Peryody/Peryod XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Potocki
Tytuł Peryod XIV
Pochodzenie Wojna chocimska, poemat w 10 częściach. Merkuryusz nowy. Pełna. Peryody. Wiersze drobne – cykl Peryody
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1880
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały cykl
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Peryod XIV.

Cóż słabszego nad człowieka!
Nie wskok z pępka kwiat wywinie,
Przeto naznaczonéj pory,
Dopiéro się człowiek znaczy,
Tak przed kwiatem, jak w pół kwiatu,
Niemiłosierna śmierć grozi.
O jak wiele ludzi ginie
Papierek, rzecz marna, panie
Stu potomków idąc cugiem.
Że szkło słabe, każdy przyzna,
Niech się z nim nie równa wiekiem.
Sto lat roście, sto dąb stoi
Dwadzieścia i cztery lata
Trzeciéj i ostatniéj ćwierci
W każdéj jednak z tych trzech kwadrze
Nie masz przywileju na to,
I miesiące i tygodnie,

Żyć nie możesz: ani nocy,
Nawet godziny, minuty,
Że i w jedném oka mgnieniu,
Dzień dąb rąbiesz, czasem dłużéj,
Jako proch zdmuchniony z stołu,
Ale trudnoż się do drzewa,
Co ma dąb przed wiszem lekkiém,
Owszem, więcéj dano słomie.
Długo róża czasu czeka,
Aż śnieg ztaje, aż mróz minie,
Zawsze dopędzi od Flory.
Czasem ledwie dzień obaczy,
Umrze: tak wiośnie, jak latu,
Zawsze ścina, zawsze mrozi.
Rychléj niż róża w dziardynie,
Jeśli ma dobre schowanie,
Przetrwa jednego po drugim,
A wzdy najduższy mężczyzna,
Bo ma siła przed człowiekiem.
W mierze: sto go mówią gnoi,
Wzrostu, tyleż ludziom świata,
Już trzeba myśléć o śmierci.
Snadno człowiek nogi zadrze.
Bo nie tylko każde lato
Niepewne: nigdy swobodnie,
Ani dnia mając w swéj mocy;
Tak jest ludzki rodzaj struty,
Wszyscy podlegli zginieniu.
A nam w punkcie śmierć posłuży,
Lecim opłaznie do dołu.
Marna przypodoba plewa,
To ma trzcina przed człowiekiem,
Bo się ta ugnie, on złomie.
Krótko rzekszy: nic słabszego.
Cóż wzdy jest człek? nic: sen, mara,
Przecie ten kawałek błota
Wiecznego smak, w niebie gody,
Jeden dzień głupi na ziemi!
O Boże wielkiéj dobroty,
Serca mego Stwórco święty,
Rydlem którym-em otwierał,
Stwierdź nadzieją zmartwychwstania.
Nie masz od ciała naszego.

Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para.
Tak kochają, że żywota
Tracą dla jego wygody.
Niż wiek w niebie drożéj ceni.
Broń od takowéj ślepoty,
Wywrócone fundamenty,
Ziemię gdy syn mój umierał,
I daj koniec mego łkania![1]





  1. Tak jest w rękopiśmie (podobno autografie Wacława Potockiego), znajdującym się w Bibliotece Zakładu imienia Ossolińskich we Lwowie. Drukujemy tu wedle kopii sporządzonéj na miejscu a przejrzanéj przez p. Klemensa Kanteckiego. Oczywiście wiersze, rymujące się ze sobą, są tu rozerwane. Nie znając autografu, nie można wiedziéć, jakim sposobem stać to się mogło. Z kopii starałem się te wiersze pozbierać i uporządkować; podaję więc tę całość, prawdopodobną, jak mi się zdaje, w przypisku.Piotr Chmielowski.

    Cóż słabszego nad człowieka!
    Żyć nie możesz: ani nocy
    Długo róża czasu czeka;
    Ani dnia mając w swéj mocy.
    Nie wskok z pępka kwiat wywinie,
    Nawet godziny, minuty:
    Aż śnieg ztaje, aż mróz minie
    Tak jest ludzki rodzaj struty,
    Przeto naznaczonéj pory
    Że i w jedném oka mgnieniu
    Zawsze dopędzi do Flory.
    Wszyscy podlegli zginieniu.
    Dopiéro się człowiek znaczy:
    Dzień dąb rąbiesz, czasem dłużéj,
    Czasem ledwie dzień obaczy,
    A nam w punkcie śmierć posłuży.
    Tak przed kwiatem jak w pół kwiatu
    Jako proch zdmuchniony z stołu
    Umrze: tak wiośnie, jak latu.
    Lecim opłaźnie do dołu.
    Niemiłosierna śmierć grozi,
    Ale trudnoż się do drzewa
    Zawsze ścina, zawsze mrozi.
    Marna przypodoba plewa;
    O jak wiele ludzi ginie
    Co ma dąb przed wiszem lekkiem
    Rychléj niż róża w dziardynie!
    To ma trzcina przed człowiekiem,
    Papierek, rzecz marna, Panie,
    Owszem więcéj dano słomie,
    Jeśli ma dobre schowanie,
    Bo się ta ugnie, on złomie.
    Stu potomków idąc cugiem
    Krótko rzekszy: nic słabszego
    Przetrwa jednego po drugiem.
    Nie masz od ciała naszego
    Że szkło słabe, każdy przyzna,
    Cóż wzdy jest człek? nic: sen, mara,
    A wzdy najduższy mężczyzna
    Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para.
    Niech się z niém nie równa wiekiem,
    Przecie ten kawałek błota
    Bo ma siła przed człowiekiem.
    Tak kochają, że żywota
    Sto lat roście, sto dąb stoi
    Wiecznego smak, w niebie gody
    W mierze: sto go, mówią, gnoi.
    Tracą dla jego wygody.
    Dwadzieścia i cztery lata
    Jeden dzień głupi na ziemi
    Wzrostu, tyleż ludziom świata;
    Niż wiek w niebie drożéj ceni.
    Trzeciéj i ostatniéj ćwierci
    O Boże wielkiéj dobroty,
    Już trzeba myśléć o śmierci
    Broń od takowéj ślepoty;
    W każdéj jednak z tych trzech kwadrze  
    Serca mego Stwórco święty,
    Snadno człowiek nogi zadrze.
    Wywrócone fundamenty
    Nie masz przywileju na to,
    Rydlem którym-em otwierał
    Bo nie tylko każde lato,
    Ziemię gdy syn mój umierał,
    I miesiące i tygodnie
    Stwierdź nadzieją zmartwychwstania
    Niepewne: nigdy swobodnie
    I daj koniec mego łkania!