Panna do towarzystwa/Część druga/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

— Zapewne panna Genowefa powróciła do rodziców... — mówił dalej Raul de Challins...
— Nie sądzę panie... — odpowiedział odźwierny.
— A czy nie wiesz gdzie się udała?
— Jak się zdaje dostała miejsce w innym domu... przynajmniej tak się domyślam z kilku słów zamienionych pomiędzy nią a jakimś młodym człowiekiem, który przyszedł jej pomódz w zabraniu rzeczy.
— A nie wiesz w czyim domu umieściła się wychodząc ztąd?
— O! co tego to nie wiem...
— A czy nie wiesz czasem z jakiego powodu pani de Brennes oddaliła pannę Vandame?
— Podobno skutkiem jakiejś sprzeczki...
— Sprzeczki? w jakim przedmiocie?
— Służący nie domyślają się, nie mogli więc nic mi powiedzieć.
— Dziękuję ci mój przyjacielu — rzekł Raul widząc, że żadnych bliższych wiadomości już nie otrzyma.
Opuścił pałacyk pogrążony w smutku, gniewne rzucając spojrzenie na okna, poza któremi znajdowała się margrabina i jej córka.
— Odeszła — wyjąknął ocierając dwie wielkie łzy spływające mu po policzkach. — Zniknęła!!! Gdzie ją znaleść teraz? gazie jej szukać? Żadnego śladu, żadnej wskazówki!! Zanadto uradowałem się z odzyskanej wolności... zanadto cieszyła mnie myśl o jej zobaczeniu! Wszystko runęło! Ach! nie, dla mnie nie ma szczęścia!
Raul wyszedł z ulicy Saint Dominique, szedł prosto przed siebie z pochyloną na piersi głową i sercem opanowanem ponurem i myślami.
Nagle, kierowany siłą przyzwyczajenia, ocknął się na placu Saint Sulpice, nie wiedząc sam jakim tam się znalazł sposobem.
Starając się zapomnieć o swej boleści, skierował kroki ku ulicy Garancière, wszedł do pałacu śp. hrabiego de Vadans i udał się do pokoju Honoryusza.
Przez kilka chwil młody człowiek rozmawiał ze starym sługą, i nie mówiąc mu o planach doktora Gilberta, powiedział tylko, że został wypuszczony na wolność, za daną przez niego kaucyą.
Honoryusz przyrzekł milczeć. Dotrzymał więc słowa. Udawał, że nawet nie zna z nazwiska doktora Gilberta.
— Pan wicehrabia zapewne mieszkać będzie w pałacu?
— Nie, jak na teraz przynajmniej, — odrzekł Raul — nawet wstrzymam się od przychodzenia tutaj, aż dopóki wyrok, mający postanowić o mym losie, nie zostanie wyrzeczony, i pomimo chęci widywania ciebie mój poczciwy Honoryuszu, nie byłbym wcale przyszedł, gdyby nie to, że chciałem prosić Berthaud, aby kazał przenieść wszystko Co do mnie należy, do mieszkania jakie sobie nająłem pod nr. *** na ulicy Saint Dominique. Tam będziesz mógł mnie odwiedzać kiedy już będziesz z domu wychodzić, pragnąłbym, żeby to mogło nastąpić jak najprędzej.
— I ja także chciałbym bardzo, zawołał stary kamerdyner — i prosiłbym pana wicehrabiego ażeby mnie przyjął do służby.
— Staraj się przedewszystkiem odzyskać zdrowie i licz na mnie.
Raul pożegnał rekonwalescenta, dał instrukcyę Berthaud, poczem udał się do pałacu Sprawiedliwości, przesłał swą kartę prokuratorowi Rzeczypospolitej, który przyjął go natychmiast, i zapytał:
— Powracasz pan z Morfontaine?
— Tak jest panie.
— A więc poznałeś pan już swego protektora?
— Przebyłem noc całą u niego... Rozstaliśmy się dopiero dziś rano, udzielił mi wiele rad do których mam zamiar ściśle się stosować...
— Czy masz pan nadzieję, tak jak on sam zdaje się ją mieć, dostarczenia trybunałowi stanowczych dowodów twej niewinności.
— Mam nadzieję, gdyż pokładam absolutną wiarę w twierdzeniach doktora Gilberta.
— Wyszukałeś pan sobie mieszkanie?
— Tak jest panie, i przyszedłem pana o tem zawiadomić...
Raul powiedział adres, który prokurator Rzeczypospolitej zapisał.
Poczem mówił:
— Widziałeś pan sędziego śledczego?
— Nie, panie — czy koniecznie potrzeba, abym się stawił w jego gabinecie?
— Czy masz pan mi coś do powiedzenia?
— Nic zupełnie.
— Zatem nie potrzebujesz pan dziś do niego się udawać. Idź pana za swemi interesami, panie de Challins, i niech Bóg pomoże ci w tem trudnem zadaniu, jakie przedsiębierzesz.
Młody człowiek pożegnał ukłonem prokuratora Rzeczypospolitej i wyszedł z pałacu Sprawiedliwości.
— Teraz, — rzekł do siebie, oddalając się — trzeba będzie odegrywać najlepiej jak tylko będę mógł rolę nakazaną mi przez doktora Gilberta, śledzić Filipa i jego matkę tak żeby się nie spostrzegli. Chociaż rola ta jest mi wstrętna, a podejrzenie dalekiem od mego umysłu, powinienem, muszę być posłusznym... Chodzi o mój honor, i o dojście do celu, a jeżeli tym celem jest odkrycie prawdy, wszelkie środki są godziwe!..
Raul udał się na ulicę Madame, do mieszkania baronowej de Garennes będąc prawie pewnym, że o tej godzinie nie spotka tam Filipa.
Myślał:
— Lepiej będzie jak ich razem nie znajdę... Będę mógł kolejno obserwować zadziwienie sprawione moją obecnością na twarzy m ojej ciotki, a później kuzyna.
Drzwi mu otworzył służący.
Służący ten słyszał o jego aresztowaniu, i niebył w stanie powstrzymać na jego widok gestu zdziwienia.
— Pan wicehrabia de Challins! — wyszeptał z miną człowieka niedowierzającego własnym oczom.
— Zadziwia cię mój widok? — rzekł Raul nie bez goryczy.
— No cóż... panie wicehrabio...
— A jednak to ja sam, w mojej własne osobie. Racz oznajmić mnie mojej ciotce...
— Pani baronowej nie ma w domu.
— Nie ma w domu! — powtórzył młody człowiek — odkąd?
— Od rana... Wyjechała z panem Filipem, który po nią przyjechał w powozie.
— I gdzież pojechała?
— Co do tego, panie wicehrabio, nie umiem pana objaśnić.
— Kiedyż powróci?
— Dziś wieczór, jak myślę, na obiad...
— Nie jesteś tego pewny?
— Nie, nie jestem pewny, ale jeżeli pan wicehrabia zechce się potrudzić, przyszlę mu osobę, która lepiej odemnie potrafi go objaśnić...
— Któż to taki?
— Panna do towarzystwa pani baronowej.
— Nie wiedziałem że moja ciotka przyjęła pannę do towarzystwa...
— Pani baronowa poszukiwała oddawna takiej osoby, jak się zdaje. I znalazła przed ośmiu dniami i nic nie straciła, czekając ponieważ takiej jak ta panna drugiej trudno by znaleść.
— Czy na prawdę?
— Tak panie wicehrabio, śliczna jak aniołek, słodka, dobra, nakoniec sama perfekcya, tak panie wicehrabio, perfekcya!
Służący otworzył drzwi do salonu — Raulowi uśmiechającemu się pomimo woli z tego entuzyazmu sam zaś poszedł uprzedzić pannę do towarzystwa.


Od chwili kiedy prokurator Rzeczypospolitej zjawił się u notaryusza Hervieux na ulicy Bonaparte, i zaoponował przeciwko podziałowi sukcesyi po ś. p. hrabi Maksymilianie de Vadans, wyjawiając istnienie sukcesorki w prostej linii, baronowa i Filip bardzo się kłopotali swojem finansowem położeniem.
Ostatnie resztki fortuny pochłoniętej pozostawiały pani de Garennes bardzo skąpe środki do życia.
Filip nie starał się bynajmniej zwiększyć klienteli swego gabinetu adwokata, zarabiał bardzo mało a wydawał stosunkowo wiele.
Pieniądz stawał się rzadki.
Młody baron, nie wiedział jakim sposobem powrócić swej sakiewce, te kilka tysięcy franków wydanych, aby dojść do rezultatu jaki znamy.
Otóż lada chwila nowe wydatki stać się mogą konieczne. Brak funduszu, w danej chwili, wystarczył by może żeby sprowadzić ruinę wszystkich planów tak świetnie obmyślanych.
Baronowa mówiła o tych kłopotach swemu synowi. Filip zwiększał je jeszcze utyskując na nędzę.
Z dawnej zamożności pozostał pani de Garennes dosyć ładny wiejski domek, położony w Bry-sur-Marne, wynajmowany zwykle za cztery tysiące franków na czas letniej pory paryżanom tęskniącym za villegiaturą.
Otóż, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, domek ten w tym roku nie znalazł amatorów i brak czterech tysięcy franków dotkliwie dawał się uczuwać...
Młody człowiek podniósł tę kwestyę.
— Moja matko, — rzekł — pieniądze są nerwem wojny, a brak nam pieniędzy.
— Niestety! — wyszeptała baronowa.
— Potrzeba ich nam koniecznie.
— Wiem o tem dobrze... Aż nadto wiem o tem. Ale jakim sposobem ich dostać?
— Pożyczając...
— Ale czy nam zechcą pożyczyć?
— Na nasz prosty podpis, z pewnością nie, ale z największą łatwością w świecie na hypotekę willi Bry-sur-Marne... Trzydzieści tysięcy franków wystarczy ażeby stawić czoło wypadkom i utrzymać się na powierzchni aż do ostatecznego rezultatu.
Pani de Garennes, miała do syna swego, jako moralna jego wspólniczka, nieograniczone zaufanie.
Udała się do swego notaryusza i objawiła mu swoje życzenie.
— Ależ to się wybornie wydarza pani baronowo, — odpowiedział notaryusz. Jeden z moich klientów prosił mnie abym mu umieścił czterdzieści tysięcy franków na pierwszej hypotece... Interes może być natychmiast ukończony... Czy możesz pani jutro pozwolić mojemu klientowi obejrzeć własność?
— Bardzo chętnie.
— W takim razie bądź pani jutro o godzinie dziesiątej zrana na dworcu Wschodnim... Będę tam z osobą o której wspominałem, i którą dziś jeszcze wieczorem uprzedzę...
Pani de Garennes oddaliła przyrzekając niechybić schadzki, ta właśnie okoliczność sprawiła, że Raul nie zastał jej w domu, kiedy przyszedł do jej mieszkania na ulicę Madame.
Dom ten w okolicy nazywano Willą Róż, z powodu koszów i klombów ubranych w krzewy róż rzadkiej piękności.
Położenie willi, było prześliczne.
Aby się do niej dostać, należało wysiąść na stacyi w Nogent, udać się wielką drogą Bry i przejść most znajdujący się z prawej strony wiaduktu kolei żelaznej Wschodniej.
Po przebyciu mostu należało iść wzdłuż zielonego brzegu Marny, i w odległości stu kroków, na zakręcie drogi wysadzonej krzakami dzikich róż, spotykało się mur wysokości na trzy metry, poza którym rozciągał się park prześlicznie zacieniony.
Małe drzwi przebijały mur.
Towarzystwo nasze stanęło przy tych drzwiach.
— Nie jest to bynajmniej główne wejście, — rzekła pani de Garennes klientowi notaryusza — drzwi te służą dla ułatwienia komunikacyi z Marną.
Towarzystwo udało się wzdłuż muru i doszło do eleganckiej kraty. Z prawej strony tej kraty znajdował się pawilon z cegły, służący ogrodnikowi za mieszkanie, złożony z parteru i pierwszego piętra.
Filip pociągnął za dzwonek.
Człowiek jakiś wyszedł z pawilonu.
Człowiek ten wieku lat około pięćdziesięciu, wdowiec bezdzietny, spełniał jednocześnie obowiązki ogrodnika i odźwiernego.
Nie okazał ani radości, ani zadziwienia na widok swojej pani przychodzącej w towarzystwie obcych, otworzył kratę, ukłonił się, i oczekiwał rozkazów.
Hieronimie — rzekła mu baronowa — ci panowie przychodzą obejrzeć dom... Weź klucze...
Człowiek był posłusznym i wszyscy czworo udali się do Willi Róż.
Park był prześliczny, dom jednak pozostawiał wiele do życzenia.
Budowla ta bez stylu miała tylko jedno piętro nad parterem, wszystko w tak ograniczonych proporcyach, że trzeba było wybudować dodatkowo, kwadratowy pawilon we włoskim stylu, oddalony o jakie 10 metrów od głównego korpusu mieszkania.
Dwie te budowle połączone były na wysokości pierwszego piętra rodzajem balkonu, tworzącego korytarz oszklony od góry do dołu.
Balkon ten dla oka bardziej był dziwacznym aniżeli malowniczym.
Na parterze korpusu głównego znajdował się salon, pokój jadalny, kuchnia i kredens.
Na pierwszem piętrze dwa sypialne pokoje i dwa gabinety tualetowe.
Trzy pokoje dla służących urządzone były na strychu.
Budynek dodany miał tylko cztery pokoje, dwa na parterze i dwa na pierwszem piętrze. Wązkie schody prowadziły na dach, na którym znajdował się rodzaj tarasu, zkąd widok na dolinę Marny był prześliczny. Wszystkie pokoje umeblowane były nie zbytkownie, ale i nie bez pewnej elegancji, a przytem bardzo dobrze utrzymane.
Stuletnie drzewa ocieniały obie budowle, które zdawały się tonąć w zieloności.
Po obejrzeniu wnętrza domów i długiej przechadzce po parku, kapitalista zbliżył się do notaryusza i rzekł mu do ucha:
— Warte to najmniej sto dwadzieścia tysięcy franków, pożyczę sześćdziesiąt.
— Pani baronowo — rzekł notaryusz — będziemy mieli do pomówienia i mogę pani przyrzec, że będziesz zadowoloną... Panie baronie, pan który znasz Bry, bądź tyle uprzejmym i wskaż nam jakąś restaurację w której byłoby możliwem zjeść jakieś śniadanie.
— — Mam nadzieję, pani baronowa uczyni nam zaszczyt przyjęcia zaproszenia — rzekł kapitalista z głębokim ukłonem.
Zaproszenie zostało przyjęte i śniadanie jak na wiejską restauracyę okazało się wcale nie złe.
Pożywając potrawkę z ryby, kotlety i kurczęta, rozmowa skierowała się do interesu. Pożyczka sześćdziesięciu tysięcy franków, na pierwszą hypotekę, została zaproponowaną i zgoda naturalnie nastąpiła. Umówiono się zejść nazajutrz w biurze notaryusza. Ten ostatni wraz z swym klientem odjechał do Paryża.
Baronowa z synem powrócili do willi.
Pani de Garennes widząc się blizką posiadania znacznej sumy, chciała wydać ogrodnikowi rozkazy względem dokonania pewnych robót koniecznych, a oddawna spóźnionych dla braku gotowizny.
Hieromin bez zwłoki udał się po mularza i blacharza, którym baronowa wyjaśniła czego żąda.
Czas szybko upłynął.
Dopiero około godziny szóstej wieczorem matka wraz z synem wsiedli w Nogent do pociągu mającego ich odwieść do Paryża.
Oboje byli bardzo weseli i nie spodziewali się bynajmniej niesłychanej nowiny, jak a ich oczekiwała na ulicy Madame.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.