Pani de Monsoreau (Dumas, 1926)/Tom III/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Podtytuł Romans
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XI.
DOWIEDZIONE, ŻE ABY ZROZUMIEĆ, SŁUCHAĆ POTRZEBA

Książę Andegaweński połączył się z swoim gościem Guisem, w tym samym pokoju królowej Nawarskiej, w którym niegdyś Bearneńczyk i Mouy, cicho szepcząc, ułożyli plan ucieczki.
Henryk wiedział dobrze, że mało jest pokojów w Luwrze, z którychby wyrazów, nawet półgłosem wymówionych, dosłyszeć nie było można.
Książę Andegaweński również wiedział o tych szczegółach, lecz złudzony dobrocią brata, zapomniał, lub też lekceważył tę okoliczność.
Henryk III-ci, jakeśmy powiedzieli, wszedł na swoje stanowisko, właśnie w tym samym czasie, gdy brat jego witał księcia de Guise, żaden więc wyraz nie uszedł jego uszu.
— I cóż Mości książę! — zapytał z żywością Guise. Czemu książę taki blady!
— Czy doprawdy!... — zapytał niespokojnie Franiciszek.
— Nieinaczej; sądzę, że król tego nie zauważył.
— Tak myślę przynajmniej.
— Żądał, abyś z nim książę pozostał.
— I abym z nim szczerze pomówił.
Nastąpiła pomiędzy rozmawiającymi chwila milczenia.
Henryk nic nie dosłyszał, ale wiele się domyślał.
— I cóż król odpowiedział? — zapytał Guise.
— Król myśl pochwala; lecz lęka się tego, który ma ją wykonać.
— Zatem na nic usiłowania nasze?
— Lękam się tego, kto wie, czy Liga nie będzie rozwiązaną.
— Do licha! — zawołał Guise.
— Obadwaj mają rozum — rzekł Henryk głosem stłumionym, schylając się nad bębnem.
W tem odwrócił się i ujrzał Chico ta schylonego w drugim rogu i również podsłuchującego.
— Poco za mną chodzisz?... — zapytał król.
— Ciszej — odpowiedział Chicot — mój Henryczku, przeszkadzasz mi słuchać.
Król wzniósł ramiona; lecz że Chicot jedyną był istotą, której ufał zupełnie, zaczął więc podsłuchiwać na nowo.
Książę Guise zaczął:
— Mości książę, zda je mi się, że gdyby król odmówił, inaczejby mię przyjął zapewnie. Czy czasem nie chce mię utrzymywać w błędzie.
— Ja tak sądzę — odpowiedział z wahaniem Franciszek.
— Tym sposobem, zniszczyłby przedsięwzięcie.
— Co do mnie, o ile mogłem, wspierałem ciebie.
— W czem takiem?...
— Król pozostawił mnie panem wzniesienia, albo zniszczenia Ligi.
— Jak to?... — zapytał książę Guise, którego wzrok pomimowoli zajaśniał.
— Zapewne pojmujesz to książę, że wszystko zawisło od głównych przywódców, I cóżbyś na to powiedział, gdyby zamiast rozwiązania Ligi, mnie uczynił jej naczelnikiem?...
— A!... — westchnął Guiee, nie mogąc wstrzymać wykrzyku.
— Brawo!... — rzekł Chicot — dwa brytany będą się o kość gryzły...
Z wielkim podziwem Chicota i króla, Guise zmienił ton mowy, i rzekł spokojnie, a nawet wesoło.
— Jeżeliś to uczynił, Mości książę, zręcznym jesteś politykiem.
— Zapewne; lecz sprzyjały mi okoliczności i umiałem z nich korzystać; jednak mój drogi, przed krokiem stanowczym, chciałem się widzieć z tobą.
— Jakto, Mości książę?...
— Bo jeszcze nie wiem do czego nas to wszystko przywiedzie.
— Ale ja wiem — odezwał się Chicot.
— To mały spisek, nic więcej — odpowiedział Henryk z uśmiechem.
— O którym przecież pan de Morvilliers, chociaż wie wszystko, nie wspomniał nawet. Ale słuchajmy, bo to będzie bardzo interesujące.
— A więc powiem ci Mości książę — mówił Guise — nie tylko do czego nas przywiedzie, ale nawet do czego nam posłuży. Liga jest drugiem wojskiem, a że mam pierwsze, a mój brat kardynał ma władzę nad kościołem, dopóki będziemy razem, nic się nam oprzeć nie zdoła.
— Nie mówiąc już, że ja jestem domniemanym następcą tronu, — zrobił uwagę książę Andegaweński.
— Aha!... — rzekł król.
— Prawda — odezwa! się Chicot — to twoja wina mój synku, a poco rozdzielasz sukienki panny Marji z Chartres?
— Mimo że jesteś domniemanym następcą tronu Mości książę, lecz zważ przeszkody...
— Czy sądzisz, żem nie przewidział wszystkiego?
— Naprzód król Nawarry.
— O tego jestem spokojny; cały czas spędza na miłostkach.
— O! Mości książę, król Nawarski ma ciebie na oku, czatując na ciebie i na twojego brata; zobaczysz, jak ten cichy i skromny kotek wyskoczy z Pau do Paryża, zobaczysz!
— Tą okolicznością może być wypadek tego, który siedzi na tronie, wszak prawda?... — zapytał książę Andegaweński, wlepiając badawcze spojrzenie w księcia de Guise.
— Słuchaj, słuchaj Henryku!... — zawołał Chicot — z tego co mówią, ważne możesz osiągnąć korzyści.
— Tak Mości książę — mówił Guise — potrzeba tylko wypadku; wypadki zaś nie są rzadkie w twojej rodzinie, jak to lepiej wiesz ode mnie. Niejeden z panujących, najzdrowszy, nagle zasłabnie, inny znowu w sile wieku, prędko przenosi się do wieczności.
— Czy słyszysz Henryku?... — zapytał Ohicot biorąc za rękę króla, który drżąc cały, zimnym okrywał się potem.
— Prawda — odpowiedział książę Andegaweński głosem tak stłumionym, że aby go dosłyszeć, król i Chicot musieli podwoić uwagę — prawda, moja rodzima przychodzi na świat pod złowróżbnym wpływem; przecież mój brat, Henryk III-ci, Bogu chwała, jest zdrów i silny; niegdyś pokonywał trudy wojenne a i teraz w spoczynku bardzo długo żyć może.
— Zapewne, zapewne Mości książę — odparł Gui*se — lecz spoczynek i zabawy nie zawsze były przychylne królom francuskim.
Henryk II-gi naprzykład, który równie jak on przenosił trudy wojenne, umarł wśród zabaw. Ostrze włóczni pana Montgommerry miało przebić zbroję, a nie oko; przecież z tego wypadku umarł Henryk II-gi.
Co zaś do twego brata, nieboszczyka, króla Franciszka, przekonaj się, ile mu szkody zrządziła słabość umysłu. Może powiesz, że umarł na słabość ucha? Prawda, wypadek, ale niezwyczajny. Alboż ja to raz słyszałem, w obozach, w mieście, a nawet na dworze, że śmierć wlano Franciszkowi do ucha, bo nawet imię sprawcy jest znane.
— Książę!...
— Co za przyjemność wszędzie widzieć zbrodnie! — zawołał Franciszek.
— Zbrodnie! a któż tu mówi o zbrodniach? Mości książę, ja przytaczam wypadki, tylko wypadki. Wszak mowa zawsze była tylko o wypadkach. Alboż nie jest wypadkiem przygoda Karola IX-go, na polowaniu?
— Słyszysz Henryku — odezwał się Chicot — jako dla myśliwego, także dla ciebie przestroga.
— Rozumiem to — odpowiedział Henryk.
— Ja nie wszystko, bo wtedy nie byłem na dworze. Ale słuchajmy, mój synku.
— Wiesz Mości książę, o jakiem wspominam polowaniu — mówił książę Lotaryński — o polowaniu, na którem chcąc strzelić do dzika, strzeliłeś do tego, do którego nie celowałeś. Strzał ten dowodzi, jak potrzeba strzec się wypadków. Wprawdzie znaną jest twoja, zręczność i wszyscy wiedzą, że twój strzał nie chybia, przecież mówią, iż król byłby zginął, gdyby Henryk Nawarski nie ubił dzika, chybionego przez ciebie.
— Dlaczegóż miałbym pragnąć śmierci brata, kiedy jego następca nazywał się Henrykiem III-cim! — zapytał książę Andegaweński, którego udany spokój podkopywała ironja księcia de Guise.
— Cierpliwości, Mości książę; tron polski mógł wakować po śmierci Karola, tron francuski przypadł Henrykowi, który wołał tron przodków niż obcy, ty zaś mogłeś obcy pozyskać, prócz tego zawsze lepiej być bliżej i korzystać z wypadków. Henryk III-ci przyjechał z Warszawy w dziesięć dni, dlaczegóżbyś ty nie miał z Paryża do Warszawy w dziesięć dni także przyjechać!
Henryk spojrzał na Chicota, Chicot na króla, ale nie z wyrazem szyderstwa, co można było zawsze wyczytać w oczach trefnisia, owszem z czułością, która niebawem zniknęła z twarzy.
— I cóż z tego wnosisz książę! — zapytał Franciszek, pragnąc położyć koniec nieprzyjemnej dla niego rozmowie.
— Wnoszę, że każdy człowiek, osobliwie monarcha, ma swoje przygody. Ty, Mości książę, możesz być bliskim wypadków Hemryka III-go, osobliwie, jeżeli zostaniesz naczelnikiem Ligi, i będziesz panował nad królem; nie mówię o tem, że jako naczelnik Ligi możesz przeszkodzić panowaniu Bearneńczyka.
— Panowaniu Bearneńczyka! — zawołał król.
— Nieinaczej — odpowiedział Chicot.
— A więc mam przyjąć! — zapytał książę Andegaweński.
— Błagam cię o to, mości książę.
— A ty tego wieczora?...
— Bądź spokojny; od samego rana ludzie moi są zgromadzeni, a Paryż niecierpliwy.
— Cóż to dzisiaj będzie w Paryżu? — zapytał Henryk.
— Jakto, nic się nie domyślasz?... O! jakiżeś nieprzenikliwy, mój synku — odpowiedział Chicot — dziś wieczór podpisują Ligę, a podpisują ją publicznie, bo oddawna robili to pokryjomu. Czekano tylko twojego pozwolenia, a skoro je dałeś, wypadki śpieszą i mówię, że niema czasu do stracenia.
— To dobrze — rzekł książę Andegaweński — dzisiaj wieczór.
— Tak, dzisiaj — powtórzył Henryk.
— Jakto!... — zapytał Chicot — ty Henryczku masz się narażać! biegać po ulicach Stolicy!
— Nieinaczej.
— Może cię spotkać jaki wypadek.
— Bądź spokojny, postaram się o towarzystwo; ty pojedziesz ze mną.
— Czy mię bierzesz za hugonotę, mój synku. O! nie; jestem katolikiem i choćby sto razy podpiszę Ligę.
Głosy księcia Andegaweńskiego i de Guise ucichły.
— Jeszcze słowo — rzekł król — zatrzymując Chicota, który chciał się oddalić — co myślisz o tem wszystkiem?...
— Ja myślę, że każdy z twoich przodków nie wiedział o wypadku, jaki ma go spotkać. A ty, Henryku, masz wielką wyższość, bo wiesz, co cię czeka....
— Tak, tak, — powtórzył król — trzeba się mieć na baczności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.