wielu pasażerów. Był wieczór. Okręt opuścił port w Hawrze i pasażerowie którzy wsiedli na pokład jeszcze w Holandji, Belgii i Niemczech, spali już oddawna.
Nazajutrz rano chłód panujący na wybrzeżu francuskim ustąpił miejsca łagodniejszemu klimatowi brzegów Hiszpanii. Ciepłe promienie słoneczne wywabiły na pokład zaspanych pasażerów.
Młody człowiek, w eleganckim granatowym marynarskim ubraniu i sportowej czapce, leżał rozciągnięty wygodnie na leżaku. Podniósł oczy z nad książki i spojrzał w kierunku pary, wychylającej się za burtę.
— Ciekaw jestem, kim jest dama, rozmawiająca w chwili obecnej z Edwardem?
Przez chwilę obserwował ich z zaciekawieniem. Był niemile ździwiony, że jego przyjaciel nie woła go do siebie, choć stoi tak bliziutko jego leżaka.
— Sapristi! — rzekł do siebie — Mój przyjaciel dał tym samym dowód złego gustu. Wulgarność tej kobiety aż rzuca się w oczy, pomimo diamentów, które obnosi w sposób zbyt ostentacyjny! Nawet paryskie toalety nie mogą nadać jej pozorów kobiety światowej. Jest w tym coś niezwykłego. Że to nie żadna awanturnica, świadczą jej trochę niezręczne maniery. Wygląda na ex-szwaczkę, która otrzymała majątek i kosztowności w darze od jednego ze swych amantów. Przyznaję, że podziwiam gust Edwarda....
Znów pogrążył się w lekturze książki. Po przeczytaniu następnego rozdziału spostrzegł, że niezwykła para stoi jeszcze w tym samym miejscu. Mężczyzna otoczył ramieniem kibić swej towarzyszki, szepcząc jej do ucha czułe słówka.
— Goddam! — zaklął młody człowiek, zamykając książkę. — Nic nie rozumiem z tej historii! Edward oszalał niewątpliwie!
Kobieta musiała zauważyć, że jest przedmiotem obserwacji. Ujęła towarzysza pod ramię. Oboje oddalili się.
Młody człowiek wstał, położył książkę na leżaku i skierował się w stronę palarni. Nagle cofnął się od progu: ujrzał tuż obok siebie swego przyjaciela, którego widział przed sekundą na pokładzie z damą. Przyjaciel wygodnie zagłębiony w fotelu ćmił papieros?. i czytał „Figara“.
Przetarł ze zdumienia oczy — Przyjaciel zamiast granatowej marynarki, którą nosił na pokładzie, miał na sobie szare angielskie ubranie.
— To ty, Charley? — rzekł witając młodego człowieka — Czemu patrzysz na mnie tak dziwnie? Czy się coś stało niezwykłego?
— Istotnie — odparł zagadnięty. — Zdarzyło mi się coś zupełnie niebywałego. W tej chwili widziałem cię na pokładzie w granatowej marynarce, w towarzystwie kobiety, która mi bynajmniej nie przy padła do gustu. Szeptaliście sobie czułe słówka, aż tu w minutę po tym widzę cię w palarni, w innym ubraniu, palącego spokojnie papierosa.
— Czy nie wypiłeś zbyt wiele porto? — zaśmiał się przyjaciel. A może jesteś chory, Charley? Nie spacerowałem z całą pewnością z żadną damą, ani też nie mam wśród mych ubrań granatowej marynarki. Siedzę tu przeszło od godziny i czekam na ciebie.
— To niemożliwe — odparł Charley — Nie piłem ani porto, ani żadnego innego trunku. Nie przypuszczam, aby herbata mogła do tego stopnia zmącić moje zmysły. W ciągu prawie godziny nie spuszczałem z ciebie wzroku. Stałeś w towarzystwie jakiejś damy, nie dalej niż dwa metry ode mnie....
— Steward! — zawołał przyjaciel zamiast odpowiedzi.
— Co pan rozkaże, sir?
— Ten pan — odparł mężczyzna, siedzący w fotelu — twierdzi, że widział mnie przed chwilą na pokładzie. Proszę mu powiedzieć, jak długo jestem w palarni?
— Od godziny, sir!
— Od godziny? — zapytał Charley zdumiony — Z trudem przyjdzie mi w to uwierzyć. Jakieś duchy spłatały mi widocznie figla.
— Panowie wybaczą — odparł steward — Słyszałem rozmowę panów: obydwaj macie słuszność. Na pokładzie znajduje się jakiś pan z panią. Jegomość ten jest uderzająco podobny do pana. Możnaby wziąć obu za bliźnięta, lub raczej wziąć jednego za sobowtóra drugiego.
— Ciekawe — rzekł lord Lister — Teraz poczynam rozumieć wszystko. Posiadam więc tu swego bliźniaka! Sapristi, obawiam się, że z tego powodu wynikną dla mnie tysiączne komplikacje. Jak się ten pan nazywa?
— Na liście gości figuruje jako Otto Müller, rentier, podróżujący ze swą małżonką. Mam wrażenie, że jest to ich podróż poślubna.
— Ejże, zaśmiał się Tajemniczy Nieznajomy. — Mógłbym przez omyłkę odegrać rolę młodego małżonka!
— O, nie — odparł Charley — Nie przypadłoby ci to do smaku. Młoda małżonka wygląda bardzo nie ciekawie; przypomina tłustą głupią gęś. Radziłbym nawet, abyś włożył jakiś znak, odróżniający cię od prawdziwego małżonka, naprzykład czerwony krawat, lub coś w tym rodzaju. Należy być bardzo ostrożnym, aby nie zaszła pomyłka. Może się zdarzyć, że pewnego dnia młoda dama rzuci ci się na szyję. Założę się, że pożałujesz swego podobieństwa!
— Zapowiada się dość ciekawie...
— Idę na pokład, aby móc obserwować dalej twego bliźniaka.
Dwaj mężczyźni wyszli z palarni i udali się na pokład.
Człowiek w granatowej marynarce — Otto Müller przechadzał się ze swą żoną.
Przerażenie odbiło się na twarzy kobiety na widok mijających ją mężczyzn. W chwilę potem wybuchnęła wesołym śmiechem. Mężczyźni obrzucili się zdumionym spojrzeniem.
Człowiek w granatowej marynarce wyciągnął urękawiczoną dłoń do starszego z mężczyzn i rzekł:
— Wspaniale, lordzie Lister, że spotykamy się wreszcie po upływie trzech lat. Zlituj się pan na miłość Boga i włóż jakiś znak odróżniający! Niechaj on będzie wyraźniejszy niż wówczas w Ostendzie, kiedy nasze podobieństwo doprowadziło do tylu nieporozumień!
Lord Lister zaśmiał się.
— Okres ten był najmilszym w moim życiu. Wasza książęca mość.
— Pst!... — przerwał Otto Müller — Podróżuję incognito.
Rzucił znaczące spojrzenie w stronę kobiety.
Lord Lister czyli Raffles, odpowiedział mu pełnym zrozumienia uśmiechem.
— Zapisałem się na listę pasażerów jako Otto Müller, rentier. Zechce mnie więc pan nie tytułować Waszą Wysokością, lecz nazywać mnie zwyczajnie panem Müllerem.
— Zastosuję się do tego życzenia, tym chętniej, że nazwisko Müller nie jest trudne do zapamiętania. Przy okazji chciałbym poprosić pana o zapamiętanie również i mego nazwiska. Ja również podróżuję incognito i nazywam się Schmidt.
— Czy ściga pan kogoś?
— Tak jest — odparł Raffles — Jestem na tropie niegodnego bandyty, który w sposób bezwstydny nadużywa mego nazwiska.
— Rozumiem pana. Jest to tym przykrzejsze, że człowiek ten prawdopodobnie nie jest pańskim krewnym.
— Oczywiście, że nie — odparł lord Lister z uśmiechem — Wasza Wysokość... to jest, chciałem powiedzieć panie Müller, ma pan najzupełniejszą rację. Proszę mi pozwolić przedstawić mego przyjaciela: Charley Brand z Paryża.
Wszyscy czworo poczęli się przechadzać po pomoście spacerowym. Na widok uderzającego podobieństwa pomiędzy panem Müllerem i panem Schmidttem pasażerowie stawali ze zdumienia.
Następnego dnia okręt zawinął do Lizbony. Wszyscy wylegli do miasta, aby zwiedzić jego osobliwości. Ogólne zainteresowanie wzbudzały grobowce królewskie. Trudno było oprzeć się dziwnemu wrażeniu na widok zwłok don Pedra i jego syna. Dozorca bez cienia zakłopotania opowiadał drastyczne szczegóły z życia króla oraz przebieg zamachu, który pociągnął za sobą jego śmierć.
Z uczuciem ulgi pasażerowie wrócili z powrotem na statek. Część z nich straciła nawet ochotę do jedzenia. W chwilę po wyruszeniu okrętu dogoniła go motorówka portugalskiej poczty. Wiozła ważne depesze do kogoś znajdującego się na pokładzie.
— List express dla pana Müllera! — odezwał się głos oficera. — Pan Müller niech się zgłosi!
Po niejakimś czasie zjawił się Müller, który akurat znajdował się wraz ze swą żoną w innej części statku.
Okręt posuwał się w kierunku Neapolu.
Podczas gdy Otto Müller odczytywał swój list, lord Lister i Charley Brand w ustronnym kąciku palili papierosy.
— Zejdziemy na ląd w Neapolu — rzekł lord Lister do Charleya Branda — Mam zamiar spędzić zimę w Rzymie.
— Każde miasto będzie mi milsze niż Londyn — odparł sekretarz — Niewiele brakowało, abyśmy zostali zaaresztowani przed samym naszym wyjazdem. Inspektor Baxter staje się coraz bardziej przebiegły.
— Przesada — odparł lord Lister — Moim zdaniem staje się z dnia na dzień głupszy. Jego niezręczny sposób działania, gdy wystarczyło wyciągnąć tylko rękę, aby mnie schwytać, nie wskazuje bynajmniej na wydoskonalenie się sprawności jego władz umysłowych. Obawiam się jednak, że na pokładzie tego okrętu znajduje się ktoś stokroć groźniejszy od Baxtera jest nim detektyw Margott. Musi on prawdopodobnie mieć kogoś na oku. Nie spodziewa się jednak, że jestem na okręcie.
— Na Boga — westchnął Charley — Zaczynam mieć zlekka dosyć tej wiecznej ucieczki przed detektywami. Powiedz mi wreszcie, aby raz już z tym skończyć, co to za człowiek ten Otto Müller?
Raffles uśmiechnął się rozbawiony.
— To jeden z najmniej poważnych ludzi na świecie. Jest władcą niewielkiego księstwa, którym rządzi w sposób absolutny. Poznałem go w Ostendzie. Byliśmy wówczas dobrymi przyjaciółmi i stanowiliśmy przedmiot ogólnego zainteresowania. Dzięki naszemu uderzającemu podobieństwu wydarzał się cały szereg najdziwaczniejszych pomyłek. Usposobienie nasze różni się jednak zasadniczo.
— Kim może być owa dama, — zapytał Charley Brand — Którą podaje za swą żonę?
— Ona? — odparł Raffles, wzruszając ramionami — Moim zdaniem jakaś krawcowa, którą książę jest chwilowo zajęty. Drogi Charley, ludzie w tym wieku co ja i książę radują swych bliźnich dziwacznymi wyskokami.
W tej chwili zbliżył się do nich steward:
— Bardzo przepraszam, że przeszkadzam. Pan Otto Müller zapytuje, czy pan Charley Schmidt zechce go odwiedzić w jego kabinie. Ma mu coś bardzo ważnego do powiedzenia.
Raffles podniósł się i wyszedł ze stewardem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.