Przejdź do zawartości

Pamiętnik (Brzozowski)/21.I.1911

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 21.I.1911
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


21. I.
Światopogląd takiego poety jak Shelley naraża na niebezpieczeństwa pedantyzmu każdego, kto chce go zdefiniować. Pamiętając o tem, jednak musimy starać się o możliwie najwyższy stopień określoności. Zawsze wydawało mi się, że w umyśle Shelleya idee Platońskie stawały się czemś nowem i nieprzewidzianem, że przeobrażały się one w zmysłowe i namiętne siły. Jeżeli na miejsce Boga Berkeleya postawimy namiętności i upodobania artystycznej natury ludzkiej, zdobędziemy klucz do budowy umysłowej poety.
Wątpię, abym mógł z tymi środkami, jakie mam i będę miał pod ręką, dopracować się do żywego widzenia indywidualności Shelleya. Dowden[1] jest tak »respectable« »very nice« a wszelkie wybory listów są wyborami.



Nie powinienem dać w siebie wmówić, że tego rodzaju krytyka, jak moja, jak ta, do której jestem zdolny, nie ma racyi bytu. Moja krytyka wyrasta z filozofii, jest przedewszystkiem i bardziej, niż czemkolwiek innem metodą filozoficzną. Nie filozofia metodą krytyki literackiej, lecz krytyka metodą filozofii. Kto rozumie moje stanowisko filozoficzne, nie może być zdumiony. Krytyka wciąga do współpracy właśnie historycznie ukształtowane życie ludzkości. Tu jednak chciałem zaznaczyć co innego. Manzoni[2] oddawna wydaje mi się ważnym przedmiotem studyów. W samej rzeczy włoski romantyzm różnił się głęboko od niemieckiego, naszego, angielskiego, i gdy odwoływał się do tradycyi narodowej — odwoływał się nie do żywiołowego życia duchowego mas bezhistorycznych, lecz właśnie do wysokiej i głęboko świadomej kultury. Manzoni usiłuje stworzyć demokratyczną literaturę, styl, bliższy życiu i sercu. Stworzyć. Niema tu złudzeń ludowości. Ale na razie wiem bardzo mało o Manzonim.



Spirit of the age[3] — czy nie możemy sobie wyobrazić momentu, w którem Shelley i kardynał Newman byli blizcy niemal aż do tożsamości w swem widzeniu świata. Chociażby już w chwili czytania owej Kehamy[4], której wciąż nie znam i której np. Lamb już nie był w stanie, nie chciał, czy nie umiał odczuć. Czem są nasze najbardziej zaostrzone przeciwieństwa, zamknięte w granicach naszej generacyi — w porównaniu do ludzi innych pokoleń, epok, ludzi nawet, z którymi teoretycznie czujemy się spowinowaceni. Postaw np. kardynała de Retza lub Campanellę obok Newmana i Shelleya — a cóż dopiero jakiegoś Egipcyanina, Persa, Hindusa. Właściwie można nabrać lekceważenia dla kulturalnych konstrukcyi naszego wnętrza — gdy się zrozumie tragiczną władzę tego ostatniego.



Moja powieść[5] na całe okresy czasu staje się dla mnie rzeczą trudną do zniesienia. Zdaje się jednak, że w porównaniu z Płomieniami stanowi ona krok naprzód. Znowu wystrzegać się muszę myśli, co też mogą prawdopodobnie mówić o tej powieści »rodacy«, jak oni ją będą widzieć, ale zamknąć się w niej, zamknąć możliwie najszczelniej.
Nieuniknionem jest i będzie oskarżenie cynizmu. Nie wybaczą mi ani Jadwigi, ani Gertrudy. A przecież są to postacie traktowane modo geometrico.
O zgorszeniu nie może być mowy.
Przeciwnie zarzutem jest brak pierwiastka della voluttà. Natalja Trawka i Flavel odgrywają wielką rolę. Scena między nią a księżną milcząca w oranżeryi. Domenico Giava — obok. Ten dygnitarz zakonu Jezusowego.
Następca tronu. To są tony sympatyi. Z nich trzeba wydobyć silny ton Swiftowski. Ten rozdział ma wielkie znaczenie, jeden z kluczów. Klotylda w Rzymie.
Pius IX — Nie bać się i być swobodnym.
Tak samo z Garibaldim.
Mazzini mię niepokoi, gdyż nie chciałbym go ani skrzywdzić, ani pozostawić w stanie papierowym. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że go nie lubię. Myślę, że nie lubię także Garibaldiego.
Co do Cavour’a nie mam tych wątpliwości: sympatya jest tu blizka i łatwa dla mnie. Cattaneo[6]? Nie znam go. Myślę, że był naprawdę uczciwie borné poza czystym intelektem. Tu miał jednak więcej krwi i mięśni niż Ferrari, choć Ferrari jest o tyle świetniejszy.



Renan mnie ciągnie. Gdybym miał jego dzieła — napisałbym o nim dobre studjum. Papini[7] wtedy w części miał tylko słuszność. Mojej izolacyi i ogołocenia nie umiałby sobie on wyobrazić.
Jak szczęśliwy mogłem być jeszcze w tych czasach, gdy czytałem po raz pierwszy Renana dyalogi, dramaty, inne pisma filozoficzne w Otwocku. Matka moja jest nieszczęśliwa — to niezaprzeczalne. Nieszczęśliwa tak tragicznie, że boli sama myśl o niej, że nie wystarcza sił, by ją sobie wyobrazić. Czuję to wszystko. Moi biografowie (będę ich miał, to już nieuniknione i zresztą dla mnie obojętne) będą mówili o mojej obłudzie. To nie będzie całkiem słuszne. Szczerze cierpię. Od czasu gdyśmy się rozstali w ciągu roku 1901, przed dziesięciu laty, nie myślałem o niej nigdy bez bolu. Jednocześnie nie zrobiłem tysiąca rzeczy, które zrobić byłem powinien. Niektóre z nich były w mojej mocy.[8]

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy rodzice w 1897 roku przyjechali do Warszawy los mój był postanowiony. Już był tylko wybór formy zguby i ta trwała aż do roku 1901. Gdybym nie był spotkał Toni, najprawdopodobniej fizycznie bym nie żył, a może wyrósłbym na zbrodniarza i zgnił w kryminale, w szpitalu waryatów. Przy matce nigdy nie zacząłbym pisać — a raczej nigdybym nie doszedł do poważnego traktowania pisania. Myśl była tu czemś komicznem. Czemś, o czem nie można było mówić w jej spojrzeniu nie czując się zażenowanym — to mi pozostało. Dla tego mój biograf, który mnie potępi, niech raczej podziękuje Bogu, że nie był mną.
Ostatecznie nie samo moje postępowanie, lecz jego forma gorączkowa, nerwowa, zohydzona przez śmieszne ubóstwo jest tu najboleśniejsza. Poza tą formą, ja tylko się broniłem. Matka nigdy nie postępowała tak despotycznie z Feliksem jak ze mną, bo wiedziała, że on jest nerwowo odporniejszy. Ja przecież nie mam do niej żalu, przeciwnie, jestem ja winien, ale twierdzę, że nie mogłem nie być winien.[8]

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

A jednak wiem, że nigdy nie zaznam chwili wolnej od wyrzutów sumienia, że jest to słuszne. Tylko tak się już splątało, zwikłało wszystko, że nie wiem nic, — czy mam chęć poprawy, skruchy? Nie wiem. Wiem że cierpię, że nie chcę cierpieć, więc staram się nie myśleć. To jest w tej chwili najprawdziwsze o tem.





  1. Dowden Edw. krytyk angielski, biograf i wydawca listów Shelleya.
  2. Aleksander Manzoni, jeden z najwybitniejszych nowszych pisarzy włoskich (1785—1873). Zrazu wolteryanin, następnie żarliwy wyznawca katolicyzmu i twórca nowego kierunku włoskiej liryki religijnej w zbiorze „Inni sacri“. Jego tragedye, zrywając z formami szkoły francuskiej, były pierwszym wzorem narodowego dramatu we Włoszech, a znakomita powieść „I promessi sposi storia milanese del secolo XVII“ pierwszą włoską powieścią w nowoczesnem tego słowa znaczeniu.
  3. Spirit of the age, tytuł dzieła pisarza angielskiego Williama Hazlitta (1778—1830), wydanego w r. 1825, a poświęconego portretom literackim współczesnych jemu pisarzy, między innymi Benthamowi, Godwinowi, Coleridge’owi, Walter Scottowi, Byronowi, Southeyowi i Wordsworthowi. (W zbiorze The World’s Classics tom LVII).
  4. The curse of Kehama“, fantastyczny poemat Roberta Southey’a, angielskiego poety ze „szkoły jezior“, osnuty na tle podań hinduskich. Wzmianka o Lambie opiera się na znanym Brzozowskiemu liście Lamba do Southey’a, w którym o poemacie tym Lamb pisze: „Kehama jest niewątpliwie potężniejszą, jednakowoż nie czuję w niej tych silnych podstaw, jakie są w Roderyku“. (Roderick, the last of the Goths, poemat opiewający zniszczenie państwa Wizygotów przez Arabów). „Wyobraźnia moja zapada się tu i chwieje w bezmiernych przestworzach niezbadanych dotąd systemów i wierzeń: wypadam poza granice swych starych sympatyj, a moje poczucie moralne prawie doznaje urazy. Nie mogę, względnie ze zgrozą tylko musiałbym uwierzyć w tak rozpaczliwe stanowisko wobec Wszechmogącego, w takie zaprzeczenie wiary w ognisko centralne im silniejsze, tem bardziej bolesne do wyrażenia. Jowisz, oraz jego boska rodzina, chwiejący się pod razami olbrzymów, nie robi tego wrażenia, gdyż nadzieje duszy, mogę przyznać, nie upadają w takiej walce. Ale twoi wschodni wszechwładcy mają charakter zbyt nienaruszalnych artycypów, aby można z nimi igrać bez drżenia. Tak zwanych atrybutów nigdy nie łączy się z Jowiszem. Wspominam jedynie o tem, co zmniejsza moją rozkosz odczuwanie czarodziejskiego wpływu Kehamy, nie zaś o tem, co zmniejsza jego siłę: wyznaję to z drżeniem; ale Roderyk jest miłym poematem“. (The letters of Charles Lamb. Edited by Russel Davis Gillman, 128. To Robert Southey, May 1815. W egzemplarzu, stanowiącym własność Brzozowskiego, znalazłem ustęp powyższy zakreślonym).
  5. Str. 116, ust. 3. Moja powieść, patrz przypisek do str. 81. W trakcie pisania „Samego wśród ludzi“ budziły się w autorze rozliczne skrupuły co do współmierności strony artystycznej dzieła z szeroko zakreślonemi zamierzeniami jego fundamentu myślowego. Wątpliwościom tym daje kilkakrotnie wyraz w korespondencyi ze mną, nieraz nawet insynuując mi na czysty tylko swój domysł ujemny sąd o tej swej surowej i pełnej skupionej powagi robocie.
    »Lękam się, że Was przeraża powolność Sam wśród ludzi — pisze w marcu poprzedniego jeszcze roku — ale pamiętajcie, że ja tu zakładam grunt (w I księdze) dla całej wielkiej machiny, że chcę, aby w tej książce nie było łataniny w takiej ilości, jak w Płomieniach. Sądzę, że w tej części nie wszystko jest słabe i że jako całość robi ona pewne ogólne wrażenie artystyczne — tak przynajmniej sam sobie pochlebiam«.
    »Z »Samego« usuwam — pisze w miesiąc później — drugą księgę i prowadzę dalej rzecz całkiem dramatycznie, więc turbacya Wasza, niewypowiedziana zresztą, została na dystans wyczuta i pomimo co teraz o tem myślicie to będzie lepsze niż Płomienie«.

    Powieść kształtowała się wówczas dopiero i jak widzimy druga jej księga przybierała zrazu w myśli autora formy odmienne niż ta, w jakiej ostatecznie pod tytułem „U drogowskazów zwidziska“ w całość weszła. W ogólnych zarysach dalszą jej budowę nakreślił autor, tak, jak mu się wówczas ona przedstawiała, w krótkości na kartce z 30 marca 1910 r.

    »Sam wśród ludzi da dwa tomy — pięć ksiąg. 1. Korzenie i gałęzie. 2. Ś. p. Idea 3. Słupy ogniste. 4. Ginącemu światu. 5. Bez pyłka ziemi. Ideą zasadniczą jest, że Roman nieustannie łudzi się widząc w rozkładzie świadomości szlacheckiej w sobie jakąś siłę swoją, ale dzięki temu, że ten rozkład przeżył w sposób ostry i raczej odrażający, jest czujny i przenikliwy wobec innych. — Księga III. jest właściwie beletrystyczną krytyką romantyzmu polskiego. Raz jeszcze proszę Was — dodaje autor — nie sądźcie tej rzeczy na podstawie tego co jest wydrukowane. Będzie ona rosła w tonie i treści ciągle od księgi do księgi«.

    Wydrukowane zaś były wówczas nie wszystkie nawet jeszcze rozdziały księgi pierwszej. Równocześnie zaś komponował już autor drugą swą powieść, wspomnianą wyżej w przypisku do str. 58 „Książkę o starej kobiecie“, o której napomyka w liście z maja 1910 r. pisząc:

    »Wstrzymałem ją na razie na skutek gwałtownego ataku pesymizmu co do wartości mojej beletrystyki i skoro rzecz się Wam o tyle podoba, że jesteście, jak to widzę, i Wy osobiście chętni jej drukowi, znika przeszkoda z rzędu tych, które nieraz tygodniami czynią mię niezdolnym do prowadzenia tej lub innej pracy«, W związku z tem dodaje w sprawie »Samego wśród ludzi«: »o część wydrukowaną tej rzeczy mam najsilniejsze obawy, teraz rzecz będzie potężniejsza powieściowo«.

    Czy i o ile w zamysłach autora ostał się w dalszym ciągu nakreślony powyżej układ powieści, osądzić się nie da przy braku jakichkolwiek świadectw rękopiśmienych. Projektowany tytuł dla drugiej księgi utrzymał się następnie juz tylko jako podtytuł jednego z jej rozdziałów. — Na księdze drugiej skończyła się też powieść „Sam wśród ludzi“, rozłożona pierwotnie na dwa tomy. Z drugiego jej tomu, mającego stanowić część drugą cyklu „Dębiny“ pod tytułem „Ląd nieznany“ pozostał jedynie urywek rozdziału pierwszego zatytułowany: Ja bezimienne i bogowie, a stanowiący początek księgi trzeciej, której autor dał w rękopisie zmieniony nagłówek: „L’humanité, Paraklet i prorocy“. (Był on po śmierci autora drukowany w fejletonie lwowskiej „Gazety wieczornej“ w r. 1911).
    W niniejszym ustępie Pamiętnika autor notuje sobie kilka dorywczych uwag, tyczących się widocznie dalszych już rozdziałów powieści, do której, jak się z tego okazuje, miały być wprowadzone postacie historyczne z dziejów zjednoczenia Włoch, jak Garibaldi, Mazzini i Cavour. O Mazzinim były już nawet wzmianki z fikcyjnemi cytatami listów jego w pozostałym, wspomnianym wyżej fragmencie pierwszego rozdziału. Najbliższa akcya powieści toczyć się zatem miała w atmosferze spiskowej na powierzchni zetknięcia się emigracyjnych kół polskich z politycznemi sferami włoskiemi w przededniu „wiosny ludów“, w każdym razie po r 46, skoro tu mowa o papieżu Piusie IX., a przed rokiem 49., sądząc po wzmiance o następcy tronu, niechybnie Wiktorze Emanuelu, który w tym roku był już królem. Prawdopodobnem miejscem akcyi miał być Turyn, Genua, Genewa, Londyn i Rzym, na dalszym planie zapewne Paryż. Rewolucyjne związki ówczesnej „młodej Europy“ pociągały oddawna wyobraźnię Brzozowskiego. Psychospołeczne studya nad romantycznemi prądami literatury zmuszały do wytężonego również zajęcia się romantyką w dziedzinie dążeń i działań politycznych. Brzozowski pragnął w powieści swej przeprowadzić ścisły rozbiór i krytykę utopijnego idealizmu politycznego na tle rzeczywistych procesów dziejowych w połowie ubiegłego stulecia. Stąd zapewne pomysł wprowadzenia postaci historycznych, polityków i mężów stanu, którzy pozostawali w blizkiej styczności wprawdzie z światem „czystej“, oderwanej idei rewolucyjnej, ale z płodnego fermentu umieli wydobywać realne pierwiastki ku organizowaniu sił społecznych na potrzeby świadomej przebudowy prawno-politycznych ustrojów w celach gruntowania nowoczesnych zrębów życia zbiorowego na podwalinach narodowych. Stąd zrozumiała sympatya do Cavoura i trafny wybór środowiska włoskiego. Tu znaleźć mógł autor łatwo wzory twórców i budowniczych nowożytnego państwa narodowego i przeciwstawić je architekturze błękitnych zamków na lodzie, a zarazemm na żywych okazach przyjrzeć się bogatej skali marzycielskiego typu umysłowości, który w ówczesnej Europie zachodniej w zakresie życia politycznego przeżywał swój okres radykalnego przesilenia.
    Były to zadania artystyczne, które sobie Brzozowski od dość dawna wyznaczył i do których rozwiązywania zwolna, ale statecznie zdążał. Już bowiem z początku r. 1908, kreśląc pobieżnie w jednym z listów do nakładcy (13. I. 1908) pierwsze zarysy powieściowej koncepcyi „Dębiny“, które, co prawda, pod względem wątku i osnowy fabuły uległy później całkowitemu przeobrażeniu, pisze:

    »Jest dla mnie rzeczą prawie niezrozumiałą, dlaczego dotąd powieściopisarze wogóle tak mało zajmują się przekształceniami typu działacza historycznego. W Europie nawet aż nazbyt mało znanymi są przełomy pomiędzy ludźmi z przed r. 1830 — a działaniami po tej epoce, potem wielki kryzis psychiczny roku 48 zmieniający całą psychikę inteligencyi europejskiej. A są to przedmioty pełne wewnętrznego dramatyzmu. Takie postacie jak Filipa Buonarrotiego, Blanquiego, Maziiniego, przerastają nieskończenie potęgą ziszczonej jedności duchowej typy stworzone nawet przez takich mistrzów jak Balzac i Stendhal. U nas w Polsce sprawa przedstawia się jeszcze gorzej: już poglądy nasze na kolejność pokoleń i typów wewnątrz własnego naszego społeczeństwa odznaczają się zdumiewającą płytkością, a o zrozumieniu kolejności tej z losami zachodu niema nawet mowy. Marzeniem mojem jest mojemi pracami powieściowemi wypełnić w pewnej mierze choćby tę lukę. Nowa moja powieść ma być jednem ogniwem tego łańcucha, ogniwem oczywiście skądinąd stanowiącem samoistną całość literacką. Ma ona obejmować lata 1840—1878, osnowę jej stanowić będzie kronika rodzin szlacheckich połączonych przez związki krwi, a przedmiot jej: to przekształcenie psychiki polskiego szlachcica na tle ogólnej europejskiej historyi. Rok 48 49, 63 stanowiłyby oddzielne wielkie momenty zwrotne powieści«.
    »Nęci mnie oddawna pokazać choć rąbek Paryża tej epoki, gniewają mnie nawet nieustanne zachwyty nad tężyzną renesansu, nad Florencyą Medyceuszów. Paryż tej epoki był ciekawszy od wszelkiej Florencyi i głębszy. Proszę przypomnieć sobie: obok siebie emigracya polska, Heine, Marx, świat Balzaca, Saint-Simoniści, Fourierzyści, Proudhon etc.« A dalej szkicuje: «Blanqui, Mazzini, Proudhon, Lamennais ukazywaliby się jako drugoplanowy świat powieści«.

    Kreśląc obrazy koczowniczej, z gruntu wysadzonej, po wszystkich zakątkach europejskich rewolucyi za sztandarem zbawienia tłukącej się psychiki romantycznej, autor szukał zarazem oparcia w przedstawicielach rządnej, zwartej, ześrodkowanej woli twórczej a konstruktywnej, u których myśl i idea były tylko organizatorską sprężyną aktów dziejowych. W tę stronę też ówczesne studya swe zwracał, mając niewątpliwy zamiar spożytkować je w pracy nad dalszym ciągiem powieści.

    »Ach czasu, czasu! — pisze mi w marcu 1910. — Jakąby można było napisać książkę na temat «Psychologia władzy« lub lepiej »Anatomia i fizyologia władzy« — w sposób zupełnie przedmiotowy możnaby poopisywać mechanizmy i automatyzmy myśli politycznej, wykazać, że władza może tylko organizować wolę gotową, stopnie jego złudzeń i to wszystko nie in teoria, ale dajmy to w szeregi szkiców, Talleyrand, potem ludzi, którzy władają przez wpływ na opinię, strukturę tworzenia opinii, więc dajmy na to Mazzini, jakiś agitator angielsko-islandzki, Lamennais. Potem typy pośrednie mężów stanu posługujących się opinią lub eksploatujących ją jak Cavour, Bismarck, Napoleon I. Potem historya zamistyfikowanych mistyfikantów jak Napoleon III. Potem dajmy na to psychologia caratu od Katarzyny do Mikołaja II. Potem psychologia takich »liberałów«, »przyjaciół ludzkości« jak Gladstone. Ile dobrego mogłaby zrobić taka praca, ale to przecież jest minimum 500—600 tomów lektury! — a jednak wyznam, że jest to jedna z moich pokus«.

  6. Carlo Cattaneo, publicysta włoski, wybitny uczestnik ruchu rewolucyjnego, republikanin, który jako zwolennik idei federacyjnej odmówił swego udziału w zjednoczonym parlamencie i nie złożył przysięgi na wierność królowi. — Giuseppe Ferrari, wolnomyślny filozof i historyk, profesor na wszechnicy w Turynie i Medyolanie po r. 1859. Jako członek parlamentu piemonckiego zaliczał się do zaciętych przeciwników aneksyjnej polityki Cavoura i bronił idei federacyi. Był deputowanym do końca życia (1876).
  7. G. Papini, młody filozof włoski, przewódca grupy Lionarda, wydającej w Florencyi tygodnik „Voce“, redaktor biblioteki filozoficznej „Cultura dell’anima“ o tendencyach zbliżonych do naszego „Symposionu“. Brzozowski miał sposobność osobistego zetknięcia się z Papinim. Ofiarowano mu również współpracownictwo w Voce, o czem znajduję wzmiankę w liście do mnie z 3 maja 1910 r.
    »Będę teraz próbował — pisze — rozpocząć w miejscowym tygodniku Voce kampanię o polskiej literaturze, ale czy dam sobie radę z włoszczyzną nie wiem. Wstrzymał mię dotąd inny wzgląd, mianowicie nie chciałem przez druk artykułów ściągnąć do redakcyi pisma życzliwych informacyi o mojej osobie: przypadkiem jednak dowiedziałem się, że ex re mojego długiego pobytu tutaj, tam już interesowano się mną i wszelkie relacye od różnych rodaków zdołały wyrobić tylko dość żywe zainteresowanie intelektualne: a ponieważ pismo niezmiernie dzielne ma jednak pewne upodobanie do excentrytetów więc z tej strony przeszkody nie będzie, zresztą będę pisać incognito: ale powtarzam, że wątpię, czy dam sobie z językiem radę: pisanie byłoby rozkoszą ponieważ filozoficznie panuje między mną a redakcyą niemal jednomyślność całkowita«. (List z 3. V. 1910).
  8. 8,0 8,1 w miejscach wykropkowanych opuściliśmy ze względów w przypisku do str. 52 wymienionych razem 9 wierszy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.