— A ty!... wszak jesteś piękną panną w całem znaczeniu tego wyrazu!
— A i ty masz minę pana.. Jakież jest twoje stanowisko?
— Jestem człowiekiem zaufania i factotum pewnego młodego barona, uchodzącego za jednego z najpierwszych adwokatów.
— A więc jesteś zadowolony ze swego losu?
— Bardzo zadowolony, a ty? Jakimże to sposobem spotykam cię w Paryżu, kiedy powny byłem, że jesteś w Nanteuil-le-Haudoin?
— Tak, bo nie wiesz...
— Nie wiem nic...
— Odkąd rodzice nasi stracili wszystko co mieli... Bo stracili wszystko i są w strasznej nędzy, odkąd siostra nasza umarła, a matka zachorowała i ojciec nie może pracować, to jest od dwóch lat, — opuściłam wioskę...
Genowefa zmuszoną była przerwać; — wzruszenie ściskało jej serce, a powieki napełniły się łzami.
Julian podniósł chustkę do oczu i udawał, że obciera łzy, których wcale nie było.
— Biedny ojciec... biedna matka... — wybąknął prawie niedosłyszanym głosem. — Oh tak! bardzo zawiniłem... nigdy sobie tego nie daruję... Ale, ciebie znalazłem siostrzyczko... Pomówiemy o nich... Dopomożemy im...
— Właśnie aby im pomódz całemi siłami memi udałam się do Paryża... — mówiła dalej Genowefa.
— Pomódz im, jakim sposobem?
— Ofiarowano mi miejsce... Przyjęłam je...
— W służbie, ty!!! — zawołał Julian z cudownie udanem zdziwieniem.
— Naturalnie, zkądże to zadziwienie?... Margrabina de Brénnes przyjęła mnie jako pannę do towarzystwa, jako lektorkę...
— I dobrze ci jest u tej margrabiny?
— Już nie jestem u niej.
— Nie jesteś u niej! — powtórzył Vendame, którego zadziwienie tym razem nie było wcale udane.
— Nie.
— Od jak dawna?
— Od tej chwili...
— A to z jakiego powodu?
— Pomiędzy parną de Brénnes, a mną wybuchła gwałtowna sprzeczka, zamieniłyśmy niemiłe słowa... I stało się to powodem mojego nagłego opuszczenia jej domu. Wybiegłam aby znaleź komisyonera dla zaniesienia moich rzeczy.
— Mogę ci pomódz.
— Przyjmuję chętnie.
— Ale gdzie każesz zanieść twoje rzeczy?
— Do hotelu, tam będę mieszkać do czasu aż znajdę sobie inne miejsce... Rozumiesz przecie, że nie mogę pozostać bez zajęcia...
Mówiąc te słowa biedne dziecko myślało o Raulu oskarżonym, uwięzionym, o jego złamanej przyszłości, o swem marzeniu szczęścia, które zniknęło...
— Ależ do licha! mam na to lekarstwo! — rzekł nagle Julian po chwili milczenia.
— Miejsce? — zapytała z żywością Genowefa.
— Tak, a nawet dobre miejsce...
— Kiedyż mogłabym je zająć?
— Choćby od dnia dzisiejszego.
— Byłoby to zbyt wiele szczęścia.
— I robić będziesz to tylko co musisz umieć wybornie... — odrzekł Vendame.
— Właśnie poszukują panny do towarzystwa, lektorki...
— U kogo?
— U własnej matki barona, którego jestem człowiekiem zaufania...
— I nazywa się? — zapytała Genowefa.
— Baronowa de Garennes. Jej syn jedyny, pan Filip de Garennes, jest moim pryncypałem.
— Baronowa de Garennes!... — powtórzyło dziewczę z mimowolnym dreszczem. — Czyż ona nie jest krewną hrabiego de Vadans?
— Jego rodzona siostra... Jakimże u licha sposobem wiesz o tem?
Genowefa odpowiadając zarumieniła się:
— Słyszałam o niej u margrabiny de Brénnes... więc to ona właśnie potrzebuje panny do towarzystwa?
— Ona sama, siostrzyczko...
— Ale, czy jej się podobam?
— Jak mi się zdaje, mogę cię zapewnić że tak... Baronowa mnie zna i wie, że jej syn bardzo mnie szanuje... Rekomendacya moja będzie miała u niej wagę... Zresztą dowiemy się natychmiast czego się mamy trzymać... Chodzi o te żeby żadna inna nie uprzedziła cię.
— Cóż robić?
— Udamy się do baronowej.
— Gdzie ona mieszka?
— Na ulicy Madame.
— Zaprowadzisz mnie?
— Naturalnie...
— Ale moje rzeczy?
— Gdzież one są?
— Na dziedzińcu około loży odźwiernego.
— No to odźwierny będzie ich pilnował. Siadajmy w fiakra i jedźmy do pani de Garennes... Jeżeli cię przyjmie powróciemy zabrać rzeczy.
— Jedźmy!
Spotkali pusty fiakr. Julian i Genowefa zabrali w nim miejsca.
Biedne dziecko gwałtowne czyniło wysilenia aby mieć minę spokojną a nawet wesołą, nie bez wielkiego jednak udawało się jej trudu, straszny niepokój bowiem uciskał jej piersi.
Wiadomość podana przez „Figaro“ spadła na nią jak piorun. — Raul pod ciężarem tak przerażającego oskarżenia! Raul w więzieniu!
Niewątpiła ani na chwilę o jego niewinności, cóż kiedy sprawiedliwość miała go za winnego, ponieważ go uwięziono.
Biedne dziewczę pragnęłoby wypytywać Juliana. Lecz nie śmiała; ukrywając swój niepokój chowała w głębi serca całą swoją boleść.
Fiakr stanął przy trotuarze na ulicy Madame, przy drzwiach domu noszącego numer 60.
— To tu — rzekł Vendame — idź prędko.
— Czy ty ze mną nie pójdziesz?
— Niepotrzeba...
— A jeżeli pani de Garennes nie zechce umie przyjąć?
— Każesz jej powiedzieć, że przychodzisz w mo-