Sen miałem. Łania biegła przez bezdroże — Biała — u czoła mając gwiazd żarzewie — A to się działo tuż przy Lauru krzewie, O słońca wschodzie, w krasnej wiosny porze.
Było tak pięknem to stworzonko Boże, Iż porzuciwszy wszystko, w żądz wylewie Pobiegłem za nią, jak ten, który nie wie Że skarb znalazłszy, śmierć też znaleźć może
Lecz cóż? — w dyamentach swego naszyjnika Wyryte miała: — „Niech mię nikt nie tyka — Pan mię chce wolną mieć!“ — W tem, gdy już sięga
Blask południowy szczytu widnokręga, Strudzony patrzeć w nią, choć nie dość syty, Jam w zdrój się stopił, ona zaś w błękity! —