Przejdź do zawartości

Podania i baśni ludu w Mazowszu (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)/Przypisy do Sobotniej Góry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Roman Zmorski
Tytuł Podania i baśni ludu w Mazowszu
Podtytuł (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)
Data wyd. 1852
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Wrocław
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Przypisy do Sobotniéj Góry.

Na czele niniejszéj powieści położyłem nazwę: podanie, — jak bądź ma ona wszelkie cechy baśni: baśń bowiem jest tu podrzędna i dowolnie odmienić się dającą stroną, właściwą zaś treść stanowi podanie o Sobotniéj — Górze, w sobie zupełne i od biegu osnowanéj na niém baśni niezależne.
Podanie to, jak jest jedném z najpiękniejszych, tak może będzie i jedyném sięgajacém w podobnie głębokie tradycyjne czasy. — Odnosi się ono do owéj tajemniczéj epoki, która, damy li wiarę świadectwom Ludu, miała mu kiedyś przyświécać na ziemi, — a którą wielki wieszcz nasz tak zwięźle i cudnie skréślił niewielą temi słowy:

„Ależ bo w ów czas, ziemio staroświecka
Dzisiejsze dziwy dziwami nie były:
Grały widomie niewidome siły,
I pilnowały człowieka jak dziecka,
W powietrzu, w drzewach, w kamieniu, pod wodą,
Krewne spół-czucie ludzie znajdowali;
Bo nie gardzili na ów czas przyrodą;
Bo ją jak matkę znali i kochali.” —

Pomiędzy Ludem naszym utrzymuje się głucha wieść, a raczéj niesformufowana wiara, że stan podobny istniał kiedyś; żeniąc je z dzisiejszemi wyobrażeniami swemi, powiada wieśniak, że było to: kiedy jeszcze ludzie byli w raju, lub: za czasów pana Jezusa. Jak taka wiara była powszechną kiedyś i głęboko w Lud wsiąkłą, znajdujemy dowody co krok w pieśniach i powieściach jego. Owe kukułki wieszcze i sokoły, — owe jaskułki i gołębie posłańcami ludziom służące, — owe zwierzęta rozmawiające i mieszające się w sprawy ludzkie, — — nie są to wszystko fantastyczne wyobraźni utwory; owo przemawianie do nich tak naiwne w pieśniach, nie jest wcale allegoryą ani poetycznym zwrotem mowy tylko: są to bądź szczątki rozbitéj tradycyi, bądź wyrywające się z przejętego nią serca słowa.
Pomiędzy wszystkiemi znanemi mi podaniami naszemi i słowiańskiemi nie znalazłem żadnego, które by tak czyście i zupełnie do owéj epoki cudownéj się odnosiło, — które by tak prawie wydarte z niéj było. Uchyliwszy na bok bieg bajki, jest to wyraźne i nienaruszenie zachowane podanie religijne, nieobliczonéj starożytności.
We sławnym zbiorze bajek wschodnich, pod nazwaniem Tysiąc i jedna nocy znanych, znajdujemy ustęp zupełnie téj saméj co niniejsza nasza powieść treści. Otóż literalny dowód starożytności niezmiernéj, którą przypisuję podaniu o Sobotniéj Górze, świadczący, żeśmy je powziąść musieli z wspólnego nam i wschodnim narodom źródła.
Przypuścić żeby przeciwnie, w świéższych dopiéro czasach, niejako literacką drogą, powieść z wymienionego zbioru do nas się dostać i miedzy gminem upowszechnić miała, — niepodobna. Jeśliby kto chciał tak mniemać, — pominąwszy wszystko coby się dało powiedziéć o trudnościach upowszechniania się podobnego, — niech weźmie i przeczyta ustęp odpowiedni w Tysiącu Nocy — (w Historyi o dwu zazdrośnych siostrach). Zobaczy, że to co u nas treścią rzewnego i poważnego opowiadania, tam jest przedmiotem igraszki rozswywolonéj satyryczno-humorystycznéj, fantazyi. Podług zaś niechybnych praw przyrody ducha ludzkiego, wiemy, że najpoważniejsze wyobrażenia mogą się stać przedmiotem lekceważenia i żartu, ale żartobliwéj powiastki nikt nie przetworzy w poważną, religijną, tradycyą.
Nowy dowód że podanie o którém mowa od niezmiernéj dawności istnieje w narodzie naszym, znajdziemy porównując je z innemi powieściami, stojącemi z niém w związku i logicznie je dopełniającemi.
Podanie nasze ukazuje tajnemi siłami przyrody bijącą krynicę, otoczoną zgrozą i trwogą, ale stojącą otworem i wiadomie ludziom, — każdemu do zdobycia wolną. Wspomnienie to, jawnie odnoszące się do wieków powszechniejszego i bliższego związku człowieka z przyrodą, stoi, jak jaki dogmat, samotnie w téj tylko jednéj powieści. — Woda-żywa nie znika jednak, jak czcza mara fantazyi, w następnych podaniach. Widzimy ją w ręku podnioślejszych istot ludzkiego rodzaju, — wieszczów, wieszczek, dobrych olbrzymów, i. t. p., —— którzy jednak zkąd by ją mieli, nikt już nie wié: bo już związek ludzkości z tajnemi siłami rozprzągł się i stał się godniejszych tylko tajemnicą[1]. — Pod wpływem nowych, w naród wniesionych i wreście przyjętych, wyobrażeń, upatrujących szataństwo w tém co niegdyś czczono jako mądrość i świętość, złośliwi czarodzieje i jędze stają się w powieści posiadaczami żywéj-wody, miasto dobroczynnych wpiérwéj istot. — W cyklu późniejszych kreacyi już tylko ptaki i zwierzęta wiedzą jeszcze o żywiącym zdroju, i czasami ratują jego woda dobroczynnego sobie człowieka. — Ale źli ludzie, krwawe rozbójniki, korzystają z téj niemego stworzenia wiedzy: zasadzają się przy gniazdkach ptaszych i gdy te dla swoich zranionych samic lub zabitych piskląt przynoszą wodę zbawczą, chwytają je i wydziérają przyniesioną. Ich wyłączną własnością widzimy ją w mnóstwie bajek, mniéj więcéj z jednego zdających się pochodzić okresu. — Wreście, — czyli to przyroda, rozgniéwana tém świętokradztwem, zawarła swój cudowny skarbiec życia i dla tych stworzeń, — czy że między niemi i człowiekiem przyszło do ostatecznego rozdziału? — w utworach najświéższych czasów żywa-woda znika już zupełnie[2]. —



Jakkolwiek gorliwie starałem się zapoznać ze zbiorami powieści gminnych innych Ludów, zwłaszcza słowiańskich, nieznalazłem przecież w żadnym podobnego naszemu podania. W jednym tylko Przyjacielu Ludu, na rok 1846, (w Numerze 3) spotkałem rzecz tęż samą, w klechdzie: O dwóch dzieciątkach na wodzie puszczonych, — którą tu, jako jedyny warjant do mego textu, przytaczam.






  1. Powieści takiego rodzaju, rzadkie dosyć, należą więc nieochybnie do najdawniejszych zabytków.
  2. Z zamiłowaniem i sumiennie badając rzeczy gminne, mogę nawiasem dodać, że podobna, rozumna względnie, konsekwencya, jaką w tym jednym razie tu wywiódłem, panuje w całym świecie wyobrażeń gminnych, — i że ile wygodnie tyle niewłaściwie zapatrywać się na nie jako na samowolne fantazye — jak wielu czyni.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Zmorski.