Nigdy synowi serce matki wdowie, Ani lubemu tkliwa narzeczona, Białe na szyi splótłszy mu ramiona, Z duszy tak słodkich pociech nie wypowie.
Jak Laura moja — kiedy w to pustkowie Zszedłszy, gdzie duch mój tęschny bólem kona, Ku mnie się zwraca, drżąca z głębi łona, Podwójną litość mając w każdeni słowie.
Bo i kochanki i trwożliwej matki. Która mię tuląc, uczy w mądrej mierze: Jako, na drodze pokus dziwnie gładkiej,
Chcąc precz od siebie życia mieć wypadki, Dobrze to bywa z ziemią zerwać szczerze; A mnie to spokój daje — gdyż jej wierzę. —