Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widząc, że żadnych bliższych wiadomości już nie otrzyma.
Opuścił pałacyk pogrążony w smutku, gniewne rzucając spojrzenie na okna, poza któremi znajdowała się margrabina i jej córka.
— Odeszła — wyjąknął ocierając dwie wielkie łzy spływające mu po policzkach. — Zniknęła!!! Gdzie ją znaleść teraz? gazie jej szukać? Żadnego śladu, żadnej wskazówki!! Zanadto uradowałem się z odzyskanej wolności... zanadto cieszyła mnie myśl o jej zobaczeniu! Wszystko runęło! Ach! nie, dla mnie nie ma szczęścia!
Raul wyszedł z ulicy Saint Dominique, szedł prosto przed siebie z pochyloną na piersi głową i sercem opanowanem ponurem i myślami.
Nagle, kierowany siłą przyzwyczajenia, ocknął się na placu Saint Sulpice, nie wiedząc sam jakim tam się znalazł sposobem.
Starając się zapomnieć o swej boleści, skierował kroki ku ulicy Garancière, wszedł do pałacu śp. hrabiego de Vadans i udał się do pokoju Honoryusza.
Przez kilka chwil młody człowiek rozmawiał ze starym sługą, i nie mówiąc mu o planach doktora Gilberta, powiedział tylko, że został wypuszczony na wolność, za daną przez niego kaucyą.
Honoryusz przyrzekł milczeć. Dotrzymał więc słowa. Udawał, że nawet nie zna z nazwiska doktora Gilberta.
— Pan wicehrabia zapewne mieszkać będzie w pałacu?
— Nie, jak na teraz przynajmniej, — odrzekł Raul — nawet wstrzymam się od przychodzenia tutaj, aż dopóki wyrok, mający postanowić o mym losie, nie zostanie wyrzeczony, i pomimo chęci widywania ciebie mój poczciwy Honoryuszu, nie byłbym wcale przyszedł, gdyby nie to, że chciałem prosić Berthaud, aby kazał przenieść wszystko Co do mnie należy, do mieszkania jakie sobie nająłem pod nr. *** na ulicy Saint Dominique. Tam będziesz mógł mnie odwiedzać kiedy już będziesz z domu wychodzić, pragnąłbym, żeby to mogło nastąpić jak najprędzej.
— I ja także chciałbym bardzo, zawołał stary kamerdyner — i prosiłbym pana wicehrabiego ażeby mnie przyjął do służby.
— Staraj się przedewszystkiem odzyskać zdrowie i licz na mnie.
Raul pożegnał rekonwalescenta, dał instrukcyę Berthaud, poczem udał się do pałacu Sprawiedliwości, przesłał swą kartę prokuratorowi Rzeczypospolitej, który przyjął go natychmiast, i zapytał:
— Powracasz pan z Morfontaine?
— Tak jest panie.
— A więc poznałeś pan już swego protektora?
— Przebyłem noc całą u niego... Rozstaliśmy się dopiero dziś rano, udzielił mi wiele rad do których mam zamiar ściśle się stosować...
— Czy masz pan nadzieję, tak jak on sam zdaje się ją mieć, dostarczenia trybunałowi stanowczych dowodów twej niewinności.
— Mam nadzieję, gdyż pokładam absolutną wiarę w twierdzeniach doktora Gilberta.
— Wyszukałeś pan sobie mieszkanie?
— Tak jest panie, i przyszedłem pana o tem zawiadomić...
Raul powiedział adres, który prokurator Rzeczypospolitej zapisał.
Poczem mówił:
— Widziałeś pan sędziego śledczego?
— Nie, panie — czy koniecznie potrzeba, abym się stawił w jego gabinecie?
— Czy masz pan mi coś do powiedzenia?
— Nic zupełnie.
— Zatem nie potrzebujesz pan dziś do niego się udawać. Idź pana za swemi interesami, panie de Challins, i niech Bóg pomoże ci w tem trudnem zadaniu, jakie przedsiębierzesz.
Młody człowiek pożegnał ukłonem prokuratora Rzeczypospolitej i wyszedł z pałacu Sprawiedliwości.
— Teraz, — rzekł do siebie, oddalając się — trzeba będzie odegrywać najlepiej jak tylko będę mógł rolę nakazaną mi przez doktora Gilberta, śledzić Filipa i jego matkę tak żeby się nie spostrzegli. Chociaż rola ta jest mi wstrętna, a podejrzenie dalekiem od mego umysłu, powinienem, muszę być posłusznym... Chodzi o mój honor, i o dojście do celu, a jeżeli tym celem jest odkrycie prawdy, wszelkie środki są godziwe!..
Raul udał się na ulicę Madame, do mieszkania baronowej de Garennes będąc prawie pewnym, że o tej godzinie nie spotka tam Filipa.
Myślał:
— Lepiej będzie jak ich razem nie znajdę... Będę mógł kolejno obserwować zadziwienie sprawione moją obecnością na twarzy m ojej ciotki, a później kuzyna.
Drzwi mu otworzył służący.
Służący ten słyszał o jego aresztowaniu, i niebył w stanie powstrzymać na jego widok gestu zdziwienia.
— Pan wicehrabia de Challins! — wyszeptał z miną człowieka niedowierzającego własnym oczom.
— Zadziwia cię mój widok? — rzekł Raul nie bez goryczy.
— No cóż... panie wicehrabio...
— A jednak to ja sam, w mojej własne osobie. Racz oznajmić mnie mojej ciotce...
— Pani baronowej nie ma w domu.
— Nie ma w domu! — powtórzył młody człowiek — odkąd?
— Od rana... Wyjechała z panem Filipem, który po nią przyjechał w powozie.
— I gdzież pojechała?
— Co do tego, panie wicehrabio, nie umiem pana objaśnić.
— Kiedyż powróci?
— Dziś wieczór, jak myślę, na obiad...
— Nie jesteś tego pewny?
— Nie, nie jestem pewny, ale jeżeli pan wicehrabia zechce się potrudzić, przyszlę mu osobę, która lepiej odemnie potrafi go objaśnić...
— Któż to taki?
— Panna do towarzystwa pani baronowej.
— Nie wiedziałem że moja ciotka przyjęła pannę do towarzystwa...
— Pani baronowa poszukiwała oddawna takiej osoby, jak się zdaje. I znalazła przed ośmiu dniami i nic nie straciła, czekając ponieważ takiej jak ta panna drugiej trudno by znaleść.
— Czy na prawdę?
— Tak panie wicehrabio, śliczna jak aniołek,