Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Świętych dzwonów brzęk weselny,
Na modlitwę wiernych woła.
Bürger, tłum. A. E. Odyńca..

Kiedy Ryszard, pan Łe Quoi i Beniamin zmierzali do kościoła ścieżką prostszą, lecz gdzie śnieg zaledwo był udeptany, sędzia, jego córka, p. Grant i major Hartman, obrali drogę nieco dłuższą, lecz wygodniejszą, idącą przez miasteczko.
Gdy jeszcze nasi podróżni byli za stołem, podniósł się księżyc, a blask jego oświecił lasy sosnowe, wieńczące góry od strony wschodu. W innym klimacie, niebo wydałoby się tak jasnem, jak o samem południu. Lśniły się słabym blaskiem gwiazdy rozsiane na przestrzeni niebios, jak mdłe światełka, tyluż ogniów zapalonych w oddaleniu, przed zupełnem zgaśnięciem, tak ich blask ćmiły promienie księżyca odbite od śniegu pokrywającego jezioro i okoliczne pola.
Ponieważ konie zaprzężone do sani ruszały zwolna i spokojnie, Elżbieta zajmowała się czytaniem znaków, wywieszonych nade drzwiami każdego prawie domu. Na każdym kroku spotykała nazwiska nieznajome sobie, same nawet mieszkania zaledwo rozeznać mogła. Ten dom był przemalowany, ów znacznie powiększony, inny świeżo wzniesiony na szczątkach dawniejszego. Lecz wszyscy mieszkańcy szli do kościoła, niektórzy z nabożeństwa, większa zaś część samą tylko powodowana ciekawością.
Kiedy tak Elżbieta przypatrywała się budowom, dosyć dobrze wyglądającym, przy jasnem a łagodnem świetle księżyca, oczy jej szukały także osób znajomych między przechodzącymi.
Ale rodzaj ubioru jakiego zimno wymagało, sprawiał, iż wszyscy do siebie byli podobni; mężczyźni w długich surdutach i obszernych płaszczach, pokrywających ich od stóp do głowy; kobiety w szerokich wierzchnich sukniach, któremi się starannie otulały, miały głowy okryte kapiszonami futrem podszytemi. Nadto każdy szedł ścieżką wzdłuż domów utorowaną na śniegu, który tym sposobem zwalony na drugą stronę, stanowił jakby mur do połowy wysokości człowieka sięgający. Kilka razy zdawało się jej, iż poznaje postać lub chód tej albo owej osoby, nim się jednak przekonała, ażali się nie myli, już ta osoba zniknęła po za stosem drzewa, przed każdemi drzwiami złożonego.
Nieprędzej przeto, aż zawracając się na rogu głównej ulicy i wjeżdżając w drugą przecinającą ją pod kątem prostym, spostrzegła dom i postać, którą natychmiast poznała.
Dom ten, jakeśmy powiedzieli, stał na rogu wielkiej ulicy. Znak okazywał oberżę a śnieg mocno ubity przededrzwiami i znacznie wydeptany, wyraźnie świadczył, iż wielce była uczęszczaną. Budowa miała tylko jedno piętro nad dolnem mieszkaniem, lecz ściany porządnie wybielone, szyby czyste, okiennice we wszystkich oknach, dawały jej niezaprzeczone pierwszeństwo nad wszystkiemi domy sąsiedniemi. Wiecha wyobrażała jeźdźca uzbrojonego w szablę i pistolety, w czapce niedźwiedziej, a światło księżyca dozwalało widzieć wyrazy u dołu dosyć niezgrabnie wielkiemi czarnemi literami skreślone: Śmiały dragon.
Właśnie mężczyzna i niewiasta wychodzili z tego domu, gdy sanie mijały bramę. Pierwszy chociaż kulawy postępował atoli z postawą dzielną, zupełnie wojskową; niewiasta szła z miną swobodną i krokiem zapowiadającym, iż mało się o to frasuje, co ją na drodze spotkać może. Promienie księżyca padając prosto na jej twarz pełną, szeroką, jasno-purpurowego koloru, ukazywały fizyognomię męzką, pod czepkiem oszytym lichemi koronkami i wstążkami wypłowiałemi.
Z umysłu dobrano podobny czepek, aby nieco złagodzić ostrość jej rysów. Na nim był czarny materyalny kapelusik, który włożyła, dla nadania większej wytworności ubiorowi; był on w tył nieco przechylony, co ją wystawiało na pęd wiatru. W oczach poety z pięknemi frazesami w ustach, twarz jej naprzeciw księżyca wznoszącego się podówczas na wschodzie, mogłaby się wydać słońcem wschodzącem na zachodzie. Szybkiemi stąpała krokami, aby się zbliżyć do sani, co p. Templ postrzegłszy, kazał woźnicy zatrzymać konie na chwilę.
— Dobry dzień sędzio, witam szczęśliwie wracającego — zawołała kobieta głosem, w którym się akcent irlandzki mocno przebijał. Ja przynajmniej z równą was zawsze przyjemnością oglądam, a oto i miss Elżbieta, piękna i urodziwa dziewica bezwątpienia. Serce młodych oficerów, winnoby się mieć na baczności, gdybyśmy tak pułk jaki w naszej osadzie mieli. Lecz nie pora mówić o tych próżnościach, gdy dzwon nas wzywa na modlitwę, jak kiedyś powołani będziemy tam wyżej bez wątpienia, w chwili gdy zupełnie o tem myśleć nie będziemy. Dobry dzień majorze. Mamże dzisiejszego wieczora przygotować dla was wazę toddy?[1] Oh! zapewne pozostaniecie w wielkim domu; dziś zaledwo przybyliście, a to właśnie wigilia Bożego Narodzenia.
— Miło mi was widzieć, mistress Hollister — rzekła Elżbieta. Od chwili jakeśmy wyjechali z domu, szukam osoby znajomej mi i ledwie ciebie pierwszą spotykam. Dom wasz w niczem się nie odmienił, kiedy inne poznać tylko mogę z miejsca, jakie dawniej zajmowały. Zatrzymaliście także i znak, który widziałam jak Ryszard malował i tenże sam napis u spodu, który, jak pewnie o tem pamiętasz, małej pomiędzy wami zwady był przyczyną.
— Czy to o Śmiałym dragonie mówicie, miss Elżbieto? W istocie jakie inne dać mu nazwisko? Pod niem był on znany jako mój mąż, i sierżant o tem może zaświadczyć. Prawdziwa to była rozkosz służyć jemu, i w razie potrzeby zawsze go pierwszego widziano. Wielka szkoda że tak prędko skończył. Lecz sprawa której służył, zjednała mu zbawienie, a oto i p. Grant, szanowny kapłan, który mi bynajmniej nie zaprzeczy. Najniższa sługa, panie Grant. Tak jest, tak, p. Jones chciał odmalować wiechę, jam zaś w nim chciała uwielbić tego, który tak często z nami dobro i złe podzielał. Nie spieram się o to, iż oczy nie są ani tak duże, ani czarne jak jego, lecz co się tycze wąsów i czapki, niezawodnie tak są podobne, jak dwa ziarnka grochu do siebie. Lecz dłużej nie chcę zatrzymywać na mrozie, jutro nie zaniecham się dowiedzieć jak się macie, bo to jest moja powinność. Jakże więc majorze, mamże dla was przygotować toddy na dzisiejszy wieczór?
Na to zapytanie odpowiedział Niemiec niemym znakiem potwierdzenia, nienaruszając swej niezachwianej powagi. Po chwili rozmowy między sędzią a małżonkiem niewiasty o płomienistej twarzy, ruszyły naprzód sanie. Wkrótce zatrzymały się przed bramą akademii; osoby w nich będące wysiadły i weszły do gmachu.
Pan Jones i dwaj jego towarzysze, mając krótszą do przebycia drogę, znajdowali się tam od chwil kilku. Zamiast wejścia do wielkiej sali i zabawienia się zdumieniem kolonistów, Ryszard włożywszy ręce w kieszenie, przechadzał się wzdłuż i w szerz przede drzwiami niby z miną obojętną.
Tymczasem mieszkańcy przybywali z wielką przystojnością i powagą, jakich okoliczność wymagała, lecz krokiem tak szybkim, iż łacno było dorozumieć się, że do tego pobudzała ciekawość. Przyjeżdżający z mieszkań odleglejszych, nie pierwej wchodzili, aż po okryciu swych koni oponami białemi lub granatowemi, roboty fabryk krajowych. Do wielu z nich przybliżał się Ryszard i rozpytywał się o zdrowiu familii. Łatwość z jaką przypominał imiona wszystkich ich dzieci, dowodziła że każde z nich znał z osobna, a sposób witania go okazywał, iż patrzano nań powszechnie przyjaznem okiem.
Nakoniec jeden z liczby pieszo idących, zatrzymał się przed bramą i z uwagą począł się przyglądać nowej budowie z cegieł, która rzucała długi cień na pola śniegiem okryte, wznosząc się w pięknem stopniowaniu światła i cienia, przed świecącym w całej okazałości księżycem. Tuż przed akademią rozciągała się znaczna przestrzeń ziemi nieuprawnej, przeznaczona na plac publiczny, naprzeciw zaś z drugiej strony dawała się widzieć budowa, o której mówimy, niezupełnie skończona, którą nazwano kościołem Świętego Pawła.
Zaczęto go budować przeszłego lata z dobrowolnych jakoby ofiar, które jednak pochodziły z samej tylko kieszeni Marmaduka, albowiem co raz dawała się czuć większa potrzeba domu, dla odbywania służby bożej dogodniejszego od sali na szkołę przeznaczonej. Chociaż nie było wyraźnego zastrzeżenia, zgodzono się przecie czekać, nim całkiem nie zostanie ukończonym, aby wówczas postanowić, do jakiej sekty kościół ten będzie należał, a to oczekiwanie było powodem pewnej fermentacyi pomiędzy żarliwszymi różnych sekt wyznawcami, jakkolwiek o tem jawnie wystrzegali się rozprawiać.
Jeżeliby pan Templ oświadczył się za którąkolwiek sektą, wkrótce pytanie byłoby rozwiązane, wpływ jego bowiem był tak wielki, iż trudno byłoby mu się oprzeć, lecz on się stanowczo uchylił od wdania się w całą tę rzecz, nie użyczył nawet powagi swego imienia Ryszardowi, który tajemnie zapewnił dyecezyalnego biskupa, iż kościół i kongregacya znajdować się będzie w wiedzy kościoła episkopalnego protestanckiego. Lecz skoro sędzia oświadczył swą neutralność, postrzegł wkrótce pan Jones, że mu nie łatwo przyjdzie pokonać opór mieszkańców. Pierwszy środek jakiego się chwycił, był, iż każdego z nich obszedł po kolei, używając namowy i rozumowania dla przyprowadzenia do jednego z sobą sposobu myślenia. Wszyscy go słuchali cierpliwie, nikt nie powstał przeciw jego dowodom, a gdy tym sposobem wszystkich obiegł w koło, pewny już był wygranej.
Nie puszczając rzeczy w odwłokę, w kilka dni potem zwołał walne zgromadzenie dla rozstrzygnięcia pytania. Miało się ono odbyć w oberży pod Śmiałym Dragonem. Lecz nikt nie przybył, i Ryszard cały wieczór nieznośniejszy od wszystkich innych, strawił na próżnem rozprawianiu z mistress Hollister, dzielnie utrzymującą, że kościół metodystów do którego ona należała, winien był posiadać nową budowę i że żadna inna sekta ani zasługiwała, ani tyle do tego praw nie miała. Ryszard naówczas przekonał się, iż zbyt wiele sobie pochlebiał, i że dzielił błąd wspólny wszystkim, co rzecz mają z ludźmi złośliwymi, upartymi i skrytymi. I sam się też ukrywać zaczął, o ile tylko był do tego zdolnym, a przedsięwziąwszy dopiąć zamierzonego celu, postanowił zbliżać się doń powoli.
Staranie względem wystawienia tego gmachu, jednogłośnie powierzono Ryszardowi Jones i Hiramowi Doolittle. Oni wespół zbudowali dom sędziego, akademią, więzienie; oni jedni byli w stanie pojąć i wykonać plan podobnej budowy. Ci więc dwaj architekci następny między sobą ułożyli podział pracy, pierwszy przyjął na siebie wygotowywanie planów, drugi obowiązał się czuwać nad ich wykonaniem.
Korzystając z tego korzystnego układu, Ryszard zamierzył skrycie dać oknom kształt łukowaty rzymski, co mogło być pierwszym krokiem mającym go doprowadzić do uskutecznienia jego chęci, nadając budowie formę zewnętrzną kościołów religii episkopalnej protestanckiej. Ponieważ budowę murowano z cegieł, łatwo mu było przed towarzyszem ukrywać dalsze zamiary aż do czasu, gdy wypadało pomyśleć o ramach do tych okien. Natenczas należało wyjawić je Hiramowi, lecz i w tem poczynał z wielką ostrożnością, nie odkrywając przed nim wyższych, że tak powiem duchownych widoków, ograniczył się jedynie wystawieniem piękności architektonicznej, jaka ztąd wyniknąć miała.
Hiram w niczem się nie sprzeciwił, miał się w odwodzie, nie zrobił żadnego zarzutu, lecz liczne a nieprzewidziane okazały się trudności, gdy wypadło przystąpić do wykonania. Najprzód dowodził, iż gdy okna mają być tak wielkiego wymiaru, jak chce Ryszard, trudno byłoby znaleźć w kraju stosowne, materyały do zrobienia ram. Zarzut ten ani na chwilę nie zatrzymał Ryszarda; trzykrotnem pociągnieniem ołówka, zmniejszył o dwie stopy okna we wszelkim kierunku. Potem Hiram nadmienił o powiększonym z tego powodu koszcie, Ryszard na to dał mu poznać, iż pan Templ płacił, a on tylko był jego podskarbim. Odpowiedź ta okazała się ważną i po kilku innych zarzutach równie zręcznie odpartych, robota dalsza odbywała się zupełnie podług planu Jonesa.
Do niemniej wielkich trudności dzwonnica dała powód. Ryszard skreślił jej plan, naśladując najmniejszą z tych, jakie zdobią piękną londyńską katedrę. Wprawdzie niezupełne było naśladowanie, gdyż architekt nie poczytywał za obowiązujące dla siebie prawidło, zachować dokładnie wszelkie stosunki. Lecz po wielu przeszkodach szczęśliwie uprzątnionych, cieszył się nakoniec, ujrzawszy, iż się wzniosło coś dziwnie podobne do starej flaszki z octu. I dzwonnica ta równie jak okna, nie doznała żadnego oporu, albowiem mieszkańcy lubili nowość, a przyznać należało, iż nigdy nie widziano podobnej dzwonnicy.
Roboty do tego doszły kresu, a nic jeszcze nie zrobiono co do urządzenia i ozdoby wewnątrz, a to właśnie wprawiało w największe kłopoty i niespokojność Ryszarda. Wiedział dobrze, iż zaproponować ambonę i chór, byłoby to jedno, co zrzucić z siebie maskę, albowiem mieszczono je w Ameryce tylko w kościołach religii episkopalnej. Korzystając jednak ze zdziałanych już postępów, postanowił dalej się posunąć i śmiało budowie onej dał nazwanie świętego Pawła. Przystał na nie Hiram, zalecając jednak mały do tego nazwiska dodatek i ostatecznie nazwano ją nowym kościołem świętego Pawła, wolał on bowiem pożyczyć nazwanie katedry angielskiej, aniżeli od świętego z kalendarza.
Człowiekiem, który się zatrzymał przed tą budową, był to właśnie tylekroć wspomniany Hiram Doolittle, koniuszy, sędzia pokoju i architekt. Mężczyzna wysoki, suchy i chudy, twarz i pospolite rysy jego twarzy, wyrażały zadowolenie, powagę i chytrość.
Ryszard zbliżył się do niego razem z panem Le Quoi i Beniaminem.
— Dobry wieczór panie Doolittle — rzekł skinąwszy głową i nie wyjmując rąk z kieszeni.
— Dobry wieczór panie Jones — odpowiedział Hiram, obracając się ku niemu całą postawą i głową, bowiem pierwsza zawsze się stosowała do ruchu drugiej.
— A to noc zimna, panie Doolittle, noc bardzo zimna.
— Nieeo chłodna panie Jones, nieco ehłodna.
— A wy tu przypatrujecie się naszemu kościołowi. Cale dobrą ma on minę przy świetle księżyca. Jak błyszczy blacha kopuły! Ręczę, że szczyt kopuły świętego Pawła nigdy tak nie połyskuje śród mgły i dymów Londynu.
— Jest to prawdziwie piękny dom modlitwy. Aż miło patrzeć, jestem pewny, że pan Le Quoi i pan Penguillan, jednego są ze mną zdania.
— Bez wątpienia — odparł uprzejmy zawsze Francuz — prawdziwie wspaniała budowa.
— Byłem pewny, iż jegomość temu nie zaprzeczy. Cukier któryś nam przedał ostatnim razem, był wybornym. Panie Le Quoi, zapewne nie masz więcej takiego?
— Ah! oui, sir, przepraszam, przepraszam, mam go jeszcze. Nadzwyczaj się cieszę, iż się wam podobał. Zdrowie pani Doolitle, w dobrym zapewne jest stanie?
— Dosyć w dobrym, iż wyjść mogła, bardzo panu, dziękuję. Czy pan Jones jeszcze nie skończył planów wewnętrznych urządzeń?
— Nie, nie, jeszcze nie zupełnie — odpowiedział Ryszard, czyniąc znaczne przestanki między każdem przeczeniem — to wymaga zastanowienia się. Znaczną przestrzeń zapełnić wypada, a idzie o to, by w tem najlepiej postąpić. Znaczna przestrzeń pozostanie próżną w około ambony, nie mam bowiem zamiaru o ścianę jej oprzeć, jak budkę żołnierza na straży stojącego.
— Zwyczajem jest pod chórem stawić ławę dla starszych i duchownych osób — rzekł Hiram — zresztą — dodał, jak gdyby się lękał, iżby za wiele nie powiedział — podług krajów zmieniają się zwyczaje.
— To, to, właśnie — rzekł Beniamin. Krążąc wzdłuż brzegów Hiszpanii i Portugalii, na każdym prawie przylądku można widzieć klasztor, na którym się daleko więcej wznosi wieżyczek, niżeli masztów na okręcie liniowym pierwszego rzędu. Co do mnie, mojem jest zdaniem, chcąc należycie porządny wyposażyć kościół, w starej Anglii szukać wzorów do tego potrzeba. Co się zaś tycze świętego Pawła, chociażem go nigdy nie widział, gdyż bardzo daleko od Ratchffe Highway[2] do tej katedry, każdemu wiadomo, iż to jest najpiękniejszy kościół w świecie. Przeto podług mnie, oto ten kościół, który przed sobą widzimy, całkiem jest do niego podobny, jak delfin do wieloryba; cała różnica tylko w postawie. Owoż pan Le Quoi co bywał w krajach zagranicznych, chociaż to nie wszystko jedno, co być w Anglii, musiał widzieć kościoły we Francyi i może o tem mieć wyobrażenie, jakim być kościół powinien. Pytam go więc tedy, czyli wszystko zważywszy, ten oto nie jest co do ogółu, małą korwetą dobrze zbudowaną?
— Nie od rzeczy będzie uczynić uwagę — odparł Francuz — iż tylko w krajach katolickich, można znaleźć wielkie i piękne kościoły. Bez wątpienia, katedra świętego Pawła londyńska, jest bardzo piękną, znacznej wielkości, to co wy nazywacie big, lecz wybaczcie mi panie Beniaminie, jeśli powiem, że święty Paweł nie może się równać z naszym kościołem Najświętszej Panny.
— Co tam pleciesz? — zawołał Beniamin — święty Paweł nie wart jednego Goddam! Może powiesz także, że okręt królewski „Billy“ nie jest równie dobrym okrętem, jak miasto Paryż, chociaż on skruszyłby dwa takie w każdym czasie i przy jakimbądź wietrze.
Beniamin kończąc to mówić, groźną przybrał postawę i ścisnął pięść tak wielką, jak głowa pana Le Quoi, Ryszard tedy za potrzebne uznał wdać się swą powagą.
— Milcz Beniaminie — rzekł mu — nie zrozumiałeś p. Le Quoi i zapomniałeś się. Lecz oto pan Grant przybywa, nabożeństwo się rozpocznie, czas już żebyśmy weszli.
Francuz, który bez gniewu przyjął odpowiedź Beniamina, uśmiechając się rzekł do Ryszarda, iż niewiadomość intendenta, obudzała w nim tylko politowanie i z nim razem wszedł do akademii.
Hiram i Beniamin składali straż tylną, ostatni idąc mruczał półgłosem: — Jeśliby król francuzki za mieszkanie miał dom, któryby można było stawić obok świętego Pawła, możnaby było wybaczyć tę chełpliwość. Lecz słuchać Francuza miotającego rozpalone kule tym sposobem na kościół angielski, tego ciało i krew ścierpieć nie mogą. Nie widziałemże jak niegdyś dwie ich fregaty dobrze zbudowane, porządnie uzbrojone, należycie osadzone, poszły na dno; fregaty, którym tylko brakło Anglików, by z samym dyabłem próbować się mogły.
Z tym wyrazem złej wróżby na uściech wszedł do tymczasowego kościoła.





  1. Gatunek ponczu który się robi z whisky.
  2. Rateliffe Highway leży za wieżą, londyńską. Jest to część miasta przez pospólstwo zamieszkana.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.