Pamiętnik (Brzozowski)/29.XII.1910

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 29.XII.1910
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


29. XII.
Zasada Irzykowskiego nie zaniedbywania drobnych »nie architektonicznych« przyczyn i tłomaczeń, posiada wielkie znaczenie metodologiczne. Weźmy n. p. historyę filozofii — jest rzeczą niewątpliwą, że te pojęcia, które dzisiaj są dla nas szczytem wyszukania i dziwactwa prawie, ukazywały się pewnym ludziom w pewnym czasie, jako najprostszy, lub nawet jedyny opis rzeczywistości — były utożsamione z rzeczywistością. Gdybyśmy teraz szukali przyczyn tego utożsamienia, strzedz się należałoby wysuwania na pierwszy plan wyłącznie tylko »uroczystych« motywów.



Pamiętam kiedy po raz pierwszy spotkałem się z nazwiskiem Samuela Johnsona. Kupiłem na rynku mirowskim (t. z. »tołkuczce«) rosyjskie Tyblenowskie wydanie dzieł Macaulaya — brakowało w niem jednego tomu. Jeszcze teraz dość dobrze uprzytomniam sobie ogólne sympatyczne wrażenie pozostawione przez promieniejącą ciepłem postać Olivera Goldsmitha. Pamiętam, jaką aureolą otoczone były w mej wyobraźni te mansardy autorskie, w których żyli utrzymywani przez księgarzów jak biali niewolnicy pisarze angielscy XVIII wieku. Nie były to fałszywe uczucia, przeciwnie, powinny one były być rozwijane we mnie. Pisarz powinien kochać swój zawód obyczajowo, powinien być zainteresowany tem wszystkiem, co bytowo zrośnięte jest z jego sposobem życia. Nie zdaje mi się, aby na złe wyszło to pisarzom, którzy mieli tego rodzaju właśnie ciepłe, żywe przywiązanie do swego stanu; zdrowszy to o wiele nastrój (?). . . . . szczerszy i głębszy, moralniejszy i właściwie trudniejszy do zrealizowania, niż abstrakcyjne idealizowanie misyi pisarskiej. Uważam to za jeden z sympatyczniejszych dla mnie osobiście rysów mej własnej umysłowości, że posiadałem, — i pomimo niezliczonych fałszów, koturnowości i wykrzywień, które zeszpeciły me życie nie utraciłem go, — posiadam współczucie i szacunek dla tych właśnie pisarzów, którzy w ten sposób zdrowo i silnie czuli się w pisarskiej skórze. Balzac i Walter Scott, Dostojewski, Carlyle — wielcy pracownicy pióra XVIII wieku, ale w mojem życiu przez długie lata wszystko było deptane, zacierane przez atmosferę domową, przesyconą sceptycyzmem, wygodnisiostwem materyalnem, brakiem jakiejkolwiekbądź dyscypliny. W tym właśnie roku, który teraz wspominam, pamiętam wieczory nieskończenie przeciągające się, gdy ojciec zaciągał mnie i brata do gry w winta: pamiętam jego spojrzenie, z jakiem krążył on koło mnie nielitościwie nie zważając czy czytam, piszę, nie zważając na to, że tak wymownie »nie widziałem« jego zabiegów. Było mi go żal i nie mogłem się oprzeć: wyrzucałem sobie i to, że siadałem do gry, i to, że siadałem niechętnie. Pamiętam, w tym roku po raz pierwszy »zrealizowałem«, jak mówi Newman, co znaczy materyalizm i niewiara w nie¬ śmiertelność duszy i już od 2 lat napastowały mnie wątpliwości — a właściwie silne ataki strachu i rozpaczy związanych z przedmiotami religijnymi. Teraz już nie umiem wywołać ich z pamięci. Wiem jednak, że napewno cierpiałem, chociaż także napewno już wiedziałem, że byłoby to rzeczą interesującą cierpieć. Ale myślę, że było dużo szczerości i siły w tych przeżyciach. Zdaje mi się, że najsilniej uczuciowo doznawałem tych stanów latem między 15 a 16 rokiem mego życia, to jest zapewne w 1893 — 1894 roku. Wspomnienia, od których zacząłem, związane są z rokiem 1895. W tym roku niewątpliwie zapoznałem się do pewnego stopnia z Darwinem t. j. przeczytałem kilka rozdziałów z Pochodzenia gatunków. Zrozumiałem ogólną myśl i charakter jego stanowiska. Pierwszą silną konsekwencyą, (chociaż dzisiaj nie umiem sobie zdać sprawy z przebiegu) było osłabienie uczuć patryotycznych — kosmopolityzm. Zdaje się, że nie mylę się, gdy sądzę, że i Stanisław Dybczyński, ten z moich kolegów, do którego pod pewnemi względami najmocniej byłem przywiązany, w ten sposób też przeżył pierwszą znajomość z darwinizmem. Darwinista stało się u nas kategoryą towarzyską: klasyfikowaliśmy ludzi w myśl ich domniemanego stosunku do tej teoryi.
Myślę, że byłem zakochany w Dybczyńskim i teraz czytając dzienniki i listy Byrona doznawałem wrażenia niejednokrotnie, że znam ja przecież tego rodzaju dąsy i fochy myślowe. Dybczyński stoi mi przed oczami gdy myślę o Byronie. Sądzę, że był to istotnie niepospolity młodzieniec.[1]

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ojciec mój raz jeden — biedaczysko — musiało to być w jednem z jego rozczuleń poobiednich — kupił mi za jakieś 40 rubli książek, jakie mu wepchnął księgarz — ale szkoda, że nie umiałem wtedy korzystać z tych książek jakie były w ojca mojego zbiorze. Mogłem był z nich wynieść o wiele żywszą znajomość polskiej historyi i literatury. Dziś skarbem byłby dla mnie Szajnocha, Siemieński, Bartoszewicz, Bobrzyński, Baliński, wówczas nie umiałem z tego korzystać. Nie umiałem w tym okresie wyczuć żadnego związku między Polską a mojemi nowemi ideami. Przeciwnie: idee odprowadzały mnie coraz dalej od polskości i postępy mierzyłem tą odległością. Ale gdyby był ktoś naprawdę zainteresował się mojemi myślami i troskami — może mógłby był pozyskać wpływ. Właściwie jako umysłem interesował się mną tylko mój nauczyciel rosyjskiej literatury, który i dzisiaj jeszcze podobno mnie wspomina — Filip Andrejewicz Werowski, — a także mam wrażenie, że o wiele wcześniej jakiś artystyczny interes musiałem wzbudzać w Wasyliewie, nauczycielu w Lublinie. Psychologia tego ostatniego zajmuje mnie teraz często; myślę, że gdybym miał wytrwałość — zaczynam wierzyć, że mam pomimo niegodziwego wychowania i rabunkowej gospodarki — więcej talentu, niż skłonny byłem ostatnio mniemać i to może właśnie powieściopisarskiego a raczej duszotwórczego à la R. Browning talentu — mógłbym z tej postaci stworzyć coś trwałego. Nawiasem: Browning, niewątpliwie on jest mi blizki. Daj mi Boże siły i wytrwania, pozwól nie myśleć o drobnych ukłuciach, o braku sympatyi, o gorzkiej samotności, a może przecież zrobię coś jeszcze, co w moich własnych oczach da mi trwałe zadowolenie, nie chwiejne poczucie siły to znowu zupełne unicestwienie dumy.
Browning, Blake, Hegel, przecież czuję, a nawet wiem, że mam o tych ludziach dużo do powiedzenia, że ich znam, że są to dla mnie żywi ludzie. Lemański! Krytyk też jest twórcą. Głęboko stwarza swój świat — ale u nas za dużo jest krytyki. Wiem, że mam mnóstwo braków — ale przecież nie może być mojem złudzeniem, że jako pisarz-myśliciel, nigdy nie jestem zasadniczo w złej wierze. To nie może nie być wyczuwane. Gdybym mógł rok czasu przeżyć, mając wszystkie książki, jakichbym pragnął i spokój, nie napisałbym może dużo, ale napisałbym jakieś kilkadziesiąt stronic, które dałyby moją miarę.
Wstydź się. Wstydź się naprawdę. Ale taka jest prawda: długo i bardzo, śmiesznie długo jątrzy się we mnie każdy dowód złej woli wobec moich pism — i to chyba nie jest złudzenie, chociaż przemawia to na moją korzyść, że boli mię to właściwie, co godzi w moją filozofię i krytykę, t. j. to, o czem wiem napewno, że jest pracą. Chciałbym być pewnym tego uczucia, byłoby to zdrowie na dnie słabości, ale nigdy nie można wyczuciom tego rodzaju ufać.[2]
Bo nigdy nie prowadzi do dobrego tego rodzaju zgłębianie: myśleć tylko o zdrowiu, o jego prawach, zatapiać się myślą w surowe prawa zdrowia myślowego i życiowego: ambicya nie da się stłumić, powinno się ją wyzyskać w tym kierunku. Nie zaszkodzi cieszyć się ze słabych chociaż oznak zdrowia, jeżeli się ma o tem ostatniem pojęcie prawdziwe. Nie trzeba się bać tego rodzaju wewnętrznego snobizmu. Pani czy panna How, czy Hove, miała racyę: Chesterton[3] ma przykrą manierę, ale mówi on nieraz w formie paradoksów, rzeczy głębokiej prawdy. Teraz myślę o jego obrazie próżności w zestawieniu z dumą.



Snobizmem jest teraz znaczna część mojego zadowolenia z czytania Ben Jonsona — ale nim dojdę do końca I. tomu, niewątpliwie będę miał już głębsze i uczciwsze związki i zainteresowania w jego świecie.





  1. opuszczamy ustęp rękopisu, zawierający w 7½ w., pewne szczegóły o stosunkach ściśle prywatnej natury w domu rodzicielskim autora za jego lat dziecinnych. Nie uważaliśmy za stosowne obojętne te zresztą szczegóły podawać już obecnie do wiadomości czytelników. Podobnej treści dwa ustępy, jeden zawierający 7 wierszów rękopisu, drugi dwa tylko, opuszczamy z tych samych względów na str. 118 i 119 Pamiętnika“.
  2. Pośrednia polemika z Janem Lemańskim możliwe, że wymierzona jest przeciwko tegoż zgoła osobliwym, zbyt symplistycznym poglądom na rolę krytyki w „Liście do szanownego krytyka estetycznego, albo do historyka literatury“, zamieszczonym w jednym z rozdziałów „Kamienia filozoficznego“ pod tytułem „Cudzysłów“ (Lwów 1911), na str. 95 i 96. „Różnica między krytykiem estetycznym — głosi tu p. Lemański — a artystą jest ta, że artysta nie leni się wystąpić, że ma wiarę w siebie, że wierzy w swoje istnienie i śmiało powiada: żyję; sądźcie mnie, gańcie lub chwalcie. Krytyk boi się tego wystąpienia; boi się domniemanej zgany, bo wierzy w swoje niepowodzenie raczej niż w zwycięstwo, bo tchórzy; bo kryje się w cień, chcąc ukryć własnego ducha ubóstwo, ukryć swoją pasożytniczość, swoją niezdolność“. „Artysta każdy jest dalszym ciągiem całego szeregu artystów poprzednich, tak jak estetyczny krytyk każdy jest dalszym ciągiem całego szeregu nieudolności poprzednich“. „Krytycy estetyczni i historycy literatury — to ludzie tchórzliwi, samolubni, ambitni lecz nieudolni“. Książkę Lemańskiego p. t. „Kamień filozoficzny“ autor mógł mieć w ręku od dwóch dni zaledwie, jak stwierdziliśmy w zapiskach nakładcy. W każdym więc razie miał czas ją przeglądnąć. Uwzględniając jednak pewien ton urazy osobistej Brzozowskiego w tym ustępie, spowodowany „dowodami złej woli wobec jego pism“ prawdopodobniejszem wydaje się być, że polemika ta jest zarazem odpowiedzią na nietaktowny wiersz Lemańskiego, zamieszczony osobliwszym zbiegiem okoliczności zapewne przez niedopatrzenie redakcyi w tym samym zeszycie lwowskich „Widnokręgów“ (z 10. VIII. 1910), w którym znalazła się również rozprawa Brzozowskiego p. t. „O znaczeniu wychowawczem literatury angielskiej“. Wiersz ten, p. t. Erudyta“, pomieszczony na dobitek tuż przed jego rozprawą, był stąd właśnie znany Brzozowskiemu, który musiał go uważać poniekąd za paszkwil przeciwko sobie zwrócony, a to z powodu złośliwego nagromadzenia w nim szeregu nazwisk tych właśnie autorów, którymi on niejednokrotnie się zajmował w swoich pismach. Drugi ustęp utworu tego, opartego zresztą na równie nieuzasadnionej idyosynkrazyi do krytyki literatury, co pogląd w „Cudzysłowie“ wyrażony, pozwolimy sobie tu zacytować:

    Co stworzyli Fichci, Hegle,
    Kanci, Comci — umiem biegle.
    Wszystkie zagraniczne „gajsty“
    Znam: Ibseny, Marksy, Kleisty,
    I Amiele i Sorele:
    Wszystkich, wszystkich na proch mielę.
    Wiem, co płonie, a co tli się
    W Goethem, w Heinem, w Nowalisie;
    Co w Shakespearze, w Macauley’u,

    W Millu, w Keatsie i w Shelley’u,
    Wiem, co Dante rzekł, Carducci;
    Wiem, czego Machiavel uczy.
    Nikt nie żywił się tak niczem,
    Jak ja Fryderykiem Nietschem.
    Wiem, co Budda, co Mahomet;
    Co jest Krishna, co Bafomet;
    Wiem, co pisał Tomasz z Kempis;
    Wiem, kto kocha zło, kto tępi;
    Wiem, gdzie zła, gdzie dobra rola,
    Jak jaki Savonarola...
    Tak, lecz moje własne dzieło —
    Moje własne — licho wzięło.

    Jeżeli o powyższych pisarzach Lemański powziąwszy wiadomość dopiero z dzieł Brzozowskiego miał istotnie na celu w utworze tym ośmieszyć erudycyę tego właśnie autora, to konkluzya, jaką o charakterze erudycyi tej wypowiada, świadczyłaby tylko, że poza skorowidzem nazwisk dzieła te były dla niego krainą na wszystkie spusty szczelnie zamkniętą. Analogiczną wzmiankę o p. Lemańskim zawiera „Pamiętnik“ jeszcze na str. 61 i 94.

  3. G. K. Chesterton, współczesny pisarz angielski z ostatniej doby, o którym kilkakrotne wzmianki znajdują się już w „Ideach“ i „Głosach wśród nocy“. W jednym z listów do mnie ze stycznia 1910 pisze o nim Brzozowski:
    »Przeczytałem cudowną książkę o R. Browningu G. K. Chestertona. Od czasu Taine’a nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia jasnością kompozycyi. Zwróćcie uwagę na to nazwisko, myślę, że lada dzień Chesterton będzie jedną z najciekawszych znakomitości literackich. Czytam jego szkice. Są i powieści«.

    W kilka tygodni zaś później, w marcu, pisze:

    «Chesterton, o którym wam pisałem, wydał dwie duże książki krytyczne, o Dickensie i o B. Shaw. Ostatniej nie czytałem. Pierwsza jest świetna, choć wolę rzecz o Browningu. Wydał on też parę powieści filozoficzno-humorystycznych. Jedną z nich: »Człowiek, który był czwartkiem« przeczytałem. Przepyszna w założeniu i strasznie zepsuta«.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.