Przez niegościnne, po przez dzikie knieje, Gdzie zwierz i zbój ma legowisko swoje, Idę bezpieczny — gdyż się tylko boję Słońca, co z siebie żar miłości zieje.
Idę, śpiewając płoche żądz mych dzieje, W myśl mą o Laurze ufny jakby w zbroję — I mniemam leśne z sobą mieć dziewoje, A to są jodły z których wietrzyk wieje.
I nieraz Laury śmiech wśród szeptu liści, Głos w śpiewie ptasząt, a zaś w strugi szmerze Jej szaty szelest słyszeć mi się zdało
Zaprawdę, niemal Raj się ziemski iści W tych gąszczach — gdyby nie to, wyznam szczerze: Iż słońca mego w cieniu ich zamało! —