O dniu! o godzin ostateczne chwile! O gwiazdy czarnych barw u szczęścia mety! O wzroku Laury! któż mi, jeśli nie ty, Pociechy wieścił... bym je kładł w mogile?!
Sądziłem wówczas — dziś się już nie mylę — Żem miał (o dziwne wiotkich żądz podniety!) Część, nie zaś wszystko stracić. Lecz, niestety — Nadziei płonnych wiatr unosi tyle!
Jakże przeciwnie było mi znaczono! Toż w twarzy Laury mogłem czytać jasno: Że mi żywota blaski wraz z nią gasną...
Biada! wzrok własny snadź mi był zasłoną, Żem patrząc, widzieć nie mógł, — by temprędzej Byt mój dorównał ostatecznej nędzy! —