Płomienna obręcz/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział VII.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.

Światła reflektorów rozjaśniały arenę cyrku. W płomiennem świetle odcinały się wyraźnie sylwetki Dorotki i Pawełka, którzy tu, na arenie nosili imiona Dolly i Pola.
Pawełek wykonywał swoje ewolucje na trapezie, Dorotka na białym koniu galopem przejeżdżała wokoło areny. Jak zwykle wykonywała swoje najtrudniejsze sztuki na koniu, wykazywała szaloną zręczność, zeskakując, wskakując, jeżdżąc bokiem i t. d.
Potem, gdy cały cyrk hucznemi oklaskami nagradzał dzieci, gasło na chwilę światło. Błyski reflektorów oświetlały panującą ciemność. I w tych błyskach ukazywały się nagle postaci dzieci umieszczonych na bujającej się wysoko ku górze huśtawce. Huśtawka z dziećmi znajdowała się w „Płomiennej obręczy”. Była to obręcz, utworzona z palących się ogni, które rzucały blaski na przytulone do siebie głowy dzieci.
Numer ten, niezwykle efektowny cieszył się ogromnem powodzeniem. Dzieci z całego miasta przychodziły do cyrku, pragnąc zobaczyć tę niezwykłą parę dzieci, które zupełnie jak dorośli pokazywały swoje sztuki, odbierały oklaski, kłaniały się z godnością.
I siedząc wysoko, na bujającej się huśtawce, trzymając za rękę Dorotkę, patrząc na tłumy oklaskujących ich widzów, nie mógł sobie Pawełek wcale wyobrazić, że jeszcze tak niedawno znajdował się w małem, cichem miasteczku i pędził tam spokojne, monotonne życie.
— Gdyby tak mama mogła mnie widzieć — myślał — a ojczym jaki byłby dumny! Mówiłby napewno:
— Ten Pawełek to był taki zręczny do wszystkiego już od maleńkości.
I Pawełek marzył:
— Gdy dorosnę — mówił Dorotce, — gdy będę zarabiał dużo pieniędzy, sprowadzę tu wszystkich. Otworzę ojcu wielki warsztat, a matce wcale nie dam pracować.
— Pewnie, niech sobie odpocznie — zgadzała się Dorotka.
— Piotruś pójdzie do szkoły.
— A co będzie robił?
— Nie wiem jeszcze — odpowiadał z powagą Pawełek, — do czego okaże ochotę. Ale tak mi się coś zdaje, że on chyba ma pociąg do ślusarki.
— Lepiejby było, aby ojcu pomagał — zauważyła rozsądnie Dorotka.
— Naturalnie, że lepiej, ale jak kto nie ma do czego ochoty, to co robić?
— Widzisz przecież, ja sam już ojcu pomagałem i nawet byłem wcale zręczny, a jak tylko cyrk zobaczyłem, to już wiedziałem, że nic nie pomoże i tylko muszę tu żyć.
— To bardzo dobrze, że z nami pojechałeś. Dawniej to się nudziłam często, a teraz o wiele mi weselej.
— Mnie też z tobą wesoło.
— To lubisz mię, Paweł?
— Bardzo cię lubię.
— A jakby mi się co stało, tobyś mnie żałował?
— Głupia jesteś. Co ci się ma stać?
— Czy to wiadomo? Może mnie wykradną.
— Tylko w książkach wykrada się dzieci.
— Oj, jaki ty jesteś, Pawełku, a nuż mi się zdarzy coś takiego.
— Ale co?
— Nie wiem sama; właśnie coś, o czem nie wiemy zgóry, tobyś mnie żałował?
— Żałował? Nie, jabym cię uratował.
— Naprawdę?
— Naprawdę.
— I nie bałbyś się wcale?
— Nie bałbym się. Gdyby cię naprzykład wykradli, tobym poszedł cię szukać. Tybyś mi zostawiła po drodze jakieś znaki żebym wiedział jak i co.
— Dobrze, kółko bym, rysowała że to niby nasza „Płomienna Obręcz”.
— Doskonale. A jakbym już wiedział, te jesteś gdzieś w pobliżu, tobym gwizdał tę melodję.
I Pawełek zagwizdał motyw muzyczny, grany zawsze podczas ich występu.
— Pamiętaj, jak usłyszysz, że gwiżdżę, to nic się już nie bój. Bo może nie będę mógł się odrazu ukazać, ale to znaczy, że jestem już w pobliżu i że cię pilnuję.
Dorotka rozczuliła się.
— Ja wiedziałam, Pawełku, że ty mnie nie opuścisz.
— Albo się tobą opiekuję, albo nie.
— To ja się tobą opiekuję — zawołała dziewczynka, — przecież przyrzekłam nawet twojej mamie.
Wyraz twarzy Pawełka wydał jej się nieco lekceważący, bo zawołała z oburzeniem:
— A co, może się tobą nie opiekuję?
— Czy taka mała dziewczynka jak ty może się opiekować — wyraził swe wątpliwości Pawełek — i jeszcze kim, zawsze chłopcem jestem i prawie zupełnie dorosłym.
— A jakże dorosłym! Nawet Alfred nie chce z tobą gadać!
— E, co ty tam wiesz.
— No patrzcie państwo, to ty taki, to mówisz, że się tobą nie opiekuję. A kto ci bieliznę daje do prania, a kto ci zacerował wczoraj skarpetkę, może nie ja, no powiedz, może nie ja?
— Ty — przyznał nieco zawstydzony tak oczywistemi dowodami Pawełek, — ale ja nie to miałem na myśli.
— A co miałeś na myśli, mów prędko? — A to, że w razie jakiegoś niebezpieczeństwa, na coby się zdała taka dziewczyńska opieka. Rozumie się, że pranie i cerowanie to kobieca rzecz, ale jakby do czego doszło, to co dziewczyna potrafi? Płakać i zawodzić i nic więcej.
— O, wiesz — oburzyła się Dorotka, — a czy to ja jestem taka, jak wszystkie dziewczyny? Czy to inne dziewczyny umieją tak jeździć konno, takie sztuki wyprawiać? A czy ja się kiedy przy tem boję? No powiedz sam, Pawełku, a jak się zmęczę podczas nauki, to czy kiedy płaczę, powiedz sam?
Tak, tu Pawełek musiał znowu przyznać słuszność Dorotce. Nie była przecież taka jak wszystkie inne dziewczyny. Umiała jeździć konno i rzeczywiście nie bała się niczego. Wszyscy w cyrku wiedzieli, że mała Dorotka da sobie ze wszystkiem radę i chociaż wygląda na koniu jak mały aniołeczek, to prędka jest i dzielna i odważna, jakby była nie dziewczynką, a chłopakiem.
Lecz Pawełek nie chciał ustąpić odrazu.
— To powiedz, cobyś zrobiła, gdyby naprzykład porwali mnie źli ludzie?
— Ciebie, poco?
— Nie wiem, ale np. okazuje się, że mój ojciec, ten prawdziwy, Pol, zostawił mi ogromny majątek i o tem się dowiedział jakiś daleki krewny, więc pragnie mnie usunąć.
— Poco?
— Jakto poco? Poto, aby zamiast mnie — odehrać pieniądze.
— Aha!
— Porywa mnie więc i wywozi. I cobyś zrobiła wtedy?
— To samo co ty.
— Jabym wtedy nic nie robił, byłbym pewnie związany i wywoziliby mnie daleko.
— Wsiadłabym na konia, wiesz, wzięłabym z ojca koni Achmeta, tego co naj prędzej leci. Pojechałabym za tobą. Ty też zostawiaj mi znaki.
— Jeżeli tylko hędę mógł.
— Postaraj się w każdym razie. A ja już cię odszukam.
— Dużobyś tam zrobiła, teżby cię zabrali.
— To wzięłabym ze sobą ojca i Klaudjusza, albo jeszcze lepiej, zawiadomiłabym wszędzie policję, aby jechała moim śladem. Nie bój się, dałabym sobie napewno radę.
— Wiadomo, Dorotko, że jesteś dzielna dziewczyna.
— A widzisz.
W ten sposób dzieci obiecywały sobie pomoc w razie potrzeby i wymyślały najfantastyczniejsze przygody i niebezpieczeństwa.
Tymczasem jednak nie groziło im żadne niebezpieczeństwo.
Pawełek i Dorotka prowadzili życie jednostajne i bardzo pracowite. Wstawali nieco później, niż zwykłe dzieci, gdyż kładli się później spać, potem przystępowali do ćwiczeń numerów następnego programu, które zajmowały im sporo czasu. Po spacerze następował obiad, następnie i Pawełek i Dorotka odbywali godzinną lekcję.
— Cóż to moja córka ma sobie zostać taką zwykłą woltyżerką bez żadnego wykształcenia — powtarzał dyrektor, gdy niekiedy dziwiono się, że każe jej się uczyć. — Niewiele tam tej nauki, ale zawsze niech dziewczyna ma jakie takie pojęcie o świecie i ludziach.
Dorotka odrabiała więc przykładnie codzienną swoją lekcję, a ostatnio wraz, z nią, uczył się także Pawełek. Potem pozostawało trochę czasu na zabawę, na zajęcia domowe i już trzeba się było przygotować do wieczornego występu.
W niedzielę nie było wprawdzie lekcji ani codziennych ćwiczeń, mimo to dzieci niewiele miały czasu, gdyż w święta dawano zawsze dwa przedstawienia, popołudniowe i wieczorne.
— Ciężkie jest życie aktora! — powtarzała nieraz dziewczynka, z poważną miną, zdanie starszych — Nigdy świąt nie mamy. Tylko wilja i trzy dni w Wielkim Tygodniu, a tak to pracuj, człowieku, przez cały rok.
Po chwili dodawała nieco weselszym tonem:
— Dobrze, że ja lubię jeździć konno, bo inaczej to już dawno wszystko by mi się znudziło.
Pawełek odpowiedział filozoficznie:
— Każda praca się nudzi, jeżeli jej się nie lubi.
— A ty lubisz występować?
— Lubię, a już najbardziej to lubię występować w „Płomiennej Obręczy“. Jak tak siedzimy obok siebie, światła na nas padają, a ludzie biją brawa, to jest nawet bardzo przyjemnie.
Nietylko Pawełek lubił numer „Płomienna Obręcz“, Publiczność także lubiła niezmiernie ten numer i imiona dzieci stały się szybko znane i lubiane w całem mieście. Przychodzono tłumnie i cyrk w znacznej części zawdzięczał swe powodzenie właśnie „Płomiennej Obręczy“. Wprawdzie i inne numery były doskonałe, wprawdzie niedawno zaangażowana tancerka na drucie, Mary, wywoływała swem pojawieniem się prawdziwą burzę oklasków, wprawdzie tresura koni była wyśmienita, a niedawno przyjęci klowni uchodzili za najdowcipniejszych ludzi na świecie, tem niemniej nic nie cieszył o się takiem powodzeniem jak właśnie numer „Płomienna Obręcz”. Nawet melodię, którą grano podczas popisu dzieci, wydano oddzielnie w nutach i grano ją we wszystkich kawiarniach miasta.
Cyrk bywał przepełniony co wieczór i wszyscy mówili, że dyrektor robi dobre interesy.
Mimo to dyrektor nie miał wcale zadowolonej miny. Wciąż się źle czuł, przez dłuższy czas był trochę przeziębiony, a gdy wreszcie przeziębienie przeszło, skarżył się na zawroty głowy l nawet, zmuszony przez Dorotkę, poszedł do lekarza.
Doktór nie znalazł wprawdzie nic poważnego, mimo to dyrektor nie był tak wesoły jak dawniej.
Którejś nocy Pawełek dowiedział się przypadkowo, co gnębi dyrektora.
Było jut późno. Dorotka i Pawełek spali, gdy dyrektor z Klaudjuszem wrócili do domu. Ich przyjście obudziło chłopca. Nie mógł jakoś zasnąć na nowo i mimowoli usłyszał słowa dyrektora:
— Tak mi jakoś nieswojo.
— Ale co ci właściwie jest? — zapytał Klaudjusz.
— Nic takiego, a jednak ciągle coś mnie gnębi. I gdy pomyślę, że może mi się coś stać, Dorotka zostanie sama jedna.
— Ale, dajże spokój.
— Widzisz, ja mam serce niebardzo zdrowe. Doktór mnie uspokajał, ale przecież sam wiem, że nie jest tak dobrze.
— To powinieneś wyjechać, odpocząć.
— To nie tak łatwo.
— Już ja cię zastąpię. Weźmiesz ze sobą Dorotkę, albo jeżeli zechcesz, to ją zostawisz pod moją opieką, pojedziesz sobie na wieś, odpoczniesz, wyzdrowiejesz i nie będziesz myślał o głupstwach.
— Wiesz, może masz słuszność, wyjadę, ty mnie zastąpisz.
— Doskonale, tylko musisz mi dać urlop na kilka dni, to sobie pozałatwiam rozmaite sprawy.
— Dobrze. Jak już postanowię, kiedy jadę, to przedtem ty pojedziesz na tydzień.
— Tak będzie najlepiej.
— Widzisz, miejsca sobie ostatnio znaleźć nie mogę. Co będzie z Dorotką, jakby mi się co stało?
— Nic ci się nie stanie.
— Tak się mówi. A jednak... Pomyśl: dziecko bez matki, ze mną jej źle nie było, nigdy nikt przez całe życie nie śmiał jej skrzywdzić, bo dałbym ja takiemu. A nagle zostanie może sama, samiuteńka. Kto się dzieckiem zajmie, kto będzie dbał o nie, kto się zaopiekuje? Przecież to jeszcze małe dziecko.
— Małe, ale mądre.
— Dużo jej z tej mądrości przyjdzie, jak się nią kto zły zajmie i będzie chciał skrzywdzić. Czy to dziecko może się obronić przed przemocą?
— Kto ją tam będzie krzywdził!
— A co, to nie wiesz wcale, Klaudiuszu, jak się z dziećmi w cyrkach obchodzą? Będzie, powiedzmy, dalej pracowała w cyrku, kto inny się nią zajmie, przy nauce będzie ją może bił, albo głodził.
— Co ty też wygadujesz — oburzył się Klaudjusz, — to myślisz, że jabym na coś podobnego pozwolił, aby mi kto Dorotkę bił? Dziecko się przecież w moich oczach wychowało.
Dyrektor odetchnął z pewną ulgą.
— Ja też sobie myślałem — powiedział, — tak sobie kombinowałem. Nawet jeżeli mi się co stanie, to przecież Klaudjusz może zająć się małą — myślę.
Zamilkł na chwilę, jakby rozważając wszystkie możliwości.
— Bo widzisz, ja mam brata, nawet wcale zamożny człowiek. Zawsze bardzo mi miał za złe, że alę cyrkiem zająłem. Więc on byłby naturalnym opiekunem Dorotki. On i jego żona. Ale to nie dla niej. Ja przecież wiem, jaka jest moja Dorotka i wiem jacy są oni. Brat jest nawet niezłym człowiekiem, ale...
Dyrektor zatrzymał się, jakby szukając odpowiedniego wyrażenia. Klaudjusz mu podpowiedział:
— Zupełnie inni ludzie.
— Właśnie. Tak sobie prowadzą spokojne, inne życie. Dla nich cyrk to pewnie coś nieprzyzwoitego. Jego żona była dawniej nauczycielką, może i dobra kobieta, ale to nie dla mojej dziewczyny.
Znowu milczał chwilę. Pawełek leżał na swojem łóżku z szeroko otwartemi oczyma. Słuchał. Przez chwilę nie wiedział, jak ma się zachować i chciał zawołać, aby wiedzieli, że słyszy. Nie śmiał jednak tego uczynić. Kaszlnął tylko dwa razy, lecz ani dyrektor, ani Klaudjusz zajęci rozmową nie zauważyli tego.
Leżał więc w dalszym ciągu cicho i słuchał.
— Tak mi to wszystko przyszło do głowy, bo właśnie niedawno dowiedziałem się, że brat mój ma być jeszcze w tym tygodniu w mieście, więc myślałem z początku, żeby to właśnie z nim pogadać o przyszłości. A nuż stanie się co ze mną, takie mam jakieś złe przeczucie. Dorotka ma trochę pieniędzy, uzbierałem przecież cośniecoś, trzeba się tem wszystkiem zająć, interesy uregulować. Zawsze brat przecież. Ale potem jak myślałem nad tem, to sobie pomyślałem, że dziewczyna będzie nieszczęśliwa, że gdybym ją miał przy kim zostawić to może lepiej, aby nadal w cyrku pracowała.
— Ja przecież jestem-powtórzył Klaudiusz.
— Więc pamiętaj — głos dyrektora zabrzmiał uroczyście, — pamiętaj, oddaję ci Dorotkę pod opiekę. Będziesz się nią opiekował jak własnem dzieckiem.
— Będę się nią opiekował jak własnem dzieckiem — powtórzył Klaudjusz tak samo uroczyście.
— Nikomu nie dasz jej skrzywdzić?
— Nikomu nie dam jej skrzywdzić!
— Będziesz dla niej zawsze dobry, taki, aby nie odczuła, że jest sama jedna na świecie?
— Będę dla niej dobry, nie zazna żadnej krzywdy — powtórzył Klaudjusz — i nikt nie ośmieli się zrobić jej coś złego. Obiecuję ci to!
Potem nastąpiła chwila milczenia, podczas której wzruszony Pawełek myślał o tem, jak to dobrze, że tam, w małem miasteczku ma swoich rodziców, do których w każdej chwili może powrócić.
— Wiesz — usłyszał jeszcze głos dyrektora, — trzeba to zrobić jakoś formalnie. Zaraz na piszę to wszystko i ustanowię cię opiekunem, będziesz ten papier miał przy sobie.
— Ale dlaczego tak się spieszysz?
— Nie wiem, mam jakieś złe przeczucie. I posłuchaj, powiem ci wszystko, jak to tam jest z mojemi pieniędzmi, udziałami w cyrku i t. p.
Nastąpiła chwila ciszy, widocznie dyrektor coś pisał.
Pawełek słuchał jeszcze chwilę, wreszcie zasnął. Coś tam mówiono w drugim pokoju, lecz ostatnie słowa, jakie usłyszał przed zaśnięciem, były:
— Mam jakieś złe przeczucie!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.