Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakieś głosy, spojrzałem przez płot i stanąłem, jak wryty, ujrzawszy o kilka kroków niespodziane widowisko.
Na łączce, między krzakami malin i agrestu, stała wysoka i wysmukła panna w różowéj sukience w paski i przejrzystéj, białéj zarzutce na głowie. Otaczało ją czterech młodzieńców, a ona po kolei uderzała o ich czoła te niewielkie szare kwiatki, które nie wiém, jak się nazywają, choć wszystkie dzieci znają je wybornie. Kwiatki te po opadnięciu tworzą małe torebki, które pękają z lekkim trzaskiem, gdy uderzymy niemi o jaki twardy przedmiot. Młodzi ludzie, śmiejąc się, wesoło nadstawiali czoła, a dziewczę z nieopisanym, czarującym wdziękiem uderzało o nie kwiatami.
Stałem nieruchomy, skamieniały, nie wiedząc nawet, co się ze mną dzieje; magnetyzował mię każdy ruch jéj ręki, w którym było coś tak słodko rozkazującego i pieszczotliwego zarazem, coś miłego i szyderczego, a pociągającego z taką siłą, że gotów byłbym zaraz oddać życie, byle i mnie raz jeden uderzyły tak rozkosznie te białe, cienkie paluszki.
Fuzya wysunęła mi się z ręki i upadła na trawę, a ja zapomniałem o wszystkiém, i patrzyłem tylko bez końca na wysmukłą kibić, delikatne, prześliczne rączki, białą szyjkę, złote pasma włosów, wymykające się na nią z pod przejrzystéj zasłony, błyszczące, rozumne oczy, długie rzęsy, twarz delikatną i...
— Kawalerze, hej, kawalerze, a czy to tak ładnie przypatrywać się obcym panienkom? — zabrzmiał tuż koło mnie głos jakiś.
Drgnąłem i skamieniałem. Tuż przedemną za płotem stał człowiek jakiś z krótko ostrzyżoną czupryną i patrzył na mnie złośliwie czarnemi oczyma. W téj saméj chwili dziewczę odwróciło głowę, ujrzałem jéj wielkie szare oczy, twarz ożywioną, brwi jéj podniosły się w sposób szczególny, białe ząbki błyszczały w ustach i wybuchnęła dźwięcznym, głośnym śmiechem, który spadł na mnie, jak piorun. Czułem, że krew mi uderza do głowy, schwyciłem fuzyą i pędem pobiegłem do domu. Wpadłszy