Pamiętniki nieznajomego/Tom pierwszy/11 Lipca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom pierwszy

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

11. Lipca.

Musiałem dziś, pomimo znużenia i chęci odpoczynku w domu przy matce, ruszyć już w odwiedziny. Ona sama żądała, abym powitał naszą krewnę; mnie się mniej do niej, niż do innych jechać chciało. Wiem, że mnie zawsze w myśli matka swata z Cesią, a samo to przypuszczenie teraz tak mi przykre. Cóż mi z tego, że podkomorzanka bogata; że piękne ma imię, że ładna! dla mnie jedna tylko jest Marja na świecie.
Ale matka chciała, musiałem jechać. Jak w naszym kątku wszystko po staremu, tak tu wszystko znalazłem wielce zmienione. Podkomorzy bardzo się coś posunął i postarzał, trudno mu dla podagry z krzesełka o kiju się ruszyć... Cesia wyrosła z dziecka na słuszną, nawet ładną panienkę, byłbym jej nigdy nie poznał.
I tu przyjęli mnie serdecznie. Stary bo nasz podkomorzy, najpoczciwszy człowiek, i gdyby nie miał manji procesowania się wiekuiście o granice i zajmowania polityką gabinetów europejskich, których myśli już mu połapać trudno, bo to polityk z czasów pana Mikoszy, kochałbym go stokroć więcej! W ganku między kwiatkami spotkałem Cesię, ale długo zawahałem się, nim odważyłem ją przywitać, tak bardzo się odmieniła. Ona także zastanowiła się chwilę, nim mnie nazwała po imieniu.
Porwawszy mnie za rękę, poprowadziła do ojca.
— Jakże papa będzie rad Juljuszowi, jak będzie rad... chodź proszę, chodź.
Weszliśmy do gabinetu starego. Podkomorzy siedział w krześle znajomem u stołu, w czerwonej czapeczce na głowie i okularach na nosie, czytał właśnie ostatni numer „Kurjera Litewskiego“. Dokoła stały powiązane sznurkami zbiory gazet starych i fascykuły procesowe. Ekranik szyty przez córkę, poduszka na imieniny dana, stanowiły najpokaźniejsze sprzęty pokoju, w którym jeszcze staroświecka kanapka biało pokostowana i takież stoliki, królowały od lat kilkudziesiąt. Podkomorzy chciał się ruszyć z krzesełka, aby mnie uścisnąć, tak się ucieszył przybyciem, ale nieborak nie mógł. Napytawszy się o mnie, o matkę, o podróż, posadził przeciw siebie i zagaił rzecz słowy:
— Cóż nam ciekawego de publicis przywozisz? Co słychać w gabinetach europejskich? — Nie wiele miałem mu do powiedzenia, a Cesia bojąc się, aby ojciec nie wydał się śmiesznie ze swoją polityką, odwróciła rozmowę. Stary przecież nie dał się tak łatwo pokonać, i wciąż, albo mi swój ostatni proces graniczny opowiadał, albo wykładał system polityki gabinetów europejskich wedle swojej teorji.
Gdy córka wyszła, stary z figlarnie zmrużonemi oczyma wskazując na drzwi, spytał mnie:
— A co? mospanie, hoża dziewoja!
— Urosła i wypiękniała tak, że ledwie kuzyneczkę poznałem.
— Prawda, że urosła i wypiękniała co się zowie. Ale to są marności, uroda przechodzi! Gdybyś wiedział co za gospodyni z niej. Jak widzisz, ja z tą podagrą nieszczęsną pokochawszy się, nie mogę wyleść z krzesełka, a to... mój sekretarz, komisarz, rachmistrz, kasjer i gospodyni. A na wszystko panie ma czas! Gospodarstwo idzie jak w zegarku, ludzi umie bez surowości utrzymać przecie w zbawiennym rygorze, słowem panie, cud dziewczyna, powiadam waści. To to będzie komuś żona, perełka, klejnot! bo rząd i ład wniesie do domu, fiu fiu jej nie w głowie, stroju nie lubi, fatałaszki jej nie bawią, a grosz się z jej rąk nie rozlezie. Przy tem, dodaj waść, że to na całą okolicę najbogatsza panna. Po mojej śmierci dziedziczka klucza, co jak ziemia obiecana, mlekiem i miodem płynie, bez egzageracji, bo trzysta krów się doi i trzy tysiące pni pasieki chowa się na zimę. A tymczasem pod poduszkę mosanie wyliczę gotowizny, którą mam na zawołanie, sto tysięcy talarów! Poszukaj waść takiej drugiej, a przy takich przymiotach, kata zjesz, żebyś znalazł o sto mil.
Mówiąc to, stary gładził siwego wąsa. Nadjechał z Łucka adwokat, z którym potrzebując się naradzić, podkomorzy mnie wyprawił.
— Idź waść, panie Juljuszu, na herbatę do salonu z Cesią. Znajdziesz tam starą kuzynkę naszą, panią krajczynę Ziółkowską, która nam towarzystwa dotrzymuje, i powiedz Cesiuni niechaj ci też pochwali się gospodarstwem, ogrodem. A nie odjeżdżaj proszę, nie widząc się ze mną, bo ci mam ważną zrobić uwagę względem polityki angielskiej w Indjach.
Przeszedłem do salonu. Trochę był odświeżony od czasu jak go widziałem, ale nie wiele się przecież odmienił, czystość i porządek w całym domu prawdziwie holenderskie. Cesia i krajczyna czekały już na mnie. Stara rezydentka bardzo się posunęła i silnie ogłuchła, zawsze jednak chodzi w czepeczkach z pąsowemi wstęgami i buzię sznuruje na pamiątkę dawnej piękności. A jak jej biedaczce powyrastały brodawki! Jedyna to podobno część ludzkiej powłoki, która jak mech na drzewach w jesieni, na starość najżywiej wyrasta. Widząc wiedeńskie przepyszne piano w salonie, pokryte skórzaną deką, chciałem Cesię zaprosić do niego, ale mi się wymówiła, że nie strojone od dawna, bo grać nie ma czasu i muzyki wcale nie lubi. Chciałem także pomówić z nią o książkach, ale mi nie dotrzymała i poszła gdzieś z kluczykami. Za powrotem szerokośmy prawili o pszenicy i wymokłych polach tegorocznych; o cenach zboża, o nadziei podniesienia się wartości wełny i t. d.
Ta postać niewieścia dziwną jest dla mnie i wielką sprzeczność stanowi z ideałem kobiety, jaki wymarzyłem. Z powierzchowności jest wdzięczną, miłą kobietą, a zdaje się jednak żadnego uczucia niewieściego nie mieć. Kiedy spojrzy, rzekłbyś że jej oczy o czemś zaświatowem, niebieskiem mówią, uśmiech ma melancholiczny, prawie smutny, ruch choć trochę sztywny, przecież zręczny, strój pełen prostoty; dla czegoż taką prozą gospodarską żyje cała? Starałem się ją zbadać co lubi... pokazało się, że wszystko prawie dla niej obojętne, prócz gospodarstwa i rządu domowego. Mówiąc o ogrodzie, utyskiwała, że wiele pańszczyzny wychodzi na utrzymanie ścieżek i klombów, a najlepsza ziemia pod trawnikami się marnuje; literatury nie lubi, muzyki zapomniała. Żyje więc cała gospodarstwem, kuchnią życia. Nie darmo chwalił ją podkomorzy, widzę, że zasługuje na pochwały. Serce ma dobre, widziałem jak przybyłą ubogą szlachciankę obdarzyła groszem, suknią i chlebem, jak się czule koło niej krzątała, co więcej znaczy niż datek. Miałażby na wieki pozostać zamkniętą dla wszelkiej myśli większej, dla uczuć na niej wyrastających; miałażby tak spokojnie, w niewiadomości innego świata przejść cały zakres swój?
Z wielką troskliwością wypytywała mnie o matkę, o jej zdrowie, o nasze gospodarstwo, użalając się razem, że, jak słyszała, jęczmiona u nas bardzo licho się okazały. Poszliśmy potem do podkomorzego, który właśnie przy swojej kawie poobiedniej jedyną lulkę tureckiego tytoniu powoli pykał. Adwokat już był odjechał, stary jednak wciąż przemyślał o procesie.
— A cóż Cesiuniu, byliście gdzie z Juljuszem, pochwaliłaś się mu gospodarstwem, ogrodem?
— Gospodarstwem nie było czasu, byliśmy tylko w ogrodzie.
— Szkoda! byłby cię choć pochwalił, jeśli się co zna na tem, bo może za nauką, to mu tam nocje wszelkie naszej gospodarki wywietrzały. Ja, panie, ledwie interesów mogę dopilnować i z temi nieszczęsnemi procesami się uporać. Kalkuluj, że mam ciężki graniczny spór o kawał lasu z sąsiadem, z którym rady dać nie mogę. Słuszność za mną. Dyferencja odwieczna, na mapach wszędzie oznaczona, używalność nasza od niepamiętnych czasów, przecież się procesuje dowodząc... ale waści to może mało obchodzi? A miałem ci coś powiedzieć ważnego o polityce angielskiej w Indjach, posłuchaj tylko. Jest to myśl moja, ale sam zważysz jak głęboka.
Tu mi dowodzić począł, jak niebezpieczną dla Europy jest przewaga Wielkiej Brytanji w posiadłościach kompanji wschodnio-indyjskiej. Trwało to do zmierzchu, wyrwałem się nareszcie i pospieszyłem do matki; poczciwa Cesia wstawić mi kazała kosz kalafiorów, które matunia lubi bardzo. Wdzięczen jej jestem za pamięć. W istocie będzie to najlepsza żona... ale nie dla mnie! Co za różnica od Marji. Mógłżebym wyżyć z kobietą, z którą mówić nie ma o czem, z którą się myślą nie sposób podzielić?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.