Pierwsza miłość (Turgieniew)/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Turgieniew
Tytuł Pierwsza miłość
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1891
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.

Miałem zwyczaj codzień pod wieczór wychodzić z fuzyą do ogrodu i czatować na wrony. Zdawna nienawidziłem tych chytrych i drapieżnych ptaków, i tępiłem je z dziwną rozkoszą.
Dnia tego przed zachodem słońca udałem się, jak zwykle, do ogrodu, ale napróżno chodziłem po ścieżkach i alejach: ostrożne wrony poznały mię widać i krakały tylko zdaleka. Przypadkiem, zniecierpliwiony już trochę, zbliżyłem się do nizkiego, plecionego płotu, który oddzielał właściwe nasze terytoryum od wąziutkiego kawałka zadrzewionéj łąki, ciągnącéj się za oficynką i stanowiącéj ogródek.
Szedłem zamyślony ze spuszczoną głową; nagle usłyszałem jakieś głosy, spojrzałem przez płot i stanąłem, jak wryty, ujrzawszy o kilka kroków niespodziane widowisko.
Na łączce, między krzakami malin i agrestu, stała wysoka i wysmukła panna w różowéj sukience w paski i przejrzystéj, białéj zarzutce na głowie. Otaczało ją czterech młodzieńców, a ona po kolei uderzała o ich czoła te niewielkie szare kwiatki, które nie wiém, jak się nazywają, choć wszystkie dzieci znają je wybornie. Kwiatki te po opadnięciu tworzą małe torebki, które pękają z lekkim trzaskiem, gdy uderzymy niemi o jaki twardy przedmiot. Młodzi ludzie, śmiejąc się, wesoło nadstawiali czoła, a dziewczę z nieopisanym, czarującym wdziękiem uderzało o nie kwiatami.
Stałem nieruchomy, skamieniały, nie wiedząc nawet, co się ze mną dzieje; magnetyzował mię każdy ruch jéj ręki, w którym było coś tak słodko rozkazującego i pieszczotliwego zarazem, coś miłego i szyderczego, a pociągającego z taką siłą, że gotów byłbym zaraz oddać życie, byle i mnie raz jeden uderzyły tak rozkosznie te białe, cienkie paluszki.
Fuzya wysunęła mi się z ręki i upadła na trawę, a ja zapomniałem o wszystkiém, i patrzyłem tylko bez końca na wysmukłą kibić, delikatne, prześliczne rączki, białą szyjkę, złote pasma włosów, wymykające się na nią z pod przejrzystéj zasłony, błyszczące, rozumne oczy, długie rzęsy, twarz delikatną i...
— Kawalerze, hej, kawalerze, a czy to tak ładnie przypatrywać się obcym panienkom? — zabrzmiał tuż koło mnie głos jakiś.
Drgnąłem i skamieniałem. Tuż przedemną za płotem stał człowiek jakiś z krótko ostrzyżoną czupryną i patrzył na mnie złośliwie czarnemi oczyma. W téj saméj chwili dziewczę odwróciło głowę, ujrzałem jéj wielkie szare oczy, twarz ożywioną, brwi jéj podniosły się w sposób szczególny, białe ząbki błyszczały w ustach i wybuchnęła dźwięcznym, głośnym śmiechem, który spadł na mnie, jak piorun. Czułem, że krew mi uderza do głowy, schwyciłem fuzyą i pędem pobiegłem do domu. Wpadłszy do swego pokoju, rzuciłem się na łóżko i twarz zakryłem rękoma. Serce mi biło gwałtownie, dziwna radość rozsadzała piersi, a zarazem wstydziłem się swéj ciekawości, jéj śmiechu, tamtych, — sam nie wiem czego nareszcie!...
Uspokoiwszy się, powstałem, uczesałem się przed lustrem, poprawiłem ubranie i zaszedłem nadół na herbatę. Obraz prześlicznéj dziewczyny stał mi ciągle przed oczyma, serce już nie biło, lecz zamierało co chwila i ściskało się rozkosznie.
— Co ci jest? — spytał nagle ojciec, raz tylko spojrzawszy na mnie, — wronę zabiłeś?
Chciałem opowiedziéć wszystko, lecz powstrzymałem się, nie wiem dlaczego, i uśmiechnąłem się tylko.
Powróciwszy do siebie, wykręciłem się na pięcie, oblałem kolońską wodą i spałem noc całą, jak zabity. Nad ranem zbudziłem się na chwilę, podniosłem głowę, z zachwytem spojrzałem wkoło — i zasnąłem na nowo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Turgieniew i tłumacza: anonimowy.