Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Widać jak w wód spienionych rzuca się potopy
By ochłonąć i zgubić przed psiarnią swe tropy.
Thomson.

— Wiedziałem dobrze... albożem tego nie mówił? — odezwał się Natty, jak tylko daniela i psów postrzeżono. Ten daniel musiał przemknąć im przed wiatrem, a biedne stworzenia oprzeć się nie zdołały pokusie. Trzeba jednakże ażebym ich odzwyczaił od płatania mi podobnych figlów, inaczej narobią mi kłopotu. Wara Hektor! Wara Slut! Leżeć nic dobrego, albo ja was oćwiczę porządnie.
Powolne na głos swojego pana, który poznały, powróciły do brzegu, ale nie w prostym kierunku, zakreśliły na wodzie wielki okrąg, dla pokazania wstrętu z jakim opuszczały swoją zdobycz, pozostały nakoniec u brzegu ze zwróconemi głowami na daniela, napełniając powietrze odgłosem szczekania.
Tymczasem daniel naglony bojaźnią, przebył wpław więcej niż połowę przestrzeni przedzielającej czółno od brzegu, wprzód niż to nowe niebezpieczeństwo zobaczył. Na głos Nattego zatrzymał się chwilę, zrobił poruszenie dla wrócenia się do lądu, ale gdy widok psów go przestraszał, wziął kierunek ukośny i ku środkowi jeziora, w zamiarze przepłynięcia go i dostania się na brzeg zachodni. Wtenczas kiedy płynął w niewielkiej od rybaków odległości, szyją wysmukłą porząc wodę jak rudlem galery, Bumpo powstał, widoczne znaki niecierpliwości okazując. Jeżeli mamy użyć jego własnych wyrazów: ten daniel przemknął, mu się przed wiatrem, a on nie zdołał oprzeć się pokusie.
— Co za piękne stworzenie — zagadnął — jakie okazałe rogi! Człowiek mógłby powiesić całą swą odzież na tych rosochach. Wreszcie Lipiec jest ostatnim miesiącem, mięso musi już nabierać dobroci. Potrzeba mi nowej pary obuwia.
Tak mówiąc, odwiązał powróz przywiązujący łódkę Edwarda do jego czółna, i rzucając koniec do jeziora, zawołał:
— Do wioseł Johnie, do wioseł, to zwierzę jest głupie, że nas na taką wystawia pokusę.
Mohegan usłuchał natychmiast i za pierwszem poruszeniem wioseł, czółno oddaliło się od łódki Edwarda.
— Pomyślcie tylko nad tem co zamierzacie robić moi przyjaciele — zawołał młodzieniec. Zastanówcie się, że jesteście na widoku miasteczka, i że sędzia Templ oświadczył, iż rozkaże ukarać według wszelkiej surowości prawa każdego, któryby nie w porze właściwej daniela zabił.
Przełożenia tego nie słuchano, dwaj starzy myśliwcy nie przestawali pędzić za danielem, który nie był dalej jak o pięćdziesiąt sążni, a Edward także robiąc wiosłami w niewielkiej za nimi płynął odległości.
Bumpo wziął strzelbę, podsypał na zapał prochu, zmierzył do daniela, ale wnet położył broń bez wystrzału.
— Na co tracić nabój — rzekł — on się nam nie może wywinąć. Do wioseł Moheganie, trzeba nam się do niego bardziej przybliżyć. Wreszcie chcę dla niego zostawić drogę ratunku, jeżeli się może wpław uratować, tem lepiej dla niego.
Stary Indyanin tak szybko popędzał czółno, iż w kilka minut znaleźli się prawie obok daniela.
— Sokole Oko odezwał się do Indyanina. Weź twój hak teraz, jużeśmy się jak w porę przybliżyli.
Natty nie wychodził nigdy z domu, nie opatrzywszy się w to wszystko, cokolwiek tylko przydaćby mu się mogło. Fuzya jego była mu nieoddzielną towarzyszką. Zabrał ją tego poranka, chociaż miał zamiar łowić tylko wędką ryby. Miał w swojem czółnie hak, a nawet żelazne ognisko, na którem rozkładał ogień poławiając ryby w porze nocnej. Ostrożność ta była wynikiem zwyczajów starego myśliwca, który w swoich wycieczkach zapuszczał się niekiedy nierównie dalej, aniżeli sobie ułożył. Przed kilką laty pierwej opuściwszy swoją chałupę, dla udania się na kilkudzienne łowy do gór pobljzkich, ze strzelbą i psami swojemi, powrócił dopiero po odwiedzeniu brzegów jeziora Ontario. Dwieście lub trzysta mil niczem wówczas były dla niego, ale od czasu kiedy muskuły jego zaczęły twardnieć przez wpływ wieku, rzadko kiedy na tak długie puszczał się wyprawy.
Porwał swój hak i gotował się przebić nim kark daniela.
— Nieco na lewo — wołał do Mohegana — dwa jeszcze poruszenia wiosłami, a on będzie naszym.
Stary dowódzca postąpił jak mu zalecono, Natty wzniósł swój hak potrząsając nim na powietrzu i cisnął go silnie na daniela, który zrobił podobneż poruszenie, a broń przeznaczona do zadania mu śmierci, przeszła mimo niego nie tykając go bynajmniej. Chociaż utrudzony, płynął atoli silnie, a czółno ścigało za nim bardzo blizko, kiedy Natty mijając miejsce w którem się hak jego pogrążył, zawołał:
— Zawracaj Johnie, nie chce mi się stracić mojej broni.
Kiedy to mówił, rękojeść haka popchnięta siłą oddziaływania ukazała się na powierzchni wody, stary myśliwiec porwał za nią i znowu puścili się za danielem, któremu to opóźnienie dozwoliło było nieco ich wyprzedzić.
Ale w tej chwili Edward przybliżył się aa miejsce, na którem się to działo, a widok daniela płynącego pomiędzy jego łodzią i czółnem pozwolił mu zapomnieć o przestrogach mądrości, których przed chwilą ledwo, przyjaciołom swoim udzielał.
— Naprzód Moheganie, naprzód! — zawołał — nacieraj nań bliżej, kiedy ja nadpływam, chcę mu zarzucić pętlę na rogi.
Nieszczęśliwy daniel ze stron wszystkich otoczony nieprzyjaciółmi, widząc z prawej strony łódź Edwarda, z lewej czółno dwóch myśliwców i słysząc na brzegu psów szczekanie, zatrzymał się na chwilę, jak gdyby czuł, iż nie może dłużej walczyć przeciwko smutnemu przeznaczeniu, ale równocześnie poruszenie nagłe czółna przez wiosła Mohegana, pomknęło je naprzód, a daniel widząc otwór do ratowania się przez cofnięcie się w tył, starał się obrócić swój kierunek ku lądowi z tejże samej strony jeziora, w pewnej od psów odległości.
Ale w tej chwili niepewności, Edward statecznie się ku niemu zbliżał. Cisnął nań z całej siły powróz na końcu którego sporządził pętlę, i udało mu się zaczepić nią za róg daniela, który zbierał niepożytecznie wszystkie swoje siły, ciągnął za sobą łódź przez czas niejaki, ale szybkość jego została opóźniona, co dało czas czółnu do zbliżenia się z drugiej strony.
Zbliżyła się chwila fatalna. Bumpo pochwycił lewą ręką za róg jeden źwierzęcia. drugą zaś poderżnął mu gardło wielkim nożem służącym mu zwykle do odzierania ze skóry źwierzyny zabijanej na polowaniu. Krew daniela zarumieniła wodę na odległość stóp kilku, jego zaś wydobyto z wody i rozciągnięto w czółnie.
Natty obmacał go ręką po bokach i po różnych częściach ciała, podnosząc nakoniec głowę i śmiejąc się swoim zwykłym sposobem.
— Owoż nie oddałbym tego daniela za prawa Marmaduka — rzekł. A cóż Johnie, czy to krwi nie ogrzewa? Dawno mi się już nie zdarzyło w życiu zabić daniela na jeziorze. Mięso jego jest wyborne panie Edwardzie i wiem dobrze komu się lepiej zraz zwierzyny, aniżeli wszystkie trzebieże będzie podobał.
Stary Indyanin zgięty był pod ciężarem lat i nieszczęść swojego rodu, ale myśliwstwo zawsze zdawało się go krzepić i odmładzać. Ze swojej strony on także obmacał członki drgające daniela, dał znak potwierdzenia, i rzekł w lakonicznym stylu swojego narodu:
— Dobrze!
— Zdaje mi się Natty — rzekł Edward, skoro minęła pierwsza uniesienia chwila — żeśmy wszyscy równie przeciwko prawu postąpili. Ale idzie tylko o zachowanie tajemnicy, albowiem zdaje się, że nikt nas nie widział. Lecz jakim sposobem psy się nie znajdują w domu. Zostawiłem ich na uwięzi, tego jestem pewny i rzemienie były mocne.
— Zwietrzywszy takiego daniela — rzekł Natty — nieboraki nie mogły się oprzeć pokusie i porwały swoje uwiązania. Obacz tylko panie Edwardzie, noszą jeszcze końce dłuższe od stopy wiszące u ich szyi. Nuże Johnie, przybijajmy do brzegu, potrzeba ażebym to zblizka rozpoznał.
Mohegan nawrócił do brzegu, gdzie gdy wysiedli, Natty zawołał na swoje psy, które do niego natychmiast przybiegły. Ale jak tylko rzucił oczyma na rzemienie, zmienił wyraz twarzy, potrząsł głową i zawołał:
— Myliłem się. Nie, nie, stary mój Hektor, jakem się lękał, nie winien.
— Alboż rozumiesz, iż rzemienie zostały przekrojone? — zapytał Edward z żywością.
— Nie mówię ja tego — odpowiedział Natty — ale te rzemienie ani zostały porozrywane siłą, ani psiemi zębami przecięte.
— Jakto! — zawołał Edward — ten niegodziwiec cieśla śmiałżeby?...
— Jest to człowiek, który się na wszystko odważy, skoro się nie ma czego obawiać — odpowiedział Natty. Jużem powiedział, że on umiera żądzą wejścia do mojej chałupy. Zawsze mu potrzeba mięszać się w cudze sprawy. Ale nie radzę mu więcej krążyć około mojej chaty.
Tymczasem Mohegan przypatrywał się rzemieniom z bystrością Indyanina, i dokładnie rzecz rozpoznawszy powiedział:
— Rzemień został przecięty ostrzem doskonałem, nasadzonem na długą rękojeść, przez kogoś, który się psów obawiał.
— Jakim to sposobem wiedzieć możesz? — zapytał Edward.
— Słuchaj mój synu — odpowiedział stary wojownik. Przecięcie jest gładkie, co dowodzi doskonałości ostrza; jest poziome, zostało więc wykonane narzędziem długą mającem rękojeść, żeby się zaś nie lękano psów, uciętoby ich smycze króciej i bliżej szyi.
— Na moje życie — zawołał Natty — John jest na dobrym tropie! musiał to być ten przeklęty cieśla, wdrapał się bez wątpienia na małą skałę, która jest za budami psiemi i przywiązał swój nóż do kija dla przerżnięcia rzemieni, nie jest to trudnem dla wykonania chcącemu.
— Ale jakiby on mógł mieć do spuszczenia psów powód? — zapytał Edward.
— Jaki powód? — odpowiedział Natty — powód ich oddalenia i zapróbowania, a nuż nie uda się wprowadzić się do chałupy, i zobaczyć po co ją zamykam tak troskliwie i każdego razu ilekroć się oddalam.
— Podejrzenie twoje jest sprawiedliwe — zawołał młodzieniec — pożycz mi swojego czółna, które jest lżejsze od mojej łódki, jestem młody i czerstwy, w czas może jeszcze przybędę, ażeby się jego zamysłom sprzeciwić. Niech Bóg uchowa, ażebyśmy zależeli od łaski takiego człowieka.
Jego rada została przyjęta. Daniela włożono na łódkę dla ulżenia czółnu, do którego Edward siadłszy, puścił się z szybkością, błyskawicy. Mohegan w łódce przez pewną odległość płynął za nim, a Natty w towarzystwie swoich psów wszedł na górę, w zamiarze udania się lądem do swojej chałupy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.