Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i czyniąc nadludzkie wysilenie, nakazując sobie spokój, czytała dalej przytłumionym głosem:
— „Zbrodnia niepodlegała wątpliwości. — Opinia publiczna twierdziła, że hrabia de Vadans umarł otruty, i że usunięto i zniszczono testament, aby zagubić ślad legalnej sukcesorki. Zbrodniarza wskazywała nietylko opinia publiczna, ale i fakta; nie mógł to być nikt inny, tylko ten który przez cały czas choroby nie opuszczał pokoju hrabiego, od którego odsuwał wszystkich, ten którem u zbrodnia korzyść przynosiła, — wicehrabia Raul de Challin“.
W tem miejscu Genowefa dostała pewnego rodzaju konwulsyi, głos jej ucichł w ścieśnionem gardle.
— Raul de Challins! — zakrzyknęły z przerażeniem obie panie de Brénnes. — On dopuścił się tak ohydnej zbrodni! on! Ah! podły!
Słysząc te słowa, córka Gilberta i Joanny, zerwała się jak gdyby zgalwanizowana, drżąca, z rozwartemi nozdrzami, oczami rzucającemi błyskawice:
— On, zbrodniarz! — zawołała głosem drżącym z gniewu i oburzenia. — To fałsz, to szaleństwo! Nie wolno powtarzać tak potwornej potwarzy! Pan de Challins nie popełnił tej zbrodni! Jest niewinny, przysięgam! Trzeba, być szaloną aby o tem wątpić!
Margrabina i Leonida powstały z kolei, oniemiałe z początku, potem oburzone i rozgniewane postawą panny do towarzystwa.
— A toż co? Ależ to ty jesteś szaloną, jak się zdaje!! — zawołała pani de Brénnes tonem pogardliwym.
Leonida dodała:
— Także to daleko posuwasz pogardę konwenansów, zapomnienie dobrodziejstw, niewdzięczność, brak serca, aby ośmielić się w mojej obecności brać stronę człowieka, który postąpił sobie ze mną jak wiesz, w sposób nikczemny! Nie dziwi mnie teraz jego znalezienie się! Nieuczciwością rozpoczął i doszedł do zbrodni, o którą go sprawiedliwość oskarża, a nigdybym uwierzyć nie mogła, że ty ośmielisz się stanąć w obronie tego nędznika.
Genowefa rzuciła na Leonidę spojrzenie pełne krwawej pogardy, potem odpowiedziała stanowczo i namiętnie:
— Tak jest, staję w obronę tego, którego ośmielasz się nazywać nędznikiem! Bronię go przeciwko tobie, która mu nigdy nie przebaczysz, że odgadł i w niwecz obrócił twoje rachuby, nie chcąc ciebie uczynić wicehrabiną de Challins! Bronię tego zacnego i szlachetnego człowieka nie zdolnego nietylko zbrodni się dopuścić, ale żadnego nawet czynu wątpliwego, niedelikatnego lub podłego! Bronię go, gdyż serce moje powstaje przeciwko kłamstwu! Bronię go, ponieważ oskarżając go rzucasz potwarz na niego! Bronię go dla tego, że go kocham!!
Pani de Brénnes i Leonida widząc taką zmianę w Genowefie i słuchając jej słów niedowierzały ani swym oczom ani uszom.
Kiedy skończyła wydały okrzyk oburzenia.
Margrabina wstając groźna, rzekła tonem pełnym wściekłości:
— Kochasz Raula de Challins?
— Przyznaje się! — rzekła Leonida — przyznaje się!
— Tak — odrzekła z dumą Genowefa. — Kocham go! Kocham go całą siłą mojej duszy, i jestem kochaną! Słyszycie, jestem kochaną!
— Otóż to więc — zawołała panna de Brénnes, w najwyższem rozdrażnieniu — otóż to zero, tę dziewczynę, służącą u nas za pieniądze, przekładał nademnie! i ona ośmiela się zrzucać maskę, bezwstydna! W naszej obecności, w naszym domu utrzymywała z tym nędznikiem habiebne stosunki! Matko, obecność tego stworzenia hańbi nasz dom... Niech się ztąd wynosi, niech się wynosi natychmiast!...
— Wypędzam cię! — rzekła margrabina — idź z a bierz twoje rzeczy... Zapłacę co ci się należy. Daję ci godzinę czasu do opuszczenia mego domu... Idź połączyć się z twoim kochankiem! Jesteście godni siebie nawzajem.
— Wyjdę ztąd z podniesioną głową, moja pani! — odrzekła Genowefa dodając: — Wasze obelgi nigdy nie dorównają mojej pogardzie!...
I wyszła.


XXXIX.

Wieczorem poprzedniego dnia — czytelnik przypomina sobie zapewne, Filip wyszedł ze swego domku przy ulicy Assas, aby się udać do matki. Chciał ją jak najprędzej zawiadomić o swoich projektach.
— No i cóż? — zapytała widząc go wchodzącego. — Masz mi co do powiedzenia?
— Tak jest, mam.
— Mów prędko.
— Genowefa żyje.
— Jesteś tego pewny?
— Zupełnie pewny.
— Opowiedzże mi.
— Julian Vendame jeździł do Nanteuil-le-Haudoin i tam się dowiedział o wszystkiem... Vendamowie dali tej dziewczynie staranne wychowanie, stosownie do polecenia, które im uczyniono przy wręczeniu sumy pięćdziesięciu tysięcy franków... Genowefę oddano do pensyonatu i tam otrzymała wyższe wykształcenie... Interesa Vendamów pomyślne z początku, zaczęły później iść bardzo źle. Ludzie ci od lat dwóch popadli w taką nędzę, że byli zmuszeni oddać Genowefę do służby.
— Do służby? — rzekła pani de Garennes zadziwiona.
— Tak.
— Pomimo więc wyższego wychowania jest panną służącą?
— Nie, ale panną do towarzystwa, lektorką...
— A czy wiesz u kogo?
— U naszych znajomych, u margrabiny de Brénnes i jej córki.
— U pani de Brénnes! — wykrzyknęła baronowa. — Ależ w takim razie Genowefa musi to być ta młoda osoba, która towarzyszyła tym paniom w Comiègne, na pogrzebie twego wuja.
— Tak sądzę.
— A zatem znajduje się w Paryżu?
— Tak, na ulicy Saint-Dominique.
— Cóż zamierzasz uczynić?
— Przedewszystkiem szukam sposobu i znajdę go, ażeby bez skompromitowania się, skłonić Genowefę do porzucenia swego stanowiska panny do towarzystwa, w domu margrabiny.