[402] Peryod XV.
Pięknie ktoś nazwał i bardzo do rzeczy
Świat oceanem, łodzią — żywot człeczy.
Cóż wzdy w śliczniejszym oczy mogą wzorze
Widziéć nad ciche i spokojne morze;
We dnie i w nocy, nie patrząc do góry,
W wodzie niebieskie obaczysz figury,
Wszech rzeczy kształty, odległych skał grzbiety,
Swéj nawet twarzy ujrzysz konterfety.
Cena zwierciadła za wielkością chodzi,
W żadnéj się ziemskiéj hucie nie urodzi,
W żadnym na świecie nie obaczysz kramie
Takiego, jakie Bóg osadził w ramie.
Miła żegluga i za trud pieszczoty,
Dopiéroż jeśli mierne wieją Noty,
Dla sporszéj jazdy, kto daléj żegluje,
Płócienne nawom rozdymając buje.
Tam kupiec zysku niepewnego chciwy,
Lubo kto pragnie widziéć świata dziwy,
Lubo na morze dla nauki wsiędzie,
W port naznaczony szczęśliwie przybędzie.
Lecz gdy mu Neptun pozwoli igrzyska,
Strasznie się burzy, rzuca, miece, ciska,
I piasek ze dna głębokiego wzięty,
Z pianą na górne pryska firmamenty,
Opoki tłucze, a na nizkie lądy
Jeden za drugim pasmem pędzi prądy.
Nie radzę podczas takiego odmętu
Nikomu z lądu wypychać okrętu,
Abowiem który zastanie ta szarga,
Najgrubsze liny i kotwice starga;
I to mistrz u mnie, co tak styrem władnie,
Że choć pod niebem, chociaż będzie na dnie,
Chociaż go fala miesza rozmaicie,
Wzdy o żałosne nie przyjdzie rozbicie.
Nie trzeba szukać morskiego meatu,
Kto się przypatrzy dobrze temu światu;
Tak doskonały, tak piękny, choć stary,
Cóż potém insze dowody do wiary
Zbierać, że Bóg jest? podnieś w górę karku,
Albo po ziemi pojźry, niedowiarku,
[403]
Gdy słońce wschodzi, albo w morzu narza,
Ziemia swe co rok owoce powtarza,
Tamto za ojca, ta na miejscu matki,
Zkąd rzekom wody ciekącéj dostatki;
Jeśli część lata, albo księżyc który
Uchybił danéj sobie pozytury?
Taż materya w różne się przetwarza
Formy: nie może być bez gospodarza
Świat, więc na jego kto pływa powodzi,
(Bom żywot ludzki przypodobał łodzi)
Niechaj o cichéj żegludze się pyta,
Łakomie wiatru fortuny nie chwyta.
Lubo-to wdzięcznéj przejażdżki chce zażyć,
Lubo towary swoje wyposażyć,
Zyskać na handlu albo onym świętem
Drugi i trzeci urobić talentem;
Niechaj mu będzie zdrowy rozum styrem,
Cnota i żądza pobożna Zefirem,
Który tak żagiel serca niech rozdyma,
Że cierpliwości kotwica wytrzyma.
Choć będzie woda spokojna i cicha,
Przestrzegam, niech nikt nawy nie wypycha,
Żeby mu z oczu ziemia miała ginąć,
A jaknajwcześniéj do portu zawinąć;
Bowiem kto w takiéj zginie zawierusze,
Nikogo morze nie cierpi bez dusze.
Więc lepiéj żywym z swym wysieść pokupem,
Niźli na piasek wyrzucon być trupem.
Kto sobie w niebie złote kładzie góry,
Kompas ma: bozkie i prawa natury:
Choćby sam Neptun, lucyper przeklęty,
Co tego morza zaswoił odmęty,
Wzburzył nań fale i wściekłe powodzi,
On stanie, dokąd z towarem cnót godzi;
Lecz komu z dumną ambicyą pycha
Serce na takiéj żegludze rozpycha,
Albo łakomstwo, które chce miéć tylo,
Co okiem zajrzy niesyty Akwilo,
Lub za miłości ślepéj idą szumem,
Kotwica z styrem, cierpliwość z rozumem;
Nie ważą boże i natury prawa,
Samopas lata za wichrami nawa,
Na port nie wspomni, o ziemi ni dudu;
[404]
Nie masz téż, nie masz żadnego w tém cudu,
Kiedy raz na dno, pod obłoki drugi
Latając, musi nadwerężyć fugi;
Wpadłszy w najgłębsze naostatek nurty,
Rozpuści nagle źle sklejone burty,
Żadnego jazdy swéj nie mając kresu,
Wpada na górę mocnego magnesu,
Gdzie zbywszy goździ, sług, przyjaciół, braci,
Oraz i towar i zdrowie utraci.
Któż kiedy Scylle i policzy wstręty
Płochéj fortuny na takie okręty,
Gdy malacyi zwabiwszy obłudnéj
Smakiem i z ludźmi razem topi sudny.
Już-to jéj więzień, kto się z swoim prómem
Za takich wiatrów z portu ruszył szumem,
Jéj-to igrzyska, jéj-to są zabawy.
Jeszcze nie wypchnie drugi z portu nawy;
Dopiéro linę do kotwice skrąca,
Gdy go ta pani o skopuł roztrąca.
Drugi na haku ukrytym tak siędzie,
Że go Eolus duży nie dobędzie.
Leda remora inszego zatrzyma,
Aż go na morzu śnieg zajdzie i zima,
I wtenczas-by się rad do brzegu kwapił,
Skoro go mrozem twardy lód ułapił.
Późno do wiosła, późno się masz, stary,
Gdyć miasto łodzi śmierć postawi mary.
O, niejednegoż na téj świata toni
Uśpią Syreny, ustraszą Trytoni,
Wielu przyjaźni, wielu i rozkoszy
Z upatrzonego portu respekt spłoszy.
Lecz na cóż ludzkie zbierać mam przygody?
We mnie téj, we mnie, niestatkowi wody,
Niech się napatrzy, we mnie niechaj czyta
Każdy, co zwykło potykać rozbita.
Nie trzeba Scylle, Charybdy i fale,
Bo na kogo Bóg dopuścić chce żale,
Niech się od lądu na włos nie oddala,
Potka go smutne rozbicie u pala,
Ledwie że nagi i na desce gołéj
Wnidzie, skąd wyjście miał, w grobowe doły.
Któż dalszy nad mię wszelkiéj był żeglugi?
Domku mojego trzymając się strugi,
[405]
Która tak gęste daje przez się brody,
Mniemałem głupi, że dojdę bez szkody,
Gdzie port każdemu jeszcze przed pieluchy
Na nowym świecie naznaczono suchy;
Ali dziś tonę z całą moją flotą,
Bo to nie żywot u mnie żyć sierotą.
W tobie-m żył, w tobie, drogi synu, tonę,
I choć nie wodę, lecz łzy piję słone;
Wiatry i żagle, wota i nadzieje,
Wszytko to morze łez moich zaleje.
|