Pierścień i róża/Rozdział trzynasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
KRÓLEWNA PRZYBYWA DO ZAMKU BRODACZA PANCERNEGO

Jak wiemy już, królewna Różyczka nie mogła nic ofiarować swoim rycerzom i giermkom, prócz Orderu Brylantowej Dyni i tytułów markizów i baronów, bo serce jej i ręka należały już do Lulejki. Odznaczenia te pochlebiały im jednak bardzo, tęsknili bowiem wszyscy za dawnem stanowiskiem dworzan królewskich, a chcąc się podnieść w własnych swych oczach, wykleili królewnie koronę ze złotego papieru i z taniego welwetu kazali jej uszyć płaszcz i suknię. Od świtu do nocy kłócili się o przyszłe zaszczyty i dostojeństwa, a kłócili się tak głośno i brzydko, że, nim miesiąc upłynął, biednej królewnie było bardzo przykro panować nad nimi, i kto wie nawet, czy w duszy nie żałowała dawnego, choć tak podrzędnego stanowiska służebnej w fraucymerze księżniczki paflagońskiej.
Ale że każdy powinien spełnić swoje obowiązki na stanowisku, wyznaczonem mu od Boga, więc i królewna z pokorą poddawała się swemu losowi, usiłując godnie nosić swoją papierową koronę.
„Armja Kawalerów Wiernych”, jak szumnie nazywało się wojsko Różyczki, przeciągała gościńcami Krymtatarji, nie zatrzymywana nigdzie przez pułki króla Padelli, które niedawno wyruszyły pod jego wodzą na daleką wyprawę wojenną. Armja ta składała się z samych oficerów, a zaledwie kilkunastu żołnierzy.
Prawie wszyscy jej przedstawiciele cierpieli na podagrę i reumatyzm, trzeba było więc co kilka wiorst wypoczywać po oberżach i domach zajezdnych, gdzie przy kufelku rozpoczynali przyszli dygnitarze i magnaci nowe zwady i kłótnie.
Nareszcie dnia jednego przybyli do posiadłości, należącej do potężnego hrabiego Brodacza Pancernego, który wprawdzie dotychczas nie oświadczył chęci przyłączenia się do „Armji Wiernych”, ale mógł się dać nakłonić do zawarcia z nią sojuszu wobec jawnej nienawiści, jaką żywił dla króla Padelli. Ogólnie było wiadomem, że Brodacz Pancerny utopiłby Padellę w łyżce wody.
Kiedy „Armja Wiernych Kawalerów” zadzwoniła do żelaznych wrót, broniących wstępu na dwór Brodacza Pancernego, pan zamku kazał powiedzieć przez swego lokaja, że wkrótce przybędzie złożyć Jej Królewskiej Wysokości swoje uszanowanie. Był to rycerz bardzo gwałtownego temperamentu, a tak niepospolitej siły, że hełm jego stalowy z trudem unieść mogło dwóch tęgich murzynów, postępujących trzy kroki za nim. Ujrzawszy królewnę Różyczkę, Brodacz Pancerny rzucił się z takim impetem na kolana, że aż ziemia jęknęła przed nim, i rzekł:
— Dostojna Pani i władczyni! Godzi się przedstawicielowi najpierwszego w Krymtatarji rodu oddać cześć głowie ukoronowanej. Uznając bowiem Waszą Dostojność, tem samem składam hołd własnemu szlachectwu. Śmiały rycerz, zwany Brodaczem Pancernym, zgina kolano przed tobą, jako przedstawicielką arystokracji krymtatarskiej.

— Hrabia jest nadto łaskaw — odparła uprzejmie Różyczka, drżąc z przestrachu pod spojrzeniem ponurego rycerza, którego oczy błyskały straszliwie z głębi zarosłej czarnemi kudłami twarzy.
— Najpotężniejszy z potężnych tego państwa — ciągnął dalej rycerz — pozdrawia Cię, miłościwa Pani, pozdrawia Cię, jak istotę sobie równą urodzeniem i stanowiskiem. Dostojna Pani, oto jestem gotów oddać dłoń moją, serce moje i miecz mój za słuszność twej sprawy. Pochowałem już trzy żony, ostatnią złożyłem przed rokiem w grobowcach mego zamczyska. Serce moje tęskni za dozgonną towarzyszką życia. Przyrzeknij, że zostaniesz moją żoną, a ja jako podarunek ślubny ofiaruję Ci łeb króla Padelli, nos i oczy syna jego Bulby, a w dodatku prawą rękę i uszy zdradzieckiego władcy Paflagonji, którego kraj podbiję i przyłączę do twego, t. j. do naszego państwa. O, szepnij „tak”, bo straszne będą następstwa twojej odmowy. Będę palił, pustoszył, rabował, zadawał najsroższe tortury, cały kraj pogrążę w ogniu i krwi, i zadrży Krymtatarja pod pięścią Brodacza Pancernego! O królowo! widzę, że czułe słowa moje zdołały obudzić w sercu twem przychylność. Widzę w oczach twych promyk nadziei, który radością przepełnia serce moje.
— Wybacz, hrabio — odrzekła Różyczka, wysuwając drobną dłoń swoją ze straszliwych łap Brodacza Pancernego — jestem Waszmości niezmiernie obowiązana za ofiarowane mi usługi, ale uczuciom jego odpowiedzieć nie mogę, gdyż od lat wielu czuję serdeczną skłonność ku księciu paflagońskiemu Lulejce i tylko jego małżonką zostać mogę.
Któż zdoła wyrazić wściekłość Brodacza Pancernego? Porwał się na równe nogi i zgrzytnął zębami z taką siłą, że iskry posypały się z ust jego. Był to wstęp do gromów, które rozbrzmiały natychmiast straszliwem echem:
— Do piorr-rrruu-na! do stu bomb i kar-rrrrr-taczy! Krrrwi! krrwi! w którejbym obmył hańbę tej godziny! Cały świat utopię w morzu krrwi! Ha! ha! dumna królewno! jeszcze się ugniesz pod straszliwą zemstą Brodacza Pancernego!
Po tych strasznych słowach jednem kopnięciem swej potężnej stopy wyrzucił biednych murzynów na kilkanaście metrów w górę i, rycząc jak tur raniony, wybiegł. Czarna broda jego miotała się przed nim, jak złowroga chmura, niosąca w sobie śmierć i przerażenie.
Słysząc okropne słowa obrażonego hrabi i widząc, jak butem wali jak w piłkę nożną w grzbiety Bogu ducha winnych murzynów, „Armja Wiernych”, omal na miejscu nie zginęła z przerażenia. Obawy jej nie były bezpodstawne, bo ledwie zgrzybiali rycerze opuścili posterunek przy żelaznej bramie i uszli ćwierć mili drogi, już na gościńcu ukazał się zbójecki wojownik na czele bandy drabów równie strasznych, jak ich dowódca. Banda ta rzuciła się z rykiem na stronników Różyczki i zaczęła ich kłuć, tratować, rąbać, wiązać i kneblować. Nie minął kwadrans, i cała „Armja Wiernych” była już w puch rozbita i zniesiona doszczętnie.
Królewnę pojmano żywcem. Straszliwy Brodacz nie chciał nawet spojrzeć na nią, wrzasnął tylko do swoich siepaczy: „Hej, dawać tu wóz drabiniasty, związać tę białogłowę i odwieźć ją w podarunku Jego Królewskiej Mości Padelli I”.
Do cennego swego daru wierny i miły wasal dołączył list, w którym zapewniał Padellę, że codziennie wznosi korne modły do tronu Najwyższego, by zachować w najlepszem zdrowiu króla i jego rodzinę. Przy końcu listu nadmienił, że przybędzie wkrótce na dwór królewski, by złożyć hołd swemu królowi i panu, i zapewniał go o dozgonnej swej wierności. Ale Padella był zanadto chytrym wróblem, żeby dać się wziąć na plewy Brodacza Pancernego. Nie uwierzył też ani jednemu słowu z tego listu; a jak przyjął swego wasala, o tem dowiecie się wkrótce. Tymczasem mogę was zapewnić, że — trafiła kosa na kamień!

Biedną Różyczkę związano i rzucono na wiązkę słomy. Ale nie myślcie, że słoma ta zmieniła się w listki róż i jaśminów, jak to nieraz bywa w bajkach. Ah, nie, biedne dziewczątko wieziono na drabiniastym wozie przez wiele wsi i miast, aż dowieziono ją na dwór królewski, gdzie właśnie odbywał się triumfalny wjazd króla Padelli, który w pień wymordował prawie wszystkich swoich nieprzyjaciół. Najbogatszych tylko wlókł za swoim wozem; tych miał zamiar poddać torturom, żeby wymusić na nich zeznania, gdzie ukrywają skarby swoje, które chciał sobie przywłaszczyć.

Straszliwe krzyki i lamenty jeńców przebiły mury więzienne i doszły nawet do celi, w której więziono biedną Różyczkę. Była to okropna, wilgotna nora, do której światło nie miało dostępu znikąd, pełna nietoperzy, szczurów, myszy, ropuch, ślimaków, węży, stonóg i wszelkiego robactwa. Na nieszczęście przywieziono Różyczkę w nocy, bo gdyby który z dozorców ujrzał jej śliczną twarzyczkę, byłby napewno zakochał się w niej natychmiast, jak się rozkochał w niej stary puhacz, mieszkający na wieży sąsiedniej, i kot małżonki więziennego dozorcy.
Koty, jak wiecie, widzą w nocy, więc i ten kot, raz jeden rzuciwszy zielonem okiem na uwięzioną królewnę, za nic nie chciał powrócić do swojej pani, tylko miauczał nieustannie pod drzwiami Różyczki. Ropuchy całowały jej bose nóżki, węże owijały się pieszczotliwie dokoła jej rąk i szyi i nigdy, nigdy najmniejszej nie wyrządziły jej krzywdy. Bo też dziwnie czarującą była mała królewna.
Długo, długo trzymano ją w tem więzieniu, aż dnia pewnego klucz zgrzytnął w zamku, i na progu lochu ukazał się król Padella. Ale nie mogę wam teraz powiedzieć, o czem mówił z królewną, bo musimy znowu powrócić do królewicza Lulejki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.