Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

Wieczorem poprzedniego dnia — czytelnik przypomina sobie zapewne, Filip wyszedł ze swego domku przy ulicy Assas, aby się udać do matki. Chciał ją jak najprędzej zawiadomić o swoich projektach.
— No i cóż? — zapytała widząc go wchodzącego. — Masz mi co do powiedzenia?
— Tak jest, mam.
— Mów prędko.
— Genowefa żyje.
— Jesteś tego pewny?
— Zupełnie pewny.
— Opowiedzże mi.
— Julian Vendame jeździł do Nanteuil-le-Haudoin i tam się dowiedział o wszystkiem... Vendamowie dali tej dziewczynie staranne wychowanie, stosownie do polecenia, które im uczyniono przy wręczeniu sumy pięćdziesięciu tysięcy franków... Genowefę oddano do pensyonatu i tam otrzymała wyższe wykształcenie... Interesa Vendamów pomyślne z początku, zaczęły później iść bardzo źle. Ludzie ci od lat dwóch popadli w taką nędzę, że byli zmuszeni oddać Genowefę do służby.
— Do służby? — rzekła pani de Garennes zadziwiona.
— Tak.
— Pomimo więc wyższego wychowania jest panną służącą?
— Nie, ale panną do towarzystwa, lektorką...
— A czy wiesz u kogo?
— U naszych znajomych, u margrabiny de Brénnes i jej córki.
— U pani de Brénnes! — wykrzyknęła baronowa. — Ależ w takim razie Genowefa musi to być ta młoda osoba, która towarzyszyła tym paniom w Comiègne, na pogrzebie twego wuja.
— Tak sądzę.
— A zatem znajduje się w Paryżu?
— Tak, na ulicy Saint-Dominique.
— Cóż zamierzasz uczynić?
— Przedewszystkiem szukam sposobu i znajdę go, ażeby bez skompromitowania się, skłonić Genowefę do porzucenia swego stanowiska panny do towarzystwa, w domu margrabiny.
— A potem?
— Wystarać się dla niej o inne miejsce w podobnym rodzaju.
— Przy kim?
— Przy tobie, moja matko!
— Jakże możesz myśleć o czemś podobnem?
— Rzecz naturalna, że przedewszystkiem o tem pomyślałem, — tym sposobem będziemy ją mieli pod ręką.
— Strzeż się, to niebezpieczne!
— A toż dla czego, jeżeli łaska?
— Jeżeli przypadkiem trafią na ślad Genowefy, oskarżą nas o działanie z wiedzą a głównie to, że zabierając ją do siebie, chcieliśmy przeszkodzić jej dać się poznać i odzyskać majątek.
Filip wzruszył ramionami.
— Dla nas zarówno jak i dla wszystkich — odrzekł — dziecko to jest Genowefą Vendame siostrą mego kamerdynera... Trzymanie jej w twoim domu moja matko, nie może być podejrzanem. Traf, wypadek wszystko tu tłomaczy. Zresztą zanim ktokolwiek na jej ślad natrafi, zdołam usunąć niebezpieczeństwo... A zatem moja matko, potrzebujesz panny do towarzystwa... Cóż nadto prostszego? Jeżeli Genowefa stawi się, przyjmiesz jej usługi, i każesz jej natychmiast objąć obowiązki...
— Ależ ona musi nas znać...
— Z nazwiska, niewątpliwie, a nawet z widzenia, jeżeli nas zauważyła na pogrzebie, co zresztą mało prawdopodobne... Lecz cóż nas to obchodzi? Ona sama do nas przyjdzie. Nie uczyniemy żadnego kroku aby ją przyciągnąć... a zatem nie damy powodu do żadnego podejrzenia... Najważniejszem jest aby opuściła dom pani de Brénnes, i tak się stanie...
— Rób więc jak chcesz, co do mnie zgadzam się na wszystko.
Filip nie wątpił ani chwilę o przyzwoleniu matki, a raczej o przyjęciu spólnictwa.
Wieczór przepędził na ulicy Madame i późno w nocy powrócił do siebie.
Nazajutrz bardzo rano zadzwonił na Juliana Vendame.
— Czy wymyśliłeś już co? — zapytał go.
— Tak i nie... — odpowiedział kamerdyner.
— Wytłomacz się.
— Mam pewną myśl, ale żeby się upewnić, czy ona jest praktyczną, potrzebowałbym wiedzieć, co się dzieje na ulicy Saint-Dominique.
— Trzeba się o to postarać.
— Pan baron w domu jeść będzie śniadanie?
— Tak.
— A więc jak tylko usłużę panu baronowi, pójdę na zwiady.
— Czy pamiętasz o głównym punkcie?
— Pamiętam. Koniecznem jest aby Genowefa opuściła dom pani de Brénnes i weszła do domu pani baronowej.
— To właśnie.
Filip nie wiedział, że w tej samej chwili, kiedy on się naradzał ze swoim kamerdynerem, przypadek pracował dla niego, aby mu oddać na łaskę lub niełaskę bezbronną Genowefę.
Spiesznie zjadł śniadanie, ubrał się i udał się do sądu, gdzie jako obrońca miał stawać w jakiejś sprawie.
Julian Vendame, ubrany starannie, jako sługa z arystokratycznego domu, około południa wyszedł z domu przy ulicy Assas i skierował swe kroki ku ulicy Saint-Dominique, aby się zająć Genowefą.
W tymto właśnie czasie, po odczytaniu „Figara“ miała miejsce scena, którą opisaliśmy, a rezultatem której, było natychmiastowe odprawienie panny do towarzystwa.
Idąc zwolna, nie spiesząc się wcale, kamerdyner, a raczej zaprzedany pomocnik Filipa, szukał sposobu, wydobycia swej jakoby siostry z domu pani de Brénnes, i dodać należy, że imaginacya jego, zwykle płodna w wykręty, nie była wstanie poddać mu żadnej praktycznej myśli.
Zbliżywszy się do pałacyku pani de Brénnes, zatrzymał się.
— Zaczekam... — rzekł do siebie. Wcześniej lub później wyjdzie jakiś służący... zaczepię go... zawiążę rozmowę... ofiaruję mu kieliszek fine... Jestto grzeczność której nie odmawia się między kolegami... wyciągnę go na słowa i dowiem się o wszystkiem... Pomysł to nie bardzo głęboki, ale cóż robić, spróbować trzeba...
Vendame, stał tak jakby na szyldwachu od dziesięciu minut, kiedy nagle drzwi pałacyku się otworzyły i ukazała się w nich młoda dziewczyna, ubrana skromnie lecz z elegancyą; zdaj ca się bardzo być wzruszoną, i szybkim krokiem iść poczęła.
Julian od lat pięciu nie widział Genowefy.
Miała lat trzynaście, w epoce kiedy opuszczał rodzinną wioskę. Od lat trzynastu do osiemnastu, twarz kobieca często zmienia się do tego stopnia, że staje się niedopoznania.
Jednakże ujrzawszy tę młodą dziewczynę Julian zadrżał.
— Wyrosła, wyładniała — rzekł — ale pomimo to, zdaje mi się, że to ta mała.
Porzucając więc swoje obserwacyjne stanowisko, szybko iść począł za nieznajomą, minął ją, zwrócił się na miejscu i zdejmując kapelusz rzekł do niej:
— Przepraszam panią... Albo się bardzo mylę, albo pani jesteś panną Genowefą Vendame z Nanteuil-le-Haudoin?
Młoda dziewczyna niepomiernie zadziwiona, spojrzała z uwagą na zatrzymującego ją i odrzekła cichym i pomięszanym cokolwiek głosem:
— Jestem Genowefą Vendame, tak panie... ale...
— Czyż nie poznajesz mnie pani? — przerwał lokaj Filipa.
— Nie panie... Chociaż zdaje mi się...
— Że widziałaś mnie, co? nieprawdaż... Tylko że od lat pięciu, od czasu jak z podlotka wyrosłaś na piękną pannę, zapomniałaś o mnie cokolwiek, siostrzyczko...
— Julian! wszak to Julian! — zawołała Genowefa z wybuchem radości ściskając ręce, które łotr ten do niej wyciągnął. — Ah! to Opatrzność pozwala mi spotkać ciebie... Kocham cię zawsze... Chociaż wiele zmartwienia przyczyniłeś naszym rodzicom od lat pięciu, często jednak myślałam o tobie, pragnęłam cię widzieć...
— Poczciwa siostrzyczka! — rzekł Vendame udając rozczulenie.
— Ale jak się zmieniłeś mój bracie... na korzyść zresztą...
— A ty!... wszak jesteś piękną panną w całem znaczeniu tego wyrazu!
— A i ty masz minę pana.. Jakież jest twoje stanowisko?
— Jestem człowiekiem zaufania i factotum pewnego młodego barona, uchodzącego za jednego z najpierwszych adwokatów.
— A więc jesteś zadowolony ze swego losu?
— Bardzo zadowolony, a ty? Jakimże to sposobem spotykam cię w Paryżu, kiedy pewny byłem, że jesteś w Nanteuil-le-Haudoin?
— Tak, bo nie wiesz...
— Nie wiem nic...
— Odkąd rodzice nasi stracili wszystko co mieli... Bo stracili wszystko i są w strasznej nędzy, odkąd siostra nasza umarła, a matka zachorowała i ojciec nie może pracować, to jest od dwóch lat, — opuściłam wioskę...
Genowefa zmuszoną była przerwać; — wzruszenie ściskało jej serce, a powieki napełniły się łzami.
Julian podniósł chustkę do oczu i udawał, że obciera łzy, których wcale nie było.
— Biedny ojciec... biedna matka... — wybąknął prawie niedosłyszanym głosem. — Oh tak! bardzo zawiniłem... nigdy sobie tego nie daruję... Ale, ciebie znalazłem siostrzyczko... Pomówiemy o nich... Dopomożemy im...
— Właśnie aby im pomódz całemi siłami memi udałam się do Paryża... — mówiła dalej Genowefa.
— Pomódz im, jakim sposobem?
— Ofiarowano mi miejsce... Przyjęłam je...
— W służbie, ty!!! — zawołał Julian z cudownie udanem zdziwieniem.
— Naturalnie, zkądże to zadziwienie?... Margrabina de Brénnes przyjęła mnie jako pannę do towarzystwa, jako lektorkę...
— I dobrze ci jest u tej margrabiny?
— Już nie jestem u niej.
— Nie jesteś u niej! — powtórzył Vendame, którego zadziwienie tym razem nie było wcale udane.
— Nie.
— Od jak dawna?
— Od tej chwili...
— A to z jakiego powodu?
— Pomiędzy parną de Brénnes, a mną wybuchła gwałtowna sprzeczka, zamieniłyśmy niemiłe słowa... I stało się to powodem mojego nagłego opuszczenia jej domu. Wybiegłam aby znaleźć komisyonera dla zaniesienia moich rzeczy.
— Mogę ci pomódz.
— Przyjmuję chętnie.
— Ale gdzie każesz zanieść twoje rzeczy?
— Do hotelu, tam będę mieszkać do czasu aż znajdę sobie inne miejsce... Rozumiesz przecie, że nie mogę pozostać bez zajęcia...
Mówiąc te słowa biedne dziecko myślało o Raulu oskarżonym, uwięzionym, o jego złamanej przyszłości, o swem marzeniu szczęścia, które zniknęło...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.