Przejdź do zawartości

Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Każdy biesiadnik wielbi kosztowne nakrycie,

Jak wytworne potrawy pachną wyśmienicie!
Każdy u stołu miejsce według stopnia bierze,
Wybornego kucharza wszyscy chwalą szczerze;
Każdy z góry używa rozkosznej biesiady,

Nie poznasz za godzinę gdzie były jej ślady.
(Heliogabal).

Sala jadalna, do której goście weszli, stykała się z salonem drzwiami, umieszezonemi pod urną, w której, jak Ryszard utrzymywał, mieściły się popioły królowej kartagińskiej. Była ona przestronna i w miarę zastosowana, ale wszystko tu dawało poznawać tenże sam gust, który panował w sprzętach salonowych, a ozdoby okazywały tęż samę niedostateczność w ich wykonaniu.
Postrzegano tam tuzin krzeseł pomalowanych zielono z poduszkami powleczonemi materyą, kupioną u pana Le Qui, której część zbywająca, posłużyła na zrobienie spodnicy Pettibonie, która ją właśnie tego wieczora miała na sobie. Stół był nakryty w taki sposób, iż nie można było zgadnąć z jakiego był drzewa, ale był bardzo wielki i zdawał się osadnym. Wielkie zwierciadło w ramach ze złoconego drzewa, zawieszone było na murze na przeciwko wielkiego komina, w którym rzęsisty pałał płomień, dwunastu drzewkami cukrowego jaworu podsycany.
Był to najpierwszy przedmiot, który uderzył oczy sędziego, za wejściem jego do sali jadalnej; obracając się więc do Ryszarda poniekąd z gniewem, zawołał:
— Ileżto razy zabraniałem, ażeby nie używano u mnie jaworu cukrowego do opału, i żeby bez potrzeby tyle drzewa nie palono. Widok soku wychodzącego z każdego końca tych polan, prawdziwą sprawia mi przykrość. Nie przystało właścicielowi lasów tak rozległych, jak są moje, dawać złego przykładu innym mieszkańcom, którzy i bez tego aż nadto są pochopni do pustoszenia lasów, jak gdyby ten ich skarb był nigdy nie wyczerpanym. Jeżeli się puścimy podobnym szlakiem, w ciągu lat dwudziestu, opałowego drzewa mieć nie będziemy.
— Drzewa na opał? w tych górach, bracie Marmaduku! — zawołał Ryszard — takąbyś prawdę powiedział, żebyś wyrzekł, iż ryby wymrą w jeziorze z niedostatku wody, ponieważ ja mam zamiar, jak tylko śniegi stopnieją, zwrócić bieg dwóch strumyków, żeby sprowadzić wodę do miasteczka, ale masz zawsze wyobrażenia osobliwsze o podobnych przedmiotach.
— Cóż w tem jest osobliwszego — odpowiedział sędzia z powagą — kiedy naganiam postępowanie niebaczne, dążące do pozbawienia następców naszych zapasów, których im lasy dostarczyć powinny, postępowanie oddające na pastwę płomieni drzewa pożyteczne i które za źródło szacowne pożytków i bogactw uważać należy. Skoro tylko śniegi uwolnią ziemię, każę robić poszukiwania w górach okolicznych, ażali się tam nie da odkryć jaka mina węgla ziemnego.
— Węgla? — powtórzył Ryszard — a któż u licha zechce się bawić kopaniem ziemi, ażeby tam szukał węgla, kiedy ją odgrzebując, pierwej, niż się jego korzec uzbiera, więcej można znaleźć gałęzi i korzeni, aniżeli na cały rok potrzeba? Daj pokój bracie Marmaduku, zostaw mi pieczę o tem wszystkiem, nikt tego lepiej nademnie znać nie może. Ja to urządziłem to piękne ognisko, dla ogrzania krwi krążącej w żyłach pięknej mojej kuzynki Elżbiety.
— Pobudka może ci za wymówkę posłużyć Ryszardzie — odpowiedział sędzia. Ale moi panowie, my wam każemy na siebie czekać. Elżbieto, moje dziecię, zajmij wyższy koniec stołu. Postrzegam, że Ryszard chce mi oszczędzić pracy krajania, na drugim się końcu sadowiąc.
— Bez wątpienia, ten jest mój zamiar — zawołał Ryszard — owoż i indyk do rozebrania. A któż tak dobrze jak ja zdoła pokrajać indyka lub gąskę? Panie Grant! i gdzież to się pan Grant podział? Proszę pana, słówko błogosławieństwa, tylko to niech będzie krótko, albowiem wszystko przestygnie. W czasie takiego, jak dziś jest mrozu, dosyć pięciu minut, ażeby ostudzić potrawę, wziętą prosto z ognia. Dalej panie Grant, niech Najwyższy natchnie nas wdzięcznością za te dary, które ze szczodrobliwości jego pożywać będziemy, i wszystko czego potrzeba. Siadajcie panowie, siadajcie; kuzynko, Elżusiu, mamże ci dać skrzydełko, albo kawałek od piersi?
Lecz Elżbieta jeszcze nie była usiadła, i przypatrywała się zbytecznej obfitości potraw, któremi stół był zastawiony. Ojciec postrzegłszy jej uśmiech, również z uśmiechem przemówił:
— Widzisz moje dziecię, że Pettibona sama siebie dziś przewyższyła. Mniemała, że zimno, równie nam jak i naszym przyjaciołom, silnego apetytu doda.
— Szczęśliwą jestem, że pan ze mnie kontent — rzekła ochmistrzyni — sądziłam, żem powinna była dobrze się wziąć do rzeczy na przybycie Elżusi.
— Moja córka jest panią w moim domu — powiedział p. Templ tonem nieco surowszym. Wszyscy ci, którzy są na moich usługach, nie inaczej jak miss Templ, nazywać ją powinni.
— Ach mój Boże! — zawołała Pettibona — kto kiedy słyszał podobną mowę, ażeby wspominając o młodej panience, potrzeba ją było inaczej nazywać, jak po jej własnem imieniu chrzestnem? Gdyby pan miał żonę, wiem, iż powinnabym ją była nazywać, mistress Templ, ale...
— Ale ponieważ mam tylko córkę, żądam więc, ażebyś nie inaczej, tylko z uszanowaniem, któreś jej winna, mówiła o niej.
Wymówił te słów kilka z twarzą tak surową i tonem tak stanowczym, iż roztropna ochmistrzyni zmiarkowała, że nic na to odpowiadać nie powinna. Każdy zasiadł do stołu, a ponieważ rozporządzenie tej biesiady, może służyć do poznania gustu, który panował wówczas w tym kraju, będziemy się starali dać jej krótkie opisanie.
Stół obrusem z najpiękniejszego lnianego adamaszku był pokryty, półmiski zaś i talerze były porcellanowe, zbytek wówczas w Stanach Zjednoczonych prawie nieznany. Noże i grabki były ze stali najdoskonalej polerowanej, a trzonki ich w najbielszą kość słoniową oprawne. Ale z najistotniejszego artykułu sława należała się ochmistrzyni, za wybór potraw i pomieszczenie ich na stole. Przed Elżbietą znajdował się ogromny indyk pieczony, a przed Ryszardem stał drugi ugotowany równego z pierwszym wzrostu.
Na środku stołu pomieszczony był ogromny castor[1]srebrny, otoczony czterma danielami, dwa były z ryb smażonych i gotowanych, i dwa frykasy, jeden z wiewiórek szarych, a drugi ze zrazów zwierzyny. Pomiędzy temi dwoma daniami naczelnemi, oraz indykami, stał z jednej strony grzbiet niedźwiedzi, z drugiej zaś spory udziec barani uwarzony. Półmiski legumin były tam nieprzeliczone i widziano tam wszystkie te, których pora roku i kraj mogły dostarczyć. Cztery półmiski ciast rozmaitego rodzaju wznosiły się w piramidach, na czterech rogach stołu, ośm naczyń do sosu, postawionych w równych względem siebie odległościach, napełnione były sosami równie rozmaitemi co do smaku jak i co do koloru, nakoniec karafki wódki, rumu, rozmaitych wiu i dzbany piwa, jabłeczniku i flipu[2] napełniały tak dobrze wszystkie miejsca, iż zaledwie pokrywający stół obrus widzieć można było. Celem rozporządzicielki zdawała się być obfitość, i tego dostąpiła kosztem porządku i gustu.
Ani sędzia, ani żaden z gości nie był zdziwiony rozporządzeniem tej uczty; zwyczaj ich z tem spoufalił, każdy więc zaczął dawać dowody apetytu, który świadczył, iż przyprawieniem ochmistrzyni nie pogardzano. Było to wszakże prawdą, że major i Ryszard już objadowali przed wyjazdem na spotkanie p. Templa, ale major w swoich wyprawach zawsze łaknął i pragnął, a Ryszard miał sobie za punkt honoru dotrzymać placu każdemu, o cobykolwiek chodziło.
Przez kilka minut, dawał się tylko słyszeć szczęk nożów i widelców, i Marmaduk najpierwszy przerwał nakoniec milczenie.
— Ryszardzie — rzekł, obracając się do Jonesa — mogęż czegokolwiek dowiedzieć się od ciebie względem młodzieńca, którego ranić miałem nieszczęście? Znalazłem go na polowaniu w górach z Nattym Bumpo, właśnie jakby przyjaciół i krewnych, ale w ich ułożeniu, postawie i sposobie postępowania, dotykalna się różnica okazuje. Ten młodzieniec zawsze się doborowemi wyrazami tłumaczy, czegom się nigdy nie mógł spodziewać, widząc go w takiem towarzystwie i w tak pospolitej odzieży. Zdaje się znać go John Mohegan, Mieszka niewątpliwie w chałupie Nattego. Czy uważałeś panie Le Quoi, jak on pięknie mówi?
— Bez wątpienia panie Templ — odpowiedział Francuz; — rozmawia on wybornie angielskim językiem i bez żadnego akcentu.
— Tobież to właśnie o tem sądzić Gallu — odezwał się Ryszard. Ja panom powiem, ja, który się znam na tem bardzo dobrze, iż ten młodzieniec nie jest żadnem dziwem. Nie mówię, ażeby on źle miał się tłumaczyć, ale ja znałem dzieci wysłane zawczasu do szkół, które we dwunastu leciech lepiej od niego mówiły. Zared Koe naprzykład, syn starego Nehemiasza, który się pierwszy osiedlił na dolinie śluzy bobrowej, nie miał lat czternastu, a pisał prawie tak doskonale jak ja sam. Prawda że podczas długich wieczorów dałem mu kilka lekcyj. Co zaś do tego młodego strzelca, on zasłuży na uwiązanie do pręgierza, jeżeli mu się jeszcze raz przytrafi ująć konia za wodze. Jest to największy mazgaj, jakiegom kiedykolwiek w życiu oglądał. On niema wyobrażenia co to jest koń. Założyłbym się, że on samemi tylko wołami powodował.
— Rozumiem Ryszardzie, że mu nie oddajesz sprawiedliwości — powiedział sędzia — on w tem zdarzeniu tyle krwi zimnej, ile niezachwianej odwagi pokazał. Elżbieto, ty zapewne równie jak ja o tem utrzymujesz.
Ani to zapytanie, ani sposób w jaki było uczynione, nie miały nic w sobie nadzwyczajnego, a jednakże bez zarumienienia się aż do czoła, nie mogła na nie odpowiedzieć.
— Tak, bez wątpienia, mój ojcze, a sposób jego postępowania, okazuje młodzieńca dobrze urodzonego i dobrze wychowanego.
— Czy to na swoim pensyonacie, moja piękna kuzynka — zapytał się Ryszard z miną szyderską — nauczyła się sądzić o dobrem wychowaniu mężczyzny?
— Można mieć prawo do takiego rozumienia — odpowiedziała nieco tknięta — widząc jego postępowanie względem kobiety pełne uszanowania i przyzwoitości.
— Widzę co to znaczy — zawołał Ryszard — pozyskał panny względy, wahając się rozbierać przed mą, kiedy ramię potrzeba było opatrywać. Niech sobie i tak będzie. Lecz co do mnie, nigdy nie mogę powiedzieć, ażeby się on dobrze wychowanym zdawał. Gotów, jestem do przyznania tego, co mu się należy właściwie, dobrym jest strzelcem, ani słowa, albowiem zabił tego daniela bardzo przyzwoicie. Czyż nie prawda, bracie Marmaduku? wszak ty już do tego prawa sobie nie rościsz?
— Ryszardzie — rzekł major Hartman, patrząc nań z miną poważną i surową — jest to zacny młodzieniec, on uratował twoje życie, moje, p. Granta i p. Le Quoi. Póki Fryc Hartman będzie miał chałupę do schronienia swojej głowy, i jemu nie zabraknie przytułku.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze, jak tam sobie chcesz mój dawny przyjacielu — odpowiedział Jones, udając minę obojętną. Umieść go w swoim domu kamiennym, jeżeli się tak podoba, nikt się temu bardziej nadeń dziwić nie będzie, albowiem ja zaręczam iż on nigdy nie miał lepszego przytułku nad budę podobną do tej, w której podobnież jak on dziki Natty Bumpo raczył go przyjąć. Co więcej, jeżeli on jeszcze wart czegokolwiek, przepowiadam wam, że go do reszty popsujecie. Czyż nie widzieliście, jaką przybrał hardą minę, rzucając się płocho przed moje konie, w chwili, kiedy je zwrócić na dobrą drogę usiłowałem?
— Ja to, majorze Hartmanie — rzekł Marmaduk, niezważając na to, co Ryszard powiedział — ja nad tem czuwać będę, ażeby temu zacnemu młodzieńcowi na niczem nie schodziło. Bez względu na przysługę jaką mi wyświadczył, ocalając niewątpliwie życie moim przyjaciołom, dziś osobiście dług wielki względem niego zaciągnąłem. Ale się boję żeby mi się udało z łatwością z tego uiścić. Zdaje się nie być skłonnym do przyjęcia oświadczenia moich usług. Odpowiedział ze wstrętem jawnym na wezwanie, ażeby pozostał u mnie przez całe życie, jeżeliby się to jemu podobało. Czy uważałaś to równie jak ja Elżbieto?
— W rzeczy samej mój ojcze — odpowiedziała spuszczając oczy — nie mogłam dosyć czytać w jego twarzy ażeby sądzić z jej rysów o wewnętrznych uczuciach. Ale jeżeli mój ojcze chcesz o nim zasięgnąć jakich wiadomości, zapytaj się Beniamina. Niepodobieństwem jest, ażeby ten młodzieniec nie był przez niego widziany, jeżeli w tych okolicach czas już jakiś przepędził.
— Bez wątpienia, bez wątpienia, jużem go widział — rzekł Beniamin, który zawsze był rad zdarzeniu wyjechania ze swojem słówkiem. On zawsze żegluje na jednej łodzi z Nattym Bumpo, to jest, chodząc z nim na polowanie w góry. I nikt lepiej nie umie celować, nigdy kanonier służby morskiej lepiej nie kierował działa. O tem właśnie mówił mi sam Natty Bumpo w ostatni czwartek, kiedyśmy zasiedli dla ogrzania się przed kominem u Betty Holister, i dodał, że ile on razy strzela do dzikich zwierząt, tyle z nich trupów. Jeżeli to prawda, chciałbym bardzo żeby się spotkał z panterą, której wycie słyszano w lesie od strony jeziora. Jest to korsarz, którego krążenie po naszym odmęcie nie podoba mi się.
— Ale czy on mieszka z Nattym Bumpo? — zapytał sędzia z niejakim interesem, gdy czarne oczy jego córki wlepione były z ciekawością w twarz Beniamina, oczekując na jego odpowiedź.
— Oni się nigdy z sobą nie rozdzielają — odpowiedział intendent. Będzie we środę trzeci tydzień, jak przybył do tego brzegu, pod zasłoną Nattego. Zabili razem wilka i Natty przyniósł głowę i skórę dla odebrania nagrody przyrzeczonej za niszczenie zwierząt szkodliwych. Nikt zręczniej od niego nie zdejmuje skóry z głowy wilczej i to nie jest rzeczą dziwną, jeżeli prawda co mówią, iż się wyćwiczył w tem rzemiośle skalpelując chrześcian. W takiem zdarzeniu zasługiwałby na przywiązanie do wielkiego masztu i chłostę od całej osady; i jeżeli pan rozkaże...
— Nie potrzeba wierzyć wszystkim niedorzecznym pogłoskom, które puszczają w obieg o Nattym — rzekł pan Templ — jest rodzaj prawa przyrodzonego zarabiania na życie w tych górach; prawo nim się opiekować będzie, jeżeli jaki miasteczkowy próżniak odważy się mu robić przykrość.
— Fuzya lepiej się opiekuje niżeli prawo — rzekł major sentencyjnym tonem.
— Co się tycze fuzyi — zawołał Ryszard — można potrafić lepiej od niego z tą się obejść i jam...
Tu przerwał odgłos dzwonka zawieszonego w dzwonnicy akademickiej, który zwiastował iż godzina służby bożej już wybiła, zgromadzenie zatem wstając od stołu, gotowało się iść do kościoła, czyli raczej do akademii.





  1. Tak w Anglii nazywają naczynie podobne do karafki: w około niego znajduje się od sześciu do dziesięciu flaszek kryształowych, z oliwą, octem, cukrem, pieprzem i wszelkiego rodzaju przyprawami.
  2. Napój składający się z mieszaniny piwa, gorzałki i cukru.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.