Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
Mów ukochany ojcze, głosu twego brzmienia
Najsłodszych uczuć w sercu sprawiają wrażenia.
Milman.

Pewnego pięknego poranku na początku lipca, Marmaduk z Ryszardem wsiedli na koń dla odbycia wyprawy, która aż nadto się opóźniła, zważając niecierpliwość szeryfa, a w chwili ich odjazdu Elżbieta z Ludwiką weszły do przysionku, wybierając się do odbycia przechadzki pieszo.
Miss Grant miała na głowie nie wielki kapelusik z zielonego jedwabiu, z pod którego jaśniały oczy płomieniem przyćmionym słodką, zwyczajną jej łagodnościa. Ale w postawie Elżbiety znać było panią domu. Trzymała w ręku za wstążki kapelusz w kształcie egipskim, przeznaczony dla przykrycia pięknych splotów jej czarnych włosów, zdobiących czoło i spadających na ramiona.
— Czy wychodzisz na przechadzkę Elżusiu? — zapytał pan Templ. Pamiętaj o upale lipcowym moje dziecię, i nie idź tak daleko, ażebyś przed południem nie mogła powrócić. Czemu nie weźmiesz parasola? Czy się nie lękasz ażeby ci słońce płci nie popsuło?
— I coż to szkodzi? tem więcej będzie do mnie podobną — odezwał się Ryszard — teraz małoby się kto zgodził, że jesteśmy dziećmi dwóch sióstr rodzonych, chciałem rzec krewnemi od pierwszego do drugiego pokolenia. Ale jedźmy bracie Marmaduku, jedźmy, czas i wezbranie morza nie czekają na nikogo, i jeżeli zechcesz pójść za mojemi radami, za rok od dziś dnia będziesz w stanie rozkazać zrobić dla niej parasol z jej szalu z pilśni wielbłądziej, oprawiony w srebro. Dla siebie nic ja nie wymagam sędzio, gdyż i tak wszystko co posiadam, czyż nie powinno z czasem do Elżbiety należeć? Ale już czas jechać, mamy przed sobą kawał drogi i chciałbym żebyśmy już byli na miejscu.
— Cierpliwości Ryszardzie, cierpliwości — odpowiedział Marmaduk zatrzymując swojego konia i obracając się jeszcze ku córce — jeżeli macie iść w góry — rzekł do niej — nie zapuszczajcie się w las daleko, uchodzi to nie raz bezkarnie, jednakowoż często nie bez przygody.
— Wiesz mój ojcze, że w tej roku porze nie masz żadnego niebezpieczeństwa.
— Jest przynajmniej nie tyle co w zimie, ale może się przytrafić. Ty tak podobna jesteś do swojej matki moje dziecię, bądź zatem tak jak ona była roztropną.
Ustępując nakoniec nowym Ryszarda naleganiom, Marmaduk odjechał i wkrótce stracono ich obu z oczu za budynkami miasteczka.
Edward nadszedł w czasie tej krótkiej rozmowy, której się z wielką przysłuchiwał uwagą. Ujęty pięknością poranka, sposobił się także do wyjścia, i wziął z sobą wędkę, mając się udać łowić ryby w jeziorze. Postąpił ku dwom młodym przyjaciółkom, które już swoją przechadzkę rozpoczęły, i kiedy się ku nim zbliżał, Ludwika zatrzymując się, rzekła z żywością do swojej towarzyszki:
— Elżbieto, otóż i pan Edward, widać z jego twarzy, że chce do nas mówić.
Miss Templ także się zatrzymała i obracając się do Edwarda, przywitała go z grzecznością, którą młodzieniec za nadto ceremonialną poczytał, tracąc postawę swobodną i poufałą z jaką się przybliżał.
— Miss Templ, ojciec jej — rzekł z lękliwością — zdaje się nie być kontent, że się panie wybierają na przechadzkę w góry bez towarzystwa. Jeżeli panie mi pozwolą?... Elżbieta przerwała:.
— Czy mój ojciec poruczył panu 01ivier Edwardowi objawić mi swoje nieukontentowanie.
— Przebóg miss Templ! albom się ja niezgrabnie odezwał, alboś pani źle mię zrozumiała. Wszystko com chciał powiedzieć jest to, iż się zdawało, że był niespokojny, i że ja prosiłem panie o pozwolenie mi wzięcia fuzyi zamiast tej wędki i odbycia przechadzki pod moją eskortą.

. Wdzięcznam panu Edwardowi, ale gdzie nie masz niebezpieczeństwa, tam nie potrzeba eskorty. Nie przyszłyśmy jeszcze do tego, ażeby nam nie wolno było błądzić pomiędzy naszemi górami bez przybocznej straży, a gdyby i tego była potrzeba, znalazłybyśmy ją łatwo Braw! pójdź sam, Braw!
Ogromny pies, o którymeśmy już mówili, wyszedł ze swojej budy na wezwanie swej młodej pani i kręcąc ogonem, układał się przy jej stopach.
— Pójdźmy Braw rzekła Elżbieta — służyłeś kiedyś wiernie swojemu panu, posłużyć możesz teraz jego córce. Udała się na przechadzkę, a pies wstając natychmiast, spojrzał na mą okiem pojętnem, i udał się za nią właśnie jakoby zrozumiał.
— Do widzenia się panie Edwardzie — rzekła Elżbieta uśmiechając się — życzę panu szczęśliwego połowu. Staraj się, ażebyś nam na obiad przyniósł porządnego pstrąga.
Ludwika idąc, obejrzała się wielokrotnie dla widzenia, jak Edward przyjął odmowę której doświadczył.
— Lękam się, ażebyśmy nie zmartwiły tego biednego chłopca rzekła — jeszcze stoi na tem samem miejscu, na któremeśmy go zostawiły oparty na swojej wędce. Może rozumie, żeśmy przez pychę nie przyjęły jego towarzystwa.
— W takim razie domysł jego słuszny — rzekła miss Templ zdając się wychodzić z głębokiego marzenia i nie odwracając głowy. Nam nie przystoi przyjmować szczególniejszych przysług od młodzieńca, którego położenie jest tak dwuznaczne. Jeżeli to jest duma Ludwiko, to duma taka zgadza się z płcią naszą.
Podczas gdy dwie przyjaciółki tak z sobą rozmawiały, Edward zachowywał zawsze postawę, w której go Ludwika widziała, zmienił ją potem przez ruch nagły, mrucząc jakieś wyrazy prędko i bez związku, a opierając wędę na ramieniu, udał się na brzeg jeziora, gdzie przybył z królewską powagą. Znajdowało się w tem miejscu wiele łodzi przeznaczonych do użycia Marmaduka i jego rodziny, wstąpił na jednę z nich, i silnie robił wiosłem, kierując się ku miejscu, na którem stała chałupa Nattego Bumpo. Praca ta mechaniczna nieznacznie gorycz jego rozmyślań zmniejszyła i kiedy postrzegł trzciny rosnące u brzegu naprzeciwko pomieszkania starego myśliwca, umysł jego w miarę ogrzewania się ciała ochłonął. Być także może, iż rzeczywista pobudka takiego a nie innego postępowania Elżbiety, nie uszła baczności młodego człowieka z wychowaniem, jakie odebrał Olivier, w takim więc razie, zyskiwała tylko na opinii u niego.
Łódka nakoniec do piasków wybrzeży przybiła, Edward zaś wyskakując na brzeg jeziora, rzucał naokoło siebie okiem ostrożności, dobył z kieszeni maleńką piszczałkę i przybliżając ją do ust gwiznął, zapewne dla obwieszczenia swojego przybycia. Na ten głos dwa psy Nattego zaczęły szczekać i wymknęły się ze swoich bud z kory drzewa zrobionych, z gwałtownością któraby potargała smycze ze skóry danielej, na których były uwiązane, gdyby mniej mocne były.
— Cicho Hektor! wara Slut! — zawołał Edward a psy poznawszy głos jego, powróciły każdy do swojej budy, nie szczekając więcej.
Gwiznął raz powtórny, a gdy nikt nie odpowiadał na to hasło, wniósł ztąd, iż Nattego nie było u siebie. Ponieważ znał sposób otwierania drzwi, wszedł więc do chałupy, której drzwi zamknął za sobą, a przepędziwszy kwadrans w tem pomieszkaniu milczącem i ustronnem, wyszedł z niego, zamknął drzwi starannie i jeszcze się odezwał do psów około bud ich przechodząc. Slut podnosząc się na tylnych łapach pieścił się z nim, zdając się upraszać, aby go uwolnił i wziął z sobą, lecz stary Hektor podnosząc nos do góry, zaczął wyć w taki sposób, iż go o milę odległości słychać było.
— Ho, ho! mój leśny weteranie — rzekł Edward — cóżeś to zwietrzył? jeżeli to jest daniel, to bardzo śmiały, jeżeli człowiek, coby on tu porabiał?
Za pomocą gałęzi sosny wznoszącej się tuż przy chałupie, wdrapał się na niewielką skałę zasłaniającą chatkę od strony północnej, i pierwszym przedmiotem, który postrzegł był Hiram Doolitle, który zmykał w chrósty z szybkością niezwyczajną sobie.
Czego tu szuka ten chłystek, pomyślał Edward, nie ma on w tej stronie najmniejszej sprawy, może to sama tylko ciekawość jego tu przyprowadza. Ale ja w tej mierze wszystko dobrze rozporządzę, a wreszcie, jeżeliby się chciał tu dostać, porządnieby go psy przywitały. Tak sobie rozmyślając, powrócił do drzwi i uzupełnił ich zamknięcie za pomocą żelaznego łańcucha, który kłódką przymocował. Powinien on znać prawa, ponieważ jest sędzią pokoju, pomyślał jeszcze, i wiedzieć na co się naraża ten, kto gwałtem odbija drzwi zamieszkanego domu.
Uspokojony tem zarządzeniem powrócił na brzeg jeziora, wstąpił do swojej łódki, biorąc się do wiosła, i skierował się ku miejscu, na którem łowić ryby zamyślał.
Były na jeziorze otsegskiem rozmaite miejsca znane ze szczęśliwego pstrągów połowu. Jedno z nich leżało prawie naprzeciwko chałupy Nattego, drugie, na którem zwykle najlepsze poławiano ryby, leżało ztamtąd blisko na półtorej mili odległości, z tej samej strony jeziora za górą. Przybywając do pierwszego, zastanowił się chwilę, czyli tam ma pozostać, ażeby mieć na oku drzwi chałupy, czy się ma udać na drugie w nadziei najpiękniejszego tam połowu. Ale w chwili, kiedy się znajdował jeszcze w niepewności, na drugiem z dwóch miejsc wzmiankowanych postrzegł lekkie czółno swoich dwóch przyjaciół i widział, jak Natty z Moheganem połowem ryb byli zajęci. Widok ten rozstrzygnął wątpliwość, silnie robił wiosłem dla połączenia się z nimi, i w kilku minutach jego łódka znalazła się obok czółna.
Dwaj starcy skinieniem głowy okazali mu przychylność, ale nie mówiąc ani słowa, ani też swojego zatrudnienia nie przerywając. Edward ze swojej strony także przynętą opatrzył wędkę i rzucił ją do wody również ani słowa do nich nie mówiąc.
— Czy byłeś w chałupie? — zapytał go nakoniec Natty.
— Tak jest — odpowiedział Edward — i wszystko tam znalazłem jak zwykle, wyjąwszy, że ten cieśla, sędzia pokoju, ten pan Hiram Doolittle krążył na około. Alem dobrze drzwi zatarasował, i rozumiałbym, że się dwakroć zastanowi, nim się je wybijać odważy. Wreszcie nadto jest bojaźliwy, żeby się do psów zbliżyć ośmielił.
— Nie można nic dobrego powiedzieć o nim — rzekł Natty, wyciągając z wody pstrąga miernej wielkości. Umiera chęcią wejścia do mojej chałupy, i już miał bezczelność dwakroć u mnie dopraszać się o to, ale zawsze mu tego odmówiłem pod rozmaitemi pozorami, i długo czekać będzie aż tam postawi nogę za mojem pozwoleniem. Otóż co to znaczy mieć prawa, potrzeba takich ludzi do ich wykonywania.
— Nadużywa on dobroduszności szeryfa, ażeby go użyć za narzędzie do swoich zamiarów — rzekł Edward i lękam się, ażeby ta ciekawość kłopotu nas nie nabawiła.
— Jeżeli będzie się bawił krążeniem około mojej chałupy — rzekł Natty — może mię to narazić na koszt jednej kuli.
— Strzeż się tego bardzo — powiedział Edward — byłoby się to na sprawiedliwą prawa surowość narazić. Cóżby się z tobą stało! byłby to dzień bardzo dla nas opłakany!
— Zacny młodzieniec! — zawołał stary myśliwiec rzucając na niego wzrokiem najżywszego interesu pełnym. Prawdziwa krew jego rodzeństwa płynie w jego żyłach, i ja to w obliczu sędziego Templa i we wszystkich sądownictwach krajowych utrzymywać będę. Co mówisz na to Moheganie? Nie jestże to prawda? Nie jestże to krew prawdziwa?...
— On jest Delawarem, on jest moim bratem — odpowiedział Mohegan. Młody Orzeł jest dzielnym, on się urodził na wodza i żadne go nieszczęście spotkać nie może.
— Dobrze, dobrze, moi poczciwi przyjaciele — zawołał Edward z pewną niecierpliwości oznaką — nie mówmy więcej o tem. Jeżeli ja nie zostanę tem wszystkiem co sobie wyobrażacie, nie będę przeto mniejszym przyjacielem waszym przez całe moje życie, mówmy o czem innem.
Starzy myśliwcy ustąpili jego żądaniom, które zdawały się być prawem dla nich. Całą uwagę na swoje wędy zwrócili, dostali ryb kilka, i głębokie milczenie przez czas niejaki panowało. Edward czując zapewne, iż rozpoczęcie rozmowy do niego należało, odezwał się nakoniec z wyrazem twarzy człowieka niemyślącego wiele o tem co mówi.
— Jak to jezioro spokojne jest i ciche! Czyś go widział kiedy piękniejszem, jak teraz, Natty?
— Od lat czterdziestu pięciu znam jezioro otsegskie — odpowiedział stary myśliwiec — i mogę powiedzieć, że się nie znajdzie w całym kraju przeźroczystsza i rybniejsza woda. Tak, tak, był czas, w którym się sam jeden tu znajdowałem i to był czas bardzo dobry. Znajdowało się zwierzyny tyle, ile się jej pożądało, i nikogo nie było ktoby zakłócił moją spokojność, chyba od czasu do czasu gromada Delawarów, przybywająca na łowy w góry, a niekiedy oddział tych niegodziwców Irokanów. Było także dwóch Francuzów, którzy dwie Indyanki zaślubili, i którzy osiedli na płaszczyznach zachodnich, i kilku Irlandczyków z doliny wiśniowej, którzy przychodzili niekiedy poławiać pstrągi lub okunie w jeziorze, stosownie do pory roku i tym pożyczałem nawet mojej łodzi, ale koniec końców było to miejsce przyjemne, i rzadko kto przerwał tu moją, spokojność. John może przyświadczyć, albowiem nie raz odwiedzić mię przychodził.
— Ten kraj należał do mojego narodu — rzekł Mohegan prowadząc ramionami naokoło siebie. Odstąpiliśmy go na radzie Pożywaczowi Ognia, a tego co Delawarowie odstąpią, ani odbierają, ani żałują nigdy. Sokole Oko palił swoją fajkę na tej radzie, bo był naszym przyjacielem.
— Nie, nie, Johnie — powiedział Natty — nie byłem ja wodzem, małom miał do tego usposobienia, a prócz tego, skóra moja była białą. Ale wtenczas rozkosz była polować w tych lasach, i byłoby to jeszcze dzisiaj bez pieniędzy Marmaduka Templa i bez podstępów prawnych.
— Przyjemność ta musiała być bardzo smutna — rzekł Edward — przebiegając te góry, błądząc po tych lasach, okrążając to piękne jezioro, bez spotkania żadnej istoty, do którejby słowo przemówić można było!
— Czyż nie powiedziałem, że to było miejsce lube? — odpowiedział Natty. Tak, tak, kiedy drzewa zaczęły przyodziewać się w liście, a lody topnieć na jeziorze, był to jak drugi raj ziemski. Przez lat pięćdziesiąt i trzy przebiegałem lasy, mieszkałem w nich statecznie więcej niż przez czterdzieści i jedno tylko widziałem miejsce, które mi się bardziej podobało, i jeszcze podobało się tylko jedynie moim oczom, albowiem ani do rybołowstwa, ani do łowów nie było równie jak to, zdatne.
— I gdzież było to miejsce? — zapytał Edward.
— Gdzie? na górach Kattskilskich. Uczęszczałem tam polować na wilki i niedźwiedzie, których przedawałem skóry za bardzo dobrą cenę. Jest miejsce na tych górach, na które miałem we zwyczaju wstępować, kiedym chciał zobaczyć co się dzieje na świecie, a to warte było pary pantalonów podartych i kilku zadraśnień na skórze. Znasz góry Kattskilskie panie Edwardzie, albowiem widzieć je byłeś powinien z lewej strony, płynąc rzeką od Yorku. Szczyt ich wydaje się tak błękitny, jak firmament, a obłoki go okrywające podobne są do dymu wznoszącego się nad głową wodza Indyan przy ognisku rady. Jest jeszcze Wielki Szczyt i Stół Okrągły, które podobne są do ojca i matki pomiędzy dziećmi, tak się nad inne wznoszą. Ale miejsce, o którem mówię, bliskiem jest rzeki, na wierzchołku góry oddzielonej od łańcucha innych, i które w swojej wysokości przeszło tysiąca stóp, zdaje się być złożone z tak wielkiej liczby skał natłoczonych jedne na drugie, jedne większe, inne mniejsze, że kiedy się kto znajdzie na wierzchołku, trzeba być obranym z rozumu, ażeby sądzić, że można ztamtąd zstąpić zeskakując z jednej na drugą.
— I cóż można widzieć tam się znalazłszy?
— Dzieło stworzenia, zupełne dzieło stworzenia. Byłem na tej górze, kiedy Vaughan spalił Sopus w ostatniej wojnie i widziałem okręty spuszczające się rzeką tak dokładnie, jakbym widział to czółno płynące po Suskehannie, gdybym się na brzegu jej znajdował. Rzeka płynęła pod mojemi stopami aż do mil siedmdziesięciu. Widziałem skały Hampshire, jednem słowem co Bóg uczynił, wszystko co człowiek mógł utracić z oka. A wiesz, że moje oko jest dobre panie Edwardzie, nie napróżno bowiem Indyanie Sokolego Oka nazwisko mi nadali. Z wierzchołka tej góry widziałem miejsce, na którem leży dzisiaj Albany. Co się zaś tycze Sopusa, w dniu, w którym wojska królewskie spaliły to miasto, dym zdawał mi się tak blizkim, iż przysłuchiwałem się, ażali niewieścich krzyków nie usłyszę.
— Widok taki powinien wynagrodzić utrudzenie, jakiego się doświadczy, aby się nim cieszyć.
— Jeżeliby się dla przyjemności chciało znajdować wzniesionym na milę wyżyny w powietrze i widzieć pod stopami osady i domy do pałaców z kart podobne, rzeki które wyglądają jak wstążki, góry wyż nad górę Widzenia jak kopy siana, życzyłbym wstąpić na to miejsce. Od czasu jakem zaczął żyć w puszczach, niekiedy mię napadała słabość i nudy samotności, wtenczas wstępowałem na Kattskil i przepędzałem dni kilka na tej górze dla widzenia ludzi. Ale od wielu lat jużem tam nie był, a prócz tego starzeję codziennie i nie zdołam wdrapać się na górę tak nasrożoną. Odkryłem przed niedawnym czasem o dwie ztąd mile miejsce, które bardziej jeszcze lubię niż te góry, bo więcej jest okryte drzewami i naturalniejsze.
— A jakież to jest miejsce?
— Znajduje się w tych górach spadek wody, wynikający z przepełnienia we dwóch niewielkich jeziorach, blizko jedno drugiego leżących, woda ta tworzy strumyk płynący po dolinie i który byłby w stanie młyńskie koło obracać, jeżeliby się znalazła potrzeba rzeczy zbytecznej w pustyni. Ale ręka która zdziałała ten spadek wody, nigdy nie stawiła młynów. Woda toczy się z razu między skałami tak powolnie, iż pstrąg mógłby w niej pływać, potem bieży prędzej, jak zwierzę, które się do susu sposobi, nakoniec przybywa do miejsca, w którem się góra rozdziela nakształt widłowatej danielowej stopy, zostawiając pośrodku wydrążenie głębokie, w które strumień wpada. Pierwszy spadek, może do stóp dwiestu wynosić, i nim przybędzie na dno, woda podobna staje się do płatów śniegu. Tu się zbiera i płynie po powierzchni prawie zrównoważonej, ledwo nie przez stóp pięćdziesiąt, ale to tylko dla chwilowego wypoczynku, bo następnie spada na nowo więcej jak o stóp dziewięćdziesiąt, poczem wymyka się pomiędzy skałami, raz na prawą, drugi raz na lewą i przybywa na płaszczyznę.
— Nigdym o tem miejscu, nie słyszał, i mniemam że się o niem w żadnej książce wzmianka nie znajduje.
— Jam z nich żadnej nigdy nie czytał. I jakże chcesz, żeby człowiek który całe swoje życie w szkołach i w miastach przepędził, mógł znać cuda znajdujące się w lasach. Nie, nie, panie Edwardzie, ten mały strumyk z wysokości skał tych spada od czasu jak ten, który świat utworzył, umieścił go tam i nie masz może sześciu ludzi białych, którzy go tam kiedykolwiek widzieli. Skała wznosząca się po obu stronach spadku podobna jest do dzieła mularskiego. Kiedy ja usiądę po nad pierwszym spadkiem i patrzę na psy moje wchodzące do jaskiń poniżej drugiego, zdaje mi się, iż widzę króliki w norach się swoich ukrywające. Ten kto tylko przepędza życie swoje w lasach, wiedzieć może jak tam jest zadziwiająca ręka Bożka.
— A gdzież się podziewa ta woda, w jakim kierunku płynie? czy niesie daninę Delawarowi?
— Jakto?
— Pytam się czy strumień ten wpada do Delawaru?
— Nie, nie. Jest to kropelka wody która powiększa Hudson, ale potrzeba jej czasu aż tam przybędzie. Ja nie raz chciałem wyrachować wieleby potrzeba było czasu, ażeby ta woda, która zdaje się utworzoną dla pustyni, znalazła się pod dnem okrętowem na pełnem morzu. Jest to miejsce utworzone dla natchnienia rozmyślań. Ztamtąd widać rozciągające się tysiące włók puszczy, której się ręka ludzka nie tknęła ani dla rąbania drzewa, ani dla sadzenia, które tam rosną z rozporządzenia opatrzności.
— Malujesz żywemi farbami Natty.
— Jak pan to rozumiesz?
— Chcę powiedzieć, że twoje opisania są żywe. Oddawnażeś nie był w tem miejscu?
Stary myśliwiec nic nie odpowiedział. Przykładając ucho prawie do powierzchni wody, i zatrzymując oddech pozostał w milczeniu przez czas niejaki, jak gdyby chciał usłyszeć jakiś głos oddalony. Nakoniec podnosząc głowę obrócił się do Edwarda.
— Gdybym nie był uwiązał psów moich własnemi rękami na mocnych nowych smyczach — rzekł — przysiągłbym na biblią, iż mojego starego Hektora szczekanie słyszę na górze.
— Niepodobna — odezwał się Edward — nie masz godziny jakem go widział w jego budzie.
Mohegan przysłuchiwał się także z uwagą, ale pomimo przysłuchiwania się Edwarda, nic więcej do jego uszu nie dochodziło, prócz ryku bydła, które się pasło w górach od strony zachodniej. Poglądał na dwóch starców. Natty siedzący zrobił z dłoni coś w rodzaju trąbki akustycznej, Mohegan stojąc z ciałem podanem naprzód, z rękami wyciągniętemi, z palcem podniesionym na powietrze, jak gdyby zalecał milczenie, wzbudzali w młodzieńcu śmiech, mniemającym, że urojony głos słyszeli.
— Śmiej się, jeżeli chcesz panie Edwardzie, ale moje psy są spuszczone i gonią daniela, tego pewny jestem. Nie chciałbym za bobrową skórę ażeby to się zdarzyło. Nie dla tego ażebym dbał o prawo, ale największa część danieli jest jeszcze chuda w tej porze roku, a Hektor i Slut nie będą się nad tem zastanawiały. Czy słyszysz ich teraz?
Edward się wzdrygnął, albowiem szczekania psów obiły się w tej chwili o jego uszy, które od czasu do czasu stawały się wyraźniejszemi. Wkrótce je wszystkie skał echa powtórzyły, nakoniec wielki szelest zrobił się w zaroślach, piękny daniel ukazał się nad brzegiem jeziora, rzucił się weń i dwa psy, które goniły jego tropem, śmiało się także za nim rzuciły.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.