Piekło kobiet/Największa zbrodnia prawa karnego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Piekło kobiet
Wydawca „Bibljoteka Boy’a”
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1933
Druk Zakł. Graf. B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Największa
zbrodnia prawa karnego

Das grösste Verbrechen des Strafgesetzes — największą zbrodnią prawa karnego“ nazwał jeden z niemieckich uczonych paragraf, obowiązujący we wszystkich prawie ustawodawstwach, a nakładający ciężkie kary za przerwanie ciąży. Kary te grożą zarówno matce, jak tym, którzy jej w przerwaniu ciąży pomagają. Równocześnie, większość kryminologów stwierdza, że prawo to nie ma żadnego wpływu, że liczba sztucznych poronień wzrasta. Życie zawsze było w tej mierze silniejsze od ustaw i od sankcyj karnych; tem bardziej okazuje się niem życie nowoczesne w tak zmienionych płynące warunkach. Toteż — stwierdzają to znowuż wszyscy — paragraf ów jest martwą literą; okoliczności, w których prawo przychodzi do głosu, są znikomo rzadkie w stosunku do olbrzymiej ilości wypadków spełnionego przestępstwa. Zatem — powiedziałby ktoś — paragraf ten jest obojętny: skoro istnieje na papierze ale się go nie stosuje, można go uważać za formę niewinnego protestu moralnego przeciw nagannym obyczajom? Niestety, tak nie jest; paragraf ten, nie mający siły aby coś pomóc, posiada olbrzymią moc aby szkodzić. Przychodzi do głosu jedynie prawie w wypadkach śmierci matki; wówczas sroży się i sądzi; ale, gdyby wejrzeć bliżej, ujrzałoby się, że najczęściej ta właśnie ustawa jest śmierci przyczyną. Bo ten paragraf, niezdolny zapobiec przerywaniu ciąży tam, gdzie imperatyw życia, mocniejszy niż wszystkie kodeksy, zmusza matkę do niego, ma wszakże na tyle siły, aby tę matkę pozbawić umiejętnej pomocy i pchnąć w ręce karygodnego — tu już naprawdę kary godnego — partactwa. Gdyby zestawić wypadki śmierci młodych kobiet, wypadki ciężkich i trwałych schorzeń, które z obecnego bezdusznie podtrzymywanego stanu rzeczy wynikają, zadrżeliby może ci, którzy w zaciszu wygodnego gabinetu układają swoje ustawy. A gdyby doliczyć inne, pośrednio wynikające z nich skutki: samobójstwa, dzieciobójstwa i inne klęski, wówczas zrozumielibyśmy, z jaką słusznością nazwano ten artykuł „największą zbrodnią prawa karnego“.
A nie jest to bynajmniej głos odosobniony. Przeciwnie, wszyscy, którzy mieli sposobność zetknąć się z tą sprawą, godzą się na jedno: na bezsilność paragrafu, i gorzej niż bezsilność, bo jego działanie w sensie ujemnym. Jakimż cudem tedy może on istnieć, może się ostać? Istnieje tem, że kwestja jest nader skomplikowana i trudna — tak iż, możnaby powiedzieć, poprostu „strach ją ruszać“; — że jest splotem mnóstwa spraw, że obrosły ją całe warstwy pojęć i przesądów, gromadzących się na przestrzeni wieków. Względy prawne, etyczne, lekarskie, społeczne, mają tu głos; stare kanony teologiczne spotykają się z nawykami militaryzmu, obliczającego na dziesiątki lat naprzód ilość bagnetów; niechęć do tknięcia jednej cegiełki z budowli, która okazałaby się może zmurszałą, rutyna myśli... A wszystko to pokrywa swoim płaszczem obłuda społeczna...
Uczynić biedną dziewczynę matką, pozbawić ją pracy dlatego że się spodziewa macierzyństwa, kopnąć ją z pogardą, zrzucić na nią cały ciężar błędu i jego skutków, i zagrozić jej latami więzienia, jeżeli, oszalała rozpaczą, chce się od tego zbyt ciężkiego na jej siły brzemienia uwolnić, — oto filozofja praw, które, aż nadto znać, były przez mężczyzn pisane! Głosić wzniosłe teorje o „prawie płodu do życia“, znów grozić matce więzieniem w imię praw tego płodu, ale równocześnie nie troszczyć się o to, aby nosicielka tego płodu miała co do ust włożyć... I rzecz szczególna, ten sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej, może zginąć pod mostem z zimna, gdy matka — którą jej „święte“ macierzyństwo czyni nieraz wyrzutkiem społeczeństwa — nie ma dachu nad głową.
Ale nie trzeba szukać aż tak jaskrawych przykładów. Ileż zmieniło się w świecie od czasu gdy tworzyły się te pojęcia prawne! Kobieta stała się równowartościowym obywatelem, zajęła miejsce we wszystkich dziedzinach, u wszystkich warsztatów pracy; nieograniczone macierzyństwo nie jest już, nie może być ideałem. Zmieniły się warunki życia. Zmienił się i stan medycyny. Przerywanie ciąży stało się faktem potocznym wcale nietylko w wypadkach wyjątkowych życiowych katastrof; stało się faktem częstym w życiu małżeńskiem, praktykuje je niejedna pani sędzina, niejedna pani prokuratorowa... Ba, sam członek komisji kodyfikacyjnej, w tym samym dniu w którym uchwala straszliwe kary za przerwanie ciąży, po posiedzeniu odwiedzi może swoją magnifikę w lecznicy, gdzie odbyła z komfortem ten zabieg, aby oszczędzić płodnemu prawodawcy piątego maleństwa... I pan kodyfikator nie odczuwa żadnej rozterki duszy, żadnej sprzeczności...
Bo, co do tych wypadków, to niema obawy, aby się dostały pod srogi miecz prawa! I w tem jeszcze ohyda paragrafu. Jak wszystkie paragrafy wspierające się na obłudzie społecznej, tak i ten godzi jedynie w biedaków. Jest nieetyczny, bo trafia w przypadkowe ofiary pośród dziesiątków tysięcy bezkarnych; jest niedemokratyczny, ponieważ zapewnia przywilej bezkarności tym, którzy i tak są uprzywilejowani.
Toteż postawa społeczeństwa w tej kwestji jest zupełnie zdecydowana. Podczas gdy nasi prawodawcy traktują w swoim projekcie przerwanie ciąży na równi z dziecióbójstwem (!!), społeczeństwo — ubolewając nieraz nad jego koniecznością — absolutnie nie uważa go za występek. Wręcz przeciwnie, mimo frazesów o dostojeństwie macierzyństwa, tysiąc razy łatwiej przebaczy społeczeństwo matce przerwanie ciąży niż urodzenie nieślubnego dziecka. „Zastanówmy się — mówił jeden z prawników na ostatnim zjeździe, czy, gdyby który z nas wiedział, że jego siostra dopuściła się tego czynu, czy uważałby ją za zbrodniarkę?“ — „W takim razie jesteśmy wszyscy przestępcami“ — mówił znów na innem zebraniu do swoich kolegów pewien prokurator. Gdyby prawo zechciało działać, trzebaby dla samej Warszawy zbudować więzienie rozmiarów sporego miasta, aby tam corok pomieścić kilkadziesiąt tysięcy dobrowolnie roniących kobiet. Bo w praktyce społeczeństwo zajęło stanowisko równie zdecydowane: uważa prawo za nieistniejące. Niestety, jak wspomniałem, istnieje ono, ale tylko aby szkodzić.
Bo to jedno jest pewne, że jakkolwiekby się ktoś zapatrywał na sprawę przerywania ciąży, nie należy ona do rzędu zagadnień, które załatwia się więzieniem, choćby i dożywotniem! Wniknąć w istotę tych stosunków, szukać na nie lekarstwa, oto zadanie prawodawcy. Zagadnienia tego nie można traktować odrębnie i mechanicznie; trzeba je rozważać i leczyć w całości.
Jesteśmy w fazie tworzenia nowego kodeksu, nasza komisja kodyfikacyjna w pierwszym swoim projekcie[1] wypowiedziała się w tej mierze. Jak, — o tem pomówimy; niech tu wystarczy stwierdzenie, że zajęła wówczas stanowisko bezduszne i formalistyczne.
I oto w końcu września r. 1929 odbył się w Warszawie zjazd polskich prawników. Jako jeden z głównych punktów w sekcji prawa karnego, której przewodniczył p. Al. Lednicki, postawiono sprawę przerywania ciąży i jego karalności. I oto — fakt nieoczekiwany może dla samych uczestników kongresu — prawie wszyscy wypowiedzieli się w duchu wręcz przeciwnym stanowisku komisji kodyfikacyjnej, to znaczy przeciw karalności tego czynu. Wielkie wrażenie wywarło przemówienie b. prezesa sądu apelacyjnego p. Czerwińskiego, przeszło siedemdziesięcioletniego starca, który, na podstawie kilku dziesiątków lat swojej praktyki, żądał zupełnego zniesienia złowrogiego paragrafu; niemniejszą sensacją była opinja prezesa Sądu Najwyższego, p. Mogilnickiego, również za bezkarnością. Wnioski Tow. Kryminologicznego, stawiającego zasadę zupełnej niekaralności w pierwszych trzech miesiącach przerwania ciąży, reprezentowali prof. Grzywo-Dąbrowski, adwokat Rundo, dr. Battawia i in. Pani Wanda Grabińska, pierwszy sędzia dla nieletnich, podnosiła niemoralność wyodrębnienia tego zjawiska z całokształtu zjawisk społecznych, oraz daremność wysiłków, aby mechanicznie rozwiązywać je więzieniem. „Ci co żądają surowych kar za przerwanie ciąży, sprowadzają kobietę do rządu samicy“, wołał adwokat Dwernicki. Najmniej liberalni żądali bodaj bezkarności samej matki i szerokiego uwzględnienia wskazań społecznych do przerwania ciąży, tak jak dziś się uwzględnia wskazania lekarskie. Sam referent, prof. Glaser, żądając w zasadzie utrzymania karalności, uznał wskazania prawne (np. gdy ciąża jest owocem zgwałcenia) i socjalne do przerywania ciąży.
Wogóle trzeba zaznaczyć, że uczestnicy zjazdu szli w swoich żądaniach o wiele dalej niż pp. referenci; ta drażliwa kwestja ma to do siebie, że ktokolwiek zabiera w niej głos oficjalnie, natychmiast czuje się skrępowany naciskiem obyczajowej obłudy i traci odwagę publicznego bronienia zapatrywań, które nieraz wyznaje prywatnie. Bądź co bądź Wiadomości z II-go Zjazdu prawników notują, że „w dyskusji nad referatem i koreferatem o spędzaniu płodu wypowiedziano się przeważnie za bezkarnością tego czynu z modyfikacjami jego karalności w okresie przejściowym w szczególnie określonych przypadkach“. (To stwierdził przewodniczący zjazdu, na zebraniu ogólnem dn. 2 października 1929).
Zjazd — taka była przyjęta zasada — nie powziął żadnych uchwał, co mu gani w artykule swoim w Tygodniu adwokat Zygmunt Nagórski. Uchwała podjęta przez takie ciało miałaby swoje poważne znaczenie. Ale i tak, same obrady te były równoznaczne z wotum nieufności dla naszej komisji kodyfikacyjnej co do tego punktu. I nietylko u nas spotykamy ten objaw. Kwestja przerwania ciąży i jego karalności jest oddawna przedmiotem dyskusji w wielu krajach Europy. Jedynie u nas było o niej głucho, pomnażała ona liczny poczet kwestyj, „o których się nie mówi“.
A gdzież o niej mówić, jak nie u nas? Gdy gdzieindziej prawa się ulepsza lub konserwuje, u nas się je dziś tworzy. A jak się je tworzy? Ot, schodzi się kilku poważnych — och, jak poważnych! — panów, którzy, wchodząc do sali obrad, starają się pilnie zapomnieć o tem że są ludźmi, że tam, za oknami gabinetu, huczy i pędzi życie, że to co oni piszą na papierze, to jest pisane na ludzkiej skórze, że to co dla nich jest przedmiotem kontrowersji prawniczej, jest dla innych nieraz kwestją życia i śmierci. I pichcą sobie od niechcenia te prawa, a to co oni upichcą, w tem potem męczą się całe pokolenia. I jeszcze nie skończyli swego dzieła, a już grono najpoważniejszych kolegów — ba, prezes Mogilnicki sam jest członkiem komisji kodyfikacyjnej! — krzyczy im: „Przestańcie, bo się źle bawicie!“
Zdaje mi się tedy, że najwyższy jest czas, aby przerwać to zbożne milczenie; aby wydobyć na światło dzienne kwestję tak złożoną, tak trudną, kwestję w której tyle zawodów ma coś do powiedzenia, w której wreszcie mają chyba prawo głosu ci, a zwłaszcza te, których to prawo dotyczy — kobiety. Postaramy się oświetlić kwestję, zebrać poglądy na nią ludzi co najświatlejszych; postaramy się uświadomić kobiety co do sposobu w jaki traktują ich najboleśniejsze sprawy panowie prawodawcy. Poprowadzimy, jeżeli będzie trzeba, przed sąd trzydzieści tysięcy kobiet, które oskarżą się same i powiedzą: „Prosimy, zamknijcie nas do więzienia, ale wszystkie!“ Niech rzecz dojdzie do absurdu. Bo można niedorzeczne prawa jakiś czas cierpieć przez szacunek dla ich dawności, ale niema chyba racji od niedorzecznych praw zaczynać?





  1. Pisane w r. 1929





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.