Panna do towarzystwa/Część druga/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Powróćmy teraz do pana de Challins, wchodzącego do salonu swej ciotki, podczas gdy służący, poszedł uprzedzić pannę do towarzystwa, mówiąc, że krewny pani baronowej życzy sobie ją widzieć.
Genowefa znajdowała się w swoim pokoju haftując na kanwie, kiedy posłyszała dyskretne pukanie do drzwi.
— Proszę wejść... — rzekła.
Służący wszedł.
— Czy pani baronowa powróciła? — zapytała młoda dziewczyna.
— Jeszcze nie pani...
— O cóż więc chodzi?..
— Siostrzeniec pani baronowej... przyszedł ją odwiedzić... Nie zastawszy jej w domu, chciałby za pytać, czy pani nie wie, gdzie się znajduje pani baronowa, i czy prędko powróci.
Genowefa zadrżała.
Te słowa: siostrzeniec pani barowej uderzyły ją i wzruszyły, lecz wiedząc, że Raul jest uwięziony, nie przypuszczała ażeby to o nim była mowa. Prawdopodobnie pani de Garennes innych miała jeszcze siostrzeńców.
Prosiłeś tego pana do salonu? — zapytała młoda dziewczyna.
— Tak jest pani.
— To dobrze, zaraz przyjdę.
Służący wyszedł.
Rzuciwszy wzrokiem na swoje ubranie, Genowefa skierowała się ku drzwiom salonu.
Idąc myślała.
— Co to za siostrzeniec pani de Garennes, o którym nigdy nie słyszałam?
W tej samej chwili wzruszenie bez widocznej przyczyny i nad którem nie umiała zapanować, spowodowało bicie jej serca.
W chwili kiedy kładła rękę na klamce drzwi, uczuła jakby rodzaj omdlenia.
— Cóż to się ze mną dzieje? — pytać się siebie poczęła. Zkąd to pomięszanie? Zdawałoby się że jakaś wielka radość ma mnie spotkać lub jakieś nieszczęście mi zagraża?...
Zmuszając się niemal, pocisnęła klamkę. Drzwi się odemknęły.
Raul de Challins stał przy oknie i patrzał na dziedziniec, tym sposobem był odwrócony do drzwi plecami.
Posłyszawszy otwierające się drzwi, odwrócił się nagle i znalazł się w obecności Genowefy.
Oboje razem wydali okrzyk zadziwienia i radości.
Wzruszona do głębi duszy tem zjawieniem się ukochanego, tak nieprzewidzianem, młoda dziewczyna nieprzytomna z nadmiaru szczęścia zmuszoną była oprzeć się na oddrzwiach.
Raul stał nieruchomy, jakby zamieniony w posąg, z wyciągniętemi rękami.
Oboje milcząc tak stali, drżący, pożerając się wzajem oczami, lecz nie zdolni słowa wymówić.
Raul pierwszy zapanował nad sobą.
— Genowefo moja ukochana!... wyszeptał rzucając się ku młodej dziewczynie, która padła w jego objęcia prawie bez przytomności.
Raul przycisnął ją do swego serca i okrył pocałunkami czoło i włosy.
Skutek tych pocałunków szybki był jakgdyby iskry elektrycznej. Natychmiast powróciły przytomność córce Gilberta, i łagodnie wyrywając się z objęć Raula, uścisnęła ręce, swego narzeczonego, i patrząc mu w oczy z upojeniem wyjąknęła:
— Pan... to pan, i jesteś wolny!! Ah! byłeś niewinny, wiedziałam o tem dobrze. Wiedziałam, że ten któremu całe moje serce oddałam nie mógł dopuścić się zbrodni!!
— Genowefo — zawołał Raul w zapale — cóż mnie w tej chwili obchodzić może szalone oskarżenie! co wstyd zniesiony! przebyte cierpienia! Tyś o mnie nie wątpiła! W tem moja radość i duma! o wszystkiem innem zapomniałem!
— A więc nakoniec przekonano się o twojej niewinności ponieważ jesteś wolny? — zapytała młoda dziewczyna...
— Jestem na wolności za kaucyą.
— Czyż to znaczyłoby, że jeszcze jesteś oskarżony?
— Tak i nie.. Nie uważają mnie już za winnego, potrzeba tylko ażebym odkrył i wydał w ręce sprawiedliwości potwarcę, który rzucił na mnie haniebne podejrzenie... Ale, dosyć tego, nie zajmujmy się więcej moją osobą. Mówmy o tobie Genówefo, o tobie, którą przed kilku godzinami uważałem za straconą dla mojej miłości!!!
— Byłeś u pani de Brennes?
— Byłem...
— A więc musiały powiedzieć dla czego...
— Zaledwie mogłem z niemi zamienić słów parę...
— Czyliż nie chciały słuchać?..
— Więcej uczyniły... Wypędziły mnie.
— Ciebie! — zawołała Genowefa.
— Wypędziły jak nędznika, którego sama obecność hańbę im przynosi!
— Oh! niegodziwe stworzenia!!
— O tak, bardzo niegodziwe! Ale to czego one mnie nie powiedziały ty mi powiesz. Jaki był powód, czy też pretekst oddalenia?
— Ty, Raulu.
— Ja? — powtórzył Raul.
— Tak jest, oskarżano ciebie, stanąłem w twojej obronie, z początku nieśmiało, obelgi zdwoiły się, tak podłe, tak wstrętne, że gniew opanował mnie. Niezdolna powstrzymać się, zakazałam tym paniom lżyć ciebie w mojej obecności. „Dla czego bierzesz jego stronę? zawoła margrabina. Odpowiedziałam: Dla tego że go kocham. Te nierozsądne słowa, wzbudziły myśl w tych kobietach, że kiedyś się zdawał pogardzać panną de Brennes, było to dla tego żeś mnie kochał. Można sobie wyobrazić, jaki uragan gniewu spadł na moją głowę. Żadnej obelgi nie oszczędzono mi... Traktowano mnie jak ostatnią kobietę i wypędzono mnie haniebnie.
— Genowefo... droga Genowefo... przezemnie łzy wylewałaś, przezemnie cierpiałaś!!
— Tak cierpiałam bardzo... Bóg mi świadkiem, że wierzyłam w ciebie, lecz rozpacz ogarniała moje serce.
— Zapomnij o tem wszystkiem, moja ukochana. Po dniach próby zawitają dni szczęścia. Widzisz że Bóg się nami opiekuje, ponieważ znowu jesteśmy złączeni! Opatrzność przywiodła cię do tego domu.
— Wolałabym nigdy tu nie wchodzić — szepnęła Genowefa ze drżeniem.
Raul zbladł.
— Dla czego? — zapytał.
Genowefa wahała się.
— Dla czego? — zapytał młody człowiek — Czy znieważają mnie tu, tak jak u pani de Brennes?
— O! co do tego to nie, przysięgam! Nigdy o tobie przy mnie nie mówiono.
— Dla czegóż więc żałujesz, że jesteś w domu m ojej ciotki?
— Obawiam się, — wyszeptała Genowefa spuszczając oczy — obawiam się, że zrodziłam mimowoli w sercu twego kuzyna, uczucie, którego podzielać nie mogę.
— Filip nie mógł patrzeć na ciebie i nie kochać, to rozumiem — odrzekł Raul. Nie trzeba go za to ganić, ale żałować. Filip jest przyzwoitym człowiekiem, wystarczy powiedzieć mu, że twoje serce nie jest wolne, a z pewnością nie będziesz miała potrzeby obawiać się jego nagabywań.
— Tak sądzisz Raulu?
— Więcej aniżeli sądzę, jestem tego pewny, zresztą nie mogę mu brać za złe, żeś mu się podobała. Wszak ma oczy i serce tak jak i ja. Lecz powtarzam ci, że on jest uczciwym człowiekiem..... Powiem mu, że kocham cię, że cię uwielbiam, że pragnę dać ci moje nazwisko, a ręczę że nakaże milczenie swemu sercu...
— Nie, nie Raulu, nic mu o tem nie mów... — zawołała młoda dziewczyna z przerażeniem.
— Dlaczegóż nie mam mu mówić?
— Zdaje mi się że to zwierzenie przyniosłoby nam nieszczęście... Pomyśl tylko Raulu! po podobnem wyznaniu czyż ciotka twoja nie wypędziłaby mnie, tak jak pani de Brennes.
— Byłoby to ohydne, ale na szczęście jest to niemożliwe.
— Przypuśćmy jednak, że tak będzie... Cóż się wtedy ze mną stanie? Znalazłam to miejsce wychodząc od margrabiny, lecz któż może zaręczyć, czy wychodząc ztąd znajdę inne...
— A czyż mnie tu niema, Genowefo?
— I cóżbyś uczynił Raulu, cóż byś mógł uczynić.
— Jesteś moją narzeczoną wobec Boga i będziesz moją żoną... niewątpliwie mam prawo, zanim się pobierzemy, myśleć o wszystkich twoich potrzebach, a ty Genowefo, z twojej strony nie masz prawa mi odmówić...
— A jednak odmówiłabym mój przyjacielu, odmówiłabym stanowczo... W dniu w którym nosić będę twoje nazwisko, chcę mieć prawo chodzić z podniesioną głową, tak ażeby nawet najdrobniejsze podejrzenie nie mogło mnie dotknąć, ani wywołać rumieńca na moją twarz — zresztą czy dzień ten nadejdzie kiedykolwiek?
— Genowefo, Genowefo, ty wątpisz o mnie!
— Nie, nie wątpię, prędzejbym o sobie wątpiła... Ale obawiam się.
— Czego?
— Przyszłości.
— Cóż w niej widzisz tak przerażającego?
— O Raulu, nie jesteś wolny tylko za kaucyą, jak mi powiedziałeś...
— Tak jest, i będę stawiony przed sądem przysięgłych, ale zostanę uniewinniony, z tryumfem, a tem samem przywrócony do czci w oczach całego świata.
— A zatem, zanim coś postanowimy, czekajmy, poddajmy się próbie, niech wyrok zapadnie i stanowczą wolność uzyskasz Raulu. Byłam w błędzie przed chwilą a ty miałeś słuszność... Tak jest, Opatrzność mnie tu przywiodła, ponieważ tu spotkaliśmy się na nowo. Widywać się będziemy często, lecz zawierz mi, w interesie naszej przyszłości, bądźmy pozornie, dla tych co mnie otaczają, obcy nawzajem dla siebie.
— Jesto przymus nie do zniesienia, któremu chcesz abym się poddał! — zawołał Raul.
— Tak jest Raulu, ale ten przymus, powinieneś zrozumieć, jednocześnie nakazuje go rozsądek. Nie wywołujmy w nikim zazdrości... Zazdrość złym jest doradcą, — gorzko możemy żałować żeśmy jej zdradzić się pozwolili... Będzie tobie przykro nie mówić do mnie wobec baronowej i jej syna, tak jak to teraz czynisz, lecz przypadek dostarczy nam bez wątpienia sam na sam i wtedy będziemy mogli nie nakazywać milczenia naszym sercom.
Raul milczał.
— Dla czego nic nie mówisz Raulu? — rzekła Genowefa. Czyż nie jesteś przekonany, że mam słuszność.
— Zastanowienie dowodzi mi, że prawda jest przy tobie, — odpowiedział młody człowiek, — i chociaż wiele to mnie kosztuje, przyznaję ci słuszność. Kiedy nie będziemy sami, udawać będziemy, że się nie znamy, lecz potrafimy wywoływać okazye do samotności. A teraz powiedz mi droga Genowefo, gdzie jest moja ciotka?
— Pojechała na wieś w towarzystwie pana Filipa do swojej willi w Bry-sur-Marne.
— Znam ją... Czy powrócą dziś jeszcze?
— Tak jest na obiad.
— O której godzinie?
— O siódmej.
— Powrócę więc o siódmej teraz odchodzę...
— Już!
— Tak trzeba... Zbyt długa rozmowa mogłaby zwrócić uwagę służących...
— Czy mam uprzedzić panią de Garennes o twojej Raulu wizycie?
— Bezwątpienia, dowie się bowiem od Andrzeja żeś mnie widziała, a w takim razie milczenie mogłoby być źle zrozumiane...
— A więc do wieczora, mój przyjacielu...
— Tak jest do wieczora i na zawsze!... Jestem pełen nadziei... Wszedłem tu z sercem przepełnionem smutkiem, opanowany zniechęceniem bez granic, wychodzę szczęśliwy i pełen zaufania.
Pan de Challins przyciągając młode dziewczę w swoje ramiona, po raz drugi złożył na jej czole pocałunek i wyszedł z salonu; — w przedpokoju Andrzej otworzył mu drzwi. Poczem udał się do swego nowego mieszkania, aby się przekonać, czy Berthaud wypełnił jego rozkazy.
Berthaud już tam był, kazał pod swojem okiem wypakowywać kufry, i natychmiast zajął się uporządkowaniem mieszkania swego młodego pana.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.