Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

Filip de Garennes oczekiwał Juliana z taką samą niecierpliwością, z jaką ten ostatni poprzedniego dnia oczekiwał na swego pana.
Aby osiągnąć możliwość udania się tej trudnej i pełnej niebezpieczeństw antrepryzy, należało działać szybko, trzeba było dojść do celu prędzej aniżeli ów nieznajomy zapowiadający poszukiwanie z innej strony.
Wszystko więc zależało od podróży Julian a do Nanteuil-le-Haudoin, a raczej od rezultatu tej podróży.
Julian był z powrotem na ulicy Assas o godzinie szóstej wieczorem. Filip z uznaniem odezwał się o jego przebraniu, dającem mu pozór wysokiej dystynkcyi, potem zaczął zaraz wypytywać.
Odpowiedzi były krótkie, lecz zadawalniające.
— Genowefa mieszka w Paryżu... Jest panną do towarzystwa u margrabiny de Brénnes, przy ulicy Saint-Dominique...
Pan de Garennes bardzo mało znał panią de Brénnes, ale w każdym razie był jej przedstawionym. A zatem [w razie potrzeby możliwem będzie zawiązać stałe stosunki.
— Cóż teraz robić będziemy? — zapytał Julian po skończeniu opowiadania — czy pan baron ma jaką myśl?
Filip zastanawiał się przez kilka minut chodząc wielkiemi krokami po pokoju.
Nagle zatrzymał się.
Główne linie szeroko zakreślonego planu zarysowały się w jego umyśle.
— Trzeba ażeby Genowefa opuściła dom pani de Brénnes — rzekł — i w dniu w którym wyjdzie z domu na ulicy Saint-Dominique, wejść musi do domu mojej matki w charakterze również panny do towarzystwa...
— Wybornie! — rzekł Julian — jasnem jest, że w mieszkaniu pani baronowej będziemy mieli małą pod ręką i na naszej dyskrecyi, ale nie będzie to tak bardzo łatwo jak się wydaje, doprowadzić rzecz tę do tego rezultatu.
— Łatwo czy trudno, trzeba koniecznie ażeby tak się stało, i tak się stanie.
— Nie wątpię ani na chwilę, szukam tylko sposobu...
— Noc przynosi myśli. Tymczasem idź na obiad i połóż się spać... Jutro pogadamy... Idę teraz do mojej matki...
Filip de Garennes udał się na ulicę Madame w myśli opracowując scenariusz, jak by można wyrazić się o autorze dramatycznym.
Na ulicy Garancière, stary kamerdyner bardzo był zaniepokojony, tem wszystkiem co się stało w pałacu podczas nieobecności Raula de Challins.
Pilno mu było doczekać się młodego pana aby z ust jego usłyszeć uspakajające wyjaśnienie.
Na nieszczęście Raul, z przyczyn nam wiadomych, nie miał powrócić do domu ś. p. swego wuja.
Zawieziony z Compiègne do Paryża został uwięziony w Conciergerie i zamknięty w celi, w najsroższem odosobnieniu.
Aż do godziny pierwszej po północy Honoryusz oczekiwał, nie mogąc się zdecydować położyć się do łóżka.
O pierwszej powiedział sobie:
— Pewnie pan Raul nocuje u swego kuzyna.
Uspokojony cokolwiek tą myślą położył się.
Nazajutrz pan de Challins również się nie ukazał.
Honoryusż oczekiwał do dwunastej, potem przypomniawszy sobie polecenie doktora Gilberta, udał się do biura telegraficznego i posłał do Morfontaine depeszę tej treści:
Opieczętowanie dokonane w pałacu wczoraj. Pan de Challins nie powrócił do domu... Nie wiem co się z nim stało“.
Poczem powrócił do pałacu mając nadzieję zastać już Raula.
— Nie było nikogo... Nikogo!
Po południu postanowił udać się do pani de Garennes, aby zasięgnąć wiadomości.
Panna służąca powiedziała mu, że pani baronowej nie ma w domu, i powróci późno zapewne. Wrócił więc do pałacu na ulicy Garancière nie dowiedziawszy się niczego.
Niepokój coraz większy począł ogarniać go i zaprzątać mu umysł.
— Co się to stać mogło?
Pytanie to stawało w jego umyśle jak zagadka nie podobna do rozwiązania.
Wieczorem powrócił na ulicę Madame.
Baronowa de Garennes będąca w towarzystwie Filipa, uprzedzona o przyjściu Honoryusza w ciągu dnia, kazała odpowiedzieć z natchnienia syna, że czuje się bardzo cierpiącą i przyjąć go nie może.
Stary sługa oddalił się zakłopotany i strasznie niespokojny, obiecując sobie ponowić szturm nazajutrz, jeżeli nic się nie zdarzy nowego.
Liczył, że za powrotem do pałacu znajdzie wiadomość od doktora Gilberta, lecz i ten nie dał znaku życia.
Depesza jednakże w swoim czasie przybyła do Kwadratowego domu.
Czytając ją, brat ś. p. hrabiego Maksymiliana rzekł do siebie:
— Sprawiedliwość postąpiła według moich instrukcyi i spodziewane przezemnie komplikacye nastąpią. Pan Raul de Challins, nie powrócił do domu, prawdopodobnie został aresztowany... Czyż mu dowiedziono że ukradł testament? Bardzo być może, nawet to dość prawdopodobne. Przedewszystkiem należy dalej prowadzić rozpoczęte dzieło, dozwolić policyi pierwsze uderzać ciosy... Jedna tylko rzecz pozostaje mi do uczynienia... czekać... Teraz jestem pewny, że moja córka nie będzie wydziedziczoną, jeśli żyje... Ale czy żyje?... Jeżeli zdarzyło jej się jakie nieszczęście przez tych nikczemników, co za odwet! Ale pocóż te smutne myśli? Mam prawo mieć jeszcze nadzieję... Odszukam Honorynę Lefebvre; i za jej sprawą dziecko mi będzie powrócone...
Doktór nie uważał właściwem odpowiadać na depeszę starego kamerdynera swego brata.
Chociaż zejście sprawiedliwości w Compiègne dokonane zostało bez żadnych przygotowań, i chociaż aresztowanie Raula de Challins miało tylko sądowników za świadków, sprawa cała wyszła na jaw w Paryżu zaraz nazajutrz. Dobrze poinformowane dzienniki podały artykuł pod tytułem:

Zbrodnia przy ulicy Garancière“.

zawierający szczegóły bardzo ścisłe i prawdziwe, dotyczące tego co się stało na ulicy Bonaparte u notaryusza Hervieux i na cmentarzu w Compiègne.
Jakim sposobem szczegóły te dostały się do dzienników? Sąd sam postarał się o to. Prokurator Rzeczyposlitej, któremu o zbrodni doniósł głos opinii publicznej, uznał za potrzebne zadowolnić sumienie publiczności dając wielki rozgłos faktom spełnionym, i tym sposobem dowodząc, że sprawiedliwość nie pozostała bezczynną.
Dodać należy, że spodziewał się wskutek tego wywołać nowe anonymowe delacye, rzucić mogące jakieś światło wpośród tych ciemności, zaledwie co do pewnych tylko punktów dotychczas rozjaśnionych.
Artykuły bardzo stanowcze ukazujące się w najbardziej rozpowszechnionych dziennikach, wywołały nadzwyczajne w Paryżu wzruszenie.
Zbrodnia była dziwną, tajemniczą, w okolicznościach, jak gdyby zapożyczonych z jakiegoś sensacyjnego romansu.
Trumna zawierająca ziemię zamiast trupa, a złożona na cmentarzu w Compiègne w grobie familii Vadans wprawiała czytelników w prawdziwe osłupienie.
Zapytywano siebie, z lekkim dreszczem, co się stać mogło z ciałem hrabiego Maksymiliana de Vadans?
Ostatecznie sprawa ta była niewyczerpanym tematem wszystkich rozmów.
W pałacyku na ulicy Saint-Dominique otrzymywano „Figaro“.
Co rano po śniadaniu. Genowefa miała obowiązek odczytywać pani de Brénnes ten najbardziej paryzki ze wszystkich dzienników francuzkich.
Lektura ta odbywała się zwykle w jadalnym pokoju po śniadaniu, podczas gdy margrabina piła kawę.
Było około dwunastej.
Scena poprzednia, gdy po raz pierwszy Genowefa zbuntowała się przeciwko swoim paniom, zdawała się być zapomnianą a przynajmniej dla tych pań, bo młoda dziewczyna za to ciągle była milcząca, ponura, nie mówiąc tylko gdy była zapytaną i odpowiadając krótko.
Pani de Brénnes zażądała zwykłego czytania.
Genowefa powstała, wzięła dziennik i usiadła napowrót, rozwinęła go, głośno przeczytała dwa pierwsze artykuły i doszła do trzeciego, o którym mówiliśmy, zatytułowanego: Zbrodnia przy ulicy Garancière.
Odczytawszy te słowa, zatrzymała się zadziwiona i patrzała na panią de Brénnes, której twarz również wyrażała zadziwienie.
— Wszakże — rzekła Leonida — na ulicy Garancière znajduje się pałac ś. p. hrabiego de Vadans.
— Tak — odpowiedziała margrabina — i w nim to właśnie mieszka pan de Challins.
Lektorka czytała dalej:
„Jedna z najdziwniejszych zbrodni doszła do wiadomości sądu za pośrednictwem pogłosek i denuncyacyi anonimowych, tak iż prokurator Rzeczypospolitej uznał za konieczne rozpocząć śledztwo w celu sprawdzenia faktów. W skutku tego w chwili kiedy kolateralni spadkobiercy hrabiego de Vadans...“
Genowefa nazwisko to wymówiła z drżeniem.
Margrabina przerwała.
— Hrabiego de Vadans! — zawołała — czyż to podobna!
— Zaraz się dowiemy... — rzekła Leonida z niecierpliwością. — Czytaj dalej Genowefo...
Młoda dziewczyna czytała z coraz wzrastającem wzruszeniem:
„W chwili kiedy spadkobiercy kolateralni hrabiego de Vadans, mieli być wprowadzeni w posiadanie majątku po swym krewnym, reprezentanci sprawiedliwości weszli do gabinetu notaryusza, i wystąpili w imieniu spadkobierczyni w prostej linii, której istnienia nikt się nie domyślał; legalnej córki hrabiego de Vadans i jego żony Joanny de Viefville, oddawna zmarłej... Natychmiast potem prokurator Rzeczypospolitej i szef Bezpieczeństwa, w towarzystwie familii udali się do Compiègne, celem asystowania ekshumacyi zwłok hrabiego de Vadans, ciało jego bowiem miało być sprowadzone do Paryża, i poddane autopsyi...“
Leonida przerwała z kolei.
— Autopsyi! — rzekła. — Czyżby hrabia nie umarł naturalną śmiercią?
— Jużbyśmy wiedzieli, gdybyś nie przerywała czytania!... — rzekła margrabina.
Genowefa ze ścieśnionem sercem czytała dalej:
„W Compiègne prawda wyszła na jaw, aż nadto jasno dowodząc, aż do oczywistości, słuszność denuncyacyi anonimowych i oskarżających pogłosek... Trumna wydobyta z grobu familijnego, otwarta została w obecności urzędników sądowych z Paryża i z Beauvais i najbliższych krewnych hrabiego. Trumna ta była próżna, albo raczej świętokradzka ręka w miejsce zwłok napełniła ją ziemią“.
— Ależ to okropne! przerażające! — zawołały razem matka z córką.
Biedna Genowefa drżała tak silnie, że wiersza dziennika skakały jej przed oczami; pragnęła jednak jaknajprędzej dowiedzieć się końca tej ponurej historyi, i czyniąc nadludzkie wysilenie, nakazując sobie spokój, czytała dalej przytłumionym głosem:
— „Zbrodnia niepodlegała wątpliwości. — Opinia publiczna twierdziła, że hrabia de Vadans umarł otruty, i że usunięto i zniszczono testament, aby zagubić ślad legalnej sukcesorki. Zbrodniarza wskazywała nietylko opinia publiczna, ale i fakta; nie mógł to być nikt inny, tylko ten który przez cały czas choroby nie opuszczał pokoju hrabiego, od którego odsuwał wszystkich, ten którem u zbrodnia korzyść przynosiła, — wicehrabia Raul de Challin“.
W tem miejscu Genowefa dostała pewnego rodzaju konwulsyi, głos jej ucichł w ścieśnionem gardle.
— Raul de Challins! — zakrzyknęły z przerażeniem obie panie de Brénnes. — On dopuścił się tak ohydnej zbrodni! on! Ah! podły!
Słysząc te słowa, córka Gilberta i Joanny, zerwała się jak gdyby zgalwanizowana, drżąca, z rozwartemi nozdrzami, oczami rzucającemi błyskawice:
— On, zbrodniarz! — zawołała głosem drżącym z gniewu i oburzenia. — To fałsz, to szaleństwo! Nie wolno powtarzać tak potwornej potwarzy! Pan de Challins nie popełnił tej zbrodni! Jest niewinny, przysięgam! Trzeba, być szaloną aby o tem wątpić!
Margrabina i Leonida powstały z kolei, oniemiałe z początku, potem oburzone i rozgniewane postawą panny do towarzystwa.
— A toż co? Ależ to ty jesteś szaloną, jak się zdaje!! — zawołała pani de Brénnes tonem pogardliwym.
Leonida dodała:
— Także to daleko posuwasz pogardę konwenansów, zapomnienie dobrodziejstw, niewdzięczność, brak serca, aby ośmielić się w mojej obecności brać stronę człowieka, który postąpił sobie ze mną jak wiesz, w sposób nikczemny! Nie dziwi mnie teraz jego znalezienie się! Nieuczciwością rozpoczął i doszedł do zbrodni, o którą go sprawiedliwość oskarża, a nigdybym uwierzyć nie mogła, że ty ośmielisz się stanąć w obronie tego nędznika.
Genowefa rzuciła na Leonidę spojrzenie pełne krwawej pogardy, potem odpowiedziała stanowczo i namiętnie:
— Tak jest, staję w obronę tego, którego ośmielasz się nazywać nędznikiem! Bronię go przeciwko tobie, która mu nigdy nie przebaczysz, że odgadł i w niwecz obrócił twoje rachuby, nie chcąc ciebie uczynić wicehrabiną de Challins! Bronię tego zacnego i szlachetnego człowieka nie zdolnego nietylko zbrodni się dopuścić, ale żadnego nawet czynu wątpliwego, niedelikatnego lub podłego! Bronię go, gdyż serce moje powstaje przeciwko kłamstwu! Bronię go, ponieważ oskarżając go rzucasz potwarz na niego! Bronię go dla tego, że go kocham!!
Pani de Brénnes i Leonida widząc taką zmianę w Genowefie i słuchając jej słów niedowierzały ani swym oczom ani uszom.
Kiedy skończyła wydały okrzyk oburzenia.
Margrabina wstając groźna, rzekła tonem pełnym wściekłości:
— Kochasz Raula de Challins?
— Przyznaje się! — rzekła Leonida — przyznaje się!
— Tak — odrzekła z dumą Genowefa. — Kocham go! Kocham go całą siłą mojej duszy, i jestem kochaną! Słyszycie, jestem kochaną!
— Otóż to więc — zawołała panna de Brénnes, w najwyższem rozdrażnieniu — otóż to zero, tę dziewczynę, służącą u nas za pieniądze, przekładał nademnie! i ona ośmiela się zrzucać maskę, bezwstydna! W naszej obecności, w naszym domu utrzymywała z tym nędznikiem haniebne stosunki! Matko, obecność tego stworzenia hańbi nasz dom... Niech się ztąd wynosi, niech się wynosi natychmiast!...
— Wypędzam cię! — rzekła margrabina — idź z a bierz twoje rzeczy... Zapłacę co ci się należy. Daję ci godzinę czasu do opuszczenia mego domu... Idź połączyć się z twoim kochankiem! Jesteście godni siebie nawzajem.
— Wyjdę ztąd z podniesioną głową, moja pani! — odrzekła Genowefa dodając: — Wasze obelgi nigdy nie dorównają mojej pogardzie!...
I wyszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.