Pamiętnik dr Cz. Gawareckiego/Zmora wojen

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Czesław Gawarecki
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zmora wojen.

W spiekocie, w tumanach pyłu, z zaschłym na drewno językiem, z zaciśniętymi zębami odbywamy nad Styrem dziki taniec wojenny. W bitwach i marszach, w ogniu i szarżach spychamy konną armię kozacką na południe i wschód, by nadziać ją na bagnety naszej piechoty pod Brodami. Cofa się jak osaczony odyniec i odgryza krwawo stary żołnierz frontowy. Przyzwyczaił się i pokazał zęby przy grobli. Bronią go bagna i błotnista rzeka. Skryliśmy się przed śmiercionośnym ogniem w zabudowaniach wioski naszpikowanej kolczastym drutem i pełnej betonowych schronów z czasów wojny światowej. Leżały tu tak niedawno i krwawiły w przewlekłycn zwarciach pozycyjnych armie różnych narodów. Walczyli Niemcy, wielojęzyczni Austriacy i różnorodne ludy Rosji. Wspomina o tej wiosce nie jeden pamiętnik i nie jedna książka. Pisze o niej w epopei kozackiej Szołochow.
Wiele jest w Polsce podobnych miejscowości, przyciągających magnesem swego położenia geograficzno-geologicznego wszelkie wojska w zmiennych okresach kolejnych wojen. Nieuniknionym losem wypadków zległa tu i nasza brygada. Ludność wioski wiele widziała i przeżyła w ciągu sześciu lat wojny. Umie współżyć przyjaźnie z każdym wojskiem i bez drożenia się obdarza żołnierzy tym, co otrzymała od poprzedników i rozpleniła u siebie w obfitości — chorobami wenerycznymi i zakaźnymi. Nawet krótkotrwała gościna wojska w takiej miejscowości powoduje w oddziałach straty stanów liniowych choć nie natychmiastowe, ale większe niż krwawa bitwa.
Po paru dniach walki ogniowej i nieudanych próbach przekroczenia zapory w blasku dnia, ruszyły w ciemną noc na groblę spieszone szwadrony w zwartej, głębokiej kolumnie, cicho jak stado szarych dzikich kotów.
Gdy dotknęliśmy przeciwległego brzegu, nagle powstało piekło na ziemi a po niebie rozszalał huragan piorunów.
Świt rozlał ciszę dzwoniącą w uszach.
Droga przerąbana stała otworem.
Jednak nie zdążyliśmy docisnąć pod Brodami żalaznej obroży na armię Buddiennego. — Gwałtowne rozkazy odwołały nas do ważniejszych zadań.
Czas przesuwa wskazówki na tarczy zegara. Masa żołnierska pochłonięta ruchem, wysiłkiem i silnymi przeżyciami nie patrzy na zegar. Czas sam da znać o sobie.
Wycofano nas z charataniny z Litwinami. Konie nasze jak szkielety. Czujemy jeszcze we wszystkich kościach diabelską ofenzywę z nad Wieprza po Suwałki. Rozłożyliśmy się biwakiem wśród morza lasów. W zaczajeniu, skrycie zbieramy się i szykujemy do nowego gwałtownego i niespodziewanego dla nikogo skoku przez Litwę i bezdroża byłej gubernii Wileńskiej. Puszczą nas jak ogary do zaatakowania Lidy od wschodu.
Kilkudniowy odpoczynek. Zarządzono „szwancparadę“. Koledzy żołnierze, kpiąc ordynarnie, naigrywają się z mej nieświadomości istoty zarządzenia. Paru spryciarzy ukryło się przezornie. Po przeglądzie odesłano na tyły sporą gromadkę. Nie przypuszczałem, że było tak wielu chorych wenerycznie. Oburzałem się na spryciarzy, którzy wymignęli się od przeglądu lekarskiego. Byli to, jak wiedzieliśmy w plutonie, właśnie chorzy wenerycznie. Był to element bez skrupułów, moralnie brudny lecz bitny, nie lubiący życia koszarowego a tymbardziej szpitalnego. Pan wachmistrz, były żołnierz armii rosyjskiej, ceni dzielnych wojaków (w ciągu paru tygodni stan liczbowy plutonu stopniał do połowy), a chorobami tego rodzaju nie przejmuje się. Wrzód?... Sam zniknie, byle tylko czysto trzymać i nie pić. Krosty i wysypka?... Znikną same po aspirynie, albo baba da na poty, wysmaruje wiejską maścią i nie będzie śladu.
Byłem przerażony przyszłymi skutkami takich poglądów. Jako prosty żołnierz nie miałem nic do gadania. Rozmyślałem nad fatalnymi skutkami tego posiewu bogini wojny. Zapaskudzone całe połacie kraju. Pozarażani żołnierze przeniosą choroby do cywila i rozsieją wokoło. Ilu ludzi lekceważy sobie te sprawy podobnie jak pan wachmistrz, ilu nie wie, że są chorymi pomimo przeminięcia ostrych objawów? Kto z tych mas będzie miał tyle pieniędzy i chęci wydania na leczenie?
Toć to nieobliczalna w skutkach katastrofa dla całego narodu. Po winno być zorganizowane lecznictwo dla wszystkich, a może raczej przymus.
Pozostawienie tych spraw samym sobie doprowadzi do obrazów z Azji Mniejszej, gdzie wojskowi lekarze niemieccy widzieli całe gminy toczone późnymi zmianami syfilitycznymi w postaci rozpadu ciała, zwyrodnienia i otępienia.
W szereg lat po wojnie, będąc już lekarzem dowiedziałem się przypadkowo, że jeden ze spryciarzy, który uchylił się był od „szwancparady“, został zamknięty w szpitalu Jana Bożego.
Czas daje znać o sobie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Czesław Gawarecki.