Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ty tego wieczora?...
— Bądź spokojny; od samego rana ludzie moi są zgromadzeni, a Paryż niecierpliwy.
— Cóż to dzisiaj będzie w Paryżu? — zapytał Henryk.
— Jakto, nic się nie domyślasz?... O! jakiżeś nieprzenikliwy, mój synku — odpowiedział Chicot — dziś wieczór podpisują Ligę, a podpisują ją publicznie, bo oddawna robili to pokryjomu. Czekano tylko twojego pozwolenia, a skoro je dałeś, wypadki śpieszą i mówię, że niema czasu do stracenia.
— To dobrze — rzekł książę Andegaweński — dzisiaj wieczór.
— Tak, dzisiaj — powtórzył Henryk.
— Jakto!... — zapytał Chicot — ty Henryczku masz się narażać! biegać po ulicach Stolicy!
— Nieinaczej.
— Może cię spotkać jaki wypadek.
— Bądź spokojny, postaram się o towarzystwo; ty pojedziesz ze mną.
— Czy mię bierzesz za hugonotę, mój synku. O! nie; jestem katolikiem i choćby sto razy podpiszę Ligę.
Głosy księcia Andegaweńskiego i de Guise ucichły.
— Jeszcze słowo — rzekł król — zatrzymując Chicota, który chciał się oddalić — co myślisz o tem wszystkiem?...
— Ja myślę, że każdy z twoich przodków nie wiedział o wypadku, jaki ma go spotkać. A ty, Henryku, masz wielką wyższość, bo wiesz, co cię czeka....
— Tak, tak, — powtórzył król — trzeba się mieć na baczności.