Zamknąłem cię z żałością o księgo urocza,
Czemum skończył!... i późno tak spotkał na świecie!
Nieraz czułem tak samo, jeszcze jako dziecię,
Tyś urną — jako przeszłości przyszłością prorocza.
Tyś powodzią rozczaczu i czaru miłości —
A choć pełna miłości własnéj i słabości,
Jednak nikt jéj mniéj niema — niechże nikt niesądzi.
Bo dwojako ten błądzi, kto kamieniem sądzi,
A zapomniał że miłość jet szczytem mądrości!
Wspomnienia te jak listki lecące jesienne,
Pełne szronu, złocone w sieci pajęczyny,
U płotu szeleszczące, nieme, bezimienne,
Smutne!... jak przebaczenie zdradzonéj dziewczyny!
Nieznalazłem tam siły śpiżowego dźwięku
Jakiegom badał w tarczę uderzając złotą,
Acz nie tarcza to słońca, przecie pełna wdzięku
Księżyca co się matki rozłzawia tęsknotą.
Co nad mgliste cmętarze i złocone zdroje
Rozsnuwa pełne smutku, ciche blaski swoje!...
Tęsknota to co pewnym sercom tylko znana,
Tym co przeciw trucizną, trucizn czary dana,
Więc cześć ci łez chrzcielnico! głazie zapłakany!
W każdéj — jednemu sercu odblask zwierciadlany,
A choćbym tak przenigdy najskrytszych świętości
Nierzucił na łup pianom i odmętom złości,
Jednak dzięki za chwile jasne wspomnieniami,
Dzieki! złamany — wielki, wielkiemi ciosami,
Któreś późniéj otrzymał — został bez pociechy
Jak jaskółka ginąca bez rodzinnéj strzechy...
Choćbym niezawsze dzielił myśl twą jako człowiek,
Tobie święcić łzę dawno nieczułą u powiek,
Ptaku biały! zraniony, już odlatasz z ziemi,
Niech w twe czoło głaz miota jak w rodzajne drzewo
Zgraja marna, i tuczna ducha wiotki plewą,
Ciebie pojmą — ci tylko co jak ty zranieni!
Lecz dokąd się to życie wlecze tu w kajdanach,
W miecz kowajmy kajdany — niemówmy o ranach.