Płomień, com mniemał że go już stłumiły Chłodniejsze tchnienia i lat rwista fala, Znów srogą mękę w duszy mej rozpala.
Nie całkiem, widzę, zbył pożerczej siły, I pod popiołem iskra gdzieś tlejąca Znów klęski wznieca, które bodaj były Coraz choć lżejsze! Toż od łez tysiąca Które przez oczy serce z siebie strąca, Tym ogniom co mię trawią nie od wczora Do samej rdzeni zgasnąćby już pora!
Wiecież, o drodzy moi! czem się stawa Że mi z własnemi skłócić się oczyma? (Spóźnionych pociech oto korzyść łzawa!) Tak jest — Amora sprawka to ojczyma — On tak zdradziecko w swych mię siatkach trzyma. Że gdy już uciec zbieram kroki rącze. Znów mię widokiem Laury mej oplącze. —